Nowy Assassin's Creed to umiarkowanie dobra gra i zdecydowanie złe zjawisko.
Nowy Assassin's Creed to umiarkowanie dobra gra i zdecydowanie złe zjawisko.
Nigdy nie miałem okazji odwiedzić współczesnego Paryża, ale ten z okresu rewolucji francuskiej - jako miasto “do zwiedzania”- nigdy nie wydawał mi się miejscem, w które powinna udać się seria. Amerykańskie przygody Asasynów pokazały, że otoczenie może być doskonałym polem do twórczej zabawy projektantów. Natomiast Francja w Unity wydaje się powrotem do stanu z trylogii Ezio.
Widoki potrafią zachwycić, choć łatwo nabawić się myśli, że gra jest tak naprawdę testem najnowszych platform. Czuć skupienie na detalach - wnętrza oczarowują szczegółami, a i samo miasto jest pełne uważnej pracy grafików. Na konsolach należy przygotować się na sporadyczne (częstsze w końcówce kampanii) spadki FPS-ów. Polecam zresztą porównać pierwsze gameplaye oraz faktyczne fragmenty rozgrywki, nagrane już na konsolach. Różnice są oczywiste i po części dziwi mnie, że Ubisoft jeszcze nie wyciągnął pełnej lekcji z Watch Dogs.
Małe wtrącenie: ewidentnie widać, że autorzy potrafią śmiać się z siebie. Skakanie do stogu siana z horrendalnych wysokości to jedno, ale autoironię da się wyczuć chociażby w fabule. W jednym z dialogów słyszymy krytykę werbowania “przypadkowych osób z ulicy”, co jest oczywiście odniesieniem do misji z Brotherhood i kolejnych gier. Oby więcej takich żartów!
Wracając jednak do Arno, da się w nim wyczuć sporo z Ezio czy Edwarda, ale jednocześnie jest to postać bardziej ułożona, mniej zadziorna, przez co nie tak charakterystyczna. Ciekawie zarysowano tu wątek miłosny, który stanowi jeden z filarów fabuły. Na przejście gry i zrealizowanie części zadań pobocznych poświęciłem grubo ponad dwadzieścia godzin, a mapa Paryża wciąż ma dla mnie wiele do odkrycia. Czy sam wątek główny powinien zachęcić do kupna? Spotkałem się z mieszanymi opiniami, a sam uznaję go za dobry, chociaż miejscami dziwnie zrealizowany. By nie zdradzać zbyt wiele, wspomnę tylko, że wraz z postępami w fabule odkrywamy kolejne osoby zamieszane w spisek Templariuszy. Dochodzi jednak do sytuacji, że co zabójstwo “z cienia” wyłania się kolejny przeciwnik, a my możemy sobie wyliczyć, że do czasu dotarcia do głównego antagonisty zabijemy jeszcze określoną listę pomagierów.
Bardzo solidnie zrealizowano jednak same misje fabularne. Ewidentnie da się odczuć, że twórcy aż krzyczą do nas “zobaczcie, jakie wnętrza”. Dużo czasu spędzimy przemykając się przez francuskie salony, zarówno pozostając w cieniu, jak i brnąc przez tłum w czasie balu. Przed większością zadań Arno bada teren, a my w krótkim przerywniku filmowym dostajemy informacje, które miejsca są warte zbadania. Czasami są to jednak zbyt bezpośrednie wskazówki, a przy braku większej kary za zostanie wykrytym wiąże się to z raczej naturalnym ułatwianiem sobie rozgrywki.
Dobrze też sprawdzają się misje poboczne, choć w całej tej masie znajdują się zarówno perełki, jak i bardzo słabe przykłady. Najlepiej wypadają chyba zagadki związane z morderstwami, które potrafią budzić skojarzenia z serią Arkham i możliwościami Batmana. Są one o tyle ciekawe, że możemy oskarżyć niewłaściwą osobę. Utrudnieniem we wszystkich misjach jest natomiast nowość w serii w postaci należytego skradania się. Kucanie jest w tej chwili tak dziwnie zrobione, że niemożliwym jest gładkie przejście za róg, jeżeli “przykleimy” się do ściany. Cóż, dopiero w pierwszym sequelu mistrz zabójstw nauczył się pływania. Może w 2015 roku będziemy w stanie skradać się jak bohater Splinter Cell?
Zważywszy na to, że różnią się one między sobą kilkoma współczynnikami, a oznacza to, że ich przydatność jest różna w zależności od wykonywanej czynności, zebranie kompletu to pewna droga przez mękę. Ale na tym przygoda wcale się nie kończy. Jak w poprzednich grach, tak i tu po mapie porozrzucane są setki skrzyń. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że oprócz tych standardowych oraz zamkniętych, ale możliwych do otworzenia wytrychem (prosta minigierka), istnieją jeszcze dwa typy.
Dodajmy do tego drugie ze skrzyń, które za każdym razem krzyczą, że należy wykonać odpowiednią “misję Nomad”. Są to zadania, które realizujemy w Assassin's Creed Unity Companion App. Tu, ponownie, pomysł jest ciekawy. Z realizacją już gorzej - po wykonaniu misji można poczekać dobę, aż jeden z naszych asasynów odbierze skrzynię. Można też, już we właściwej grze, jako Arno, odebrać ją osobiście. Zrobiłem to też parokrotnie, w większości przypadków i tak musząc odczekać dobę na powrót zabójcy. Oczywiście liczba Asasynów jest ograniczona, a kilku dodatkowych możemy zdobyć… przez kupno Companion App w wersji Premium. To ten moment, kiedy śmiejemy się przez łzy.
Z dużą chęcią nie wystawiłbym Assassin’s Creed: Unity cyfrowej noty. Zbyt ciężko jest uogólnić to, co opisałem powyżej. Skoro jednak taki jest wymóg redakcyjny, niech będzie ona ostrzeżeniem, że za rok seria musi obrać inny kierunek.
Miałem recenzować tę grę. Nawet ją przeszedłem, ale wolałem ją oddać komuś innemu, bo przejechałbym się po niej nie zwracając uwagę na plusy. Na przykład na ładny Paryż (ale nudny, nic konkretnego się nie dzieje). Albo na walkę, która akurat mi przypadła do gustu. Zwłaszcza finishery kilofem prosto w głowę. Cały tekst byłby jednym wielkim marudzeniem i wyliczaniem głupot. Wiem, że ta seria boryka się z pewnymi problemami od samego początku, ale to już dziesiąta tego typu gra (licząc Rogue, Liberation i Bloodlines z PSP). Czy naprawdę nie można nic z tym zrobić? Kierunek jest dobry – fajnie być prawdziwym skrytobójcą działającym po cichu, z zaskoczenia. Zobaczymy kiedy przestanie zawodzić wykonanie. Zawołajcie mnie wtedy. Do tej pory wylogowuję się z Animusa.