Lara Croft and the Temple of Osiris - recenzja

Grzegorz Ornoch
2014/12/15 15:00
7
0

Pierwsza odsłona cyklu Lara Croft okazała się jednym z przyjemniejszych zaskoczeń 2010 roku. Czy kontynuacja utrzymała wysoki poziom oryginału? Sprawdźmy, co słychać u panny Croft, która tym razem - tak dla odmiany - postanowiła odwiedzić Egipt.

Lara Croft and the Temple of Osiris - recenzja

Po ukończeniu najnowszej gry od Crystal Dynamics naszły mnie pewne przemyślenia. To właśnie ta mniejsza seria, będąca w istocie jedynie spin-offem powinna nosić tytuł Tomb Raider, zaś wysokobudżetowe główne przygody pani archeolog winny być tytułowane jej nazwiskiem. Dlaczego tak? Ano z tego prostego powodu, że właśnie w tych mniejszych grach biegamy szaleńczo po grobowcach uganiając się za świecidełkami, podczas gdy główne części cyklu bardziej skupiają się na samej bohaterce i opowieści.

Tja, nie ma to jak zagłębiać się w takie rozkminy przy niezobowiązującej grze o totalnie arcade’owym charakterze zabawy. Przyznacie jednak, że coś w tym jest i choć oczywiście żadna zamiana tytułów nigdy nie nastąpi, to nie będzie mi to dawało spokoju. Szczególnie, że jestem ogromnym fanem przygód panny Croft niezależnie od tego, w jakiejkolwiek grze by się ta postać pojawiła. Nie czas jednak na filozofowanie o nazewnictwie, tym razem chciałbym Wam opowiedzieć o Świątyni Ozyrysa, do której to zawitała nasza urokliwa Brytyjka.

Pamiętacie jeszcze poprzednią grę z podcyklu Lara Croft - The Guardian of Light? Kiedy tytuł ten ukazał się pod koniec 2010 roku byłem oczarowany! Deweloperzy wykazali się pomysłowością i całkiem oryginalnym podejściem do tematu, dostarczając kanapowym miłośnikom nowej przygody izometryczną wizję gry akcji, wypełnionej ciekawymi zagadkami i doprawionej kooperacją. Grało się świetnie i chciało więcej! Zgodnie z porzekadłem, że lepiej późno niż wcale nareszcie ukazała się nowa część Lary Croft, która robi dokładnie to, czego wówczas pragnąłem - dostarcza więcej tego samego dorzucając przy tym odrobinę nowości. Pojawia się jednak pytanie, czy robi to dobrze?

Mając już wypracowaną formułę, twórcy wyszli z założenia, że graczom wystarczy po prostu zaproponować powtórkę z rozgrywki. By jednak nie generować wrażenia deja vu dorzucono w paru miejscach trochę nowych rzeczy i opakowano ładnym pudełkiem. Dla niepoznaki opatrzonym premierową ceną gry konsolowej. A nuż nikt się nie spostrzeże, że poprzednia część kosztowała raptem dziesięć dolarów. W końcu minęło cztery lata, któż to pamięta! Nie chcę dalej drążyć tematu zawiłości wydawniczych, bo i nie tego dotyczy ten tekst, zwracam jedynie uwagę na pewne zmiany w dystrybucji najnowszej części przygód Lary. Nie do końca pozytywne dla odbiorcy, bowiem charakter gry zmienił się niewiele, zaś cena owszem.

Lara Croft and The Temple od Osiris to wyprawa do starożytnego Egiptu. Przynajmniej częściowo. Nie cofniemy się bowiem w czasie, a jedynie będziemy zwiedzać ruiny i grobowce, ale już to samo w sobie wystarczająco nakręciło mnie na rozgrywkę. Wydawać by się mogło, że bardziej sztampowych realiów twórcy nie mogli wybrać, z drugiej jednak strony mając tego świadomość nie mogłem doczekać się tej gry właśnie z powodu owych egipskich klimatów! Jeśli twórcy pójdą tym szlakiem, to w trzeciej części wylądujemy pewnie gdzieś w Azji…

Tym razem na pannę Croft czeka nie lada wyzwanie. Bohaterka musi zmierzyć się z samym panem ciemności, Setem! Ten postanowił powrócić do świata żywych, by nim zawładnąć. Plan godny samego Mózga, w realizacji którego mimowolnie pomocni okazali się główni bohaterowie gry, a konkretniej zaś niejaki Carter Bell (czy tylko ja widzę delikatne nawiązanie do Howarda Cartera, słynnego egiptologa?). To trochę nazbyt zachłanny kolega po fachu Lary. Podczas zwiedzania jednego z grobowców poszukiwacze odkryli tajemniczy artefakt, będący w rzeczywistości kluczem do wymiaru pełnego złych mocy. Po dotknięciu znaleziska Carter sprowadził na siebie i Larę klątwę, przy okazji otwierając maszkarom - z Setem na czele - drogę do naszego świata.

Autorzy za jednym zamachem postanowili zróżnicować historię i wytłumaczyć fabularnie cztery postacie w kooperacji. Wraz z plugastwem pojawili się także Izyda i Horus, a więc małżonka i syn tytułowego Ozyrysa. Dla odmiany egipska dwójka przybyła w pokoju z zamiarem skompletowania zniszczonego wcześniej przez Seta magicznego posągu Ozyrysa, będącego jedyną nadzieją w walce ze złem. Tak oto stanąłem przed zadaniem odnalezienia wszystkich fragmentów posągu i ostatecznym unicestwieniem boga-szakala.

Nie zdziwiłbym się, jeśli wyszłoby na jaw, że wątek fabularny powstał w jakieś urocze popołudnie na zasadzie pretekstu do rozgrywki. Czy to źle? Cóż, w grze tego typu, zdecydowanie nastawionej na arcade, zagadki i bieganie po grobowcach absolutnie nie. Fabuła nie należy do specjalnie porywających, ale bądźmy uczciwi, nie zasiadamy do spin-offowej Lary Croft po to, by wczuwać się w opowieść. To kooperacyjna platformówka, a zapewne domyślacie się, jak wygląda granie z przyjaciółmi, szczególnie na jednej kanapie, w dowolną grę? W większości przypadków nikt nie śledzi treści, skupiając się na rozgrywce i dobrej zabawie w miłym towarzystwie. Gdyby to był tytuł stricte jednoosobowy o większej wadze fabularnej, to sprawę potraktowałbym zapewne inaczej. Jestem zatem w stanie wybaczyć The Temple of Osiris niedostatki scenariusza.

Trochę mniejszą tolerancję mam natomiast dla aktorów podkładających głosy. Właściwie wszyscy poza Larą brzmią jak żywcem wzięci z tanich filmów klasy C z lat osiemdziesiątych. I nie wydaje mi się aby był to zabieg stylistyczny, bo panna Croft, której głosu użycza ponownie Keeley Hawes brzmi tak, jak powinna, z tym swoim charakterystycznym, dystyngowanym brytyjskim akcentem. Achh! Reszta ginie gdzieś w tle, zaś główny czarny charakter przypomina bardziej złoczyńcę ze Scooby Doo, aniżeli przerażające wcielenie zła. Na szczęście dialogów jest w grze tyle, co wody na pustyni, a więc rzecz nie razi zbytnio, częściej generując we wspólnym gronie dodatkowe uśmiechy. A może takie właśnie było założenie twórców? Kto ich tam wie, najważniejszy jest fakt, że nie wpływa to negatywnie na zabawę.

A skoro przy zabawie już jesteśmy, to jej podstawowym generatorem jest oczywiście rozgrywka sama w sobie. Po znakomitej pierwszej odsłonie przygód Lary czas nadszedł na nieco odtwórczości i powielania doskonale znanych motywów. The Temple of Osiris to nic innego, jak zaserwowanie graczom właściwie jeszcze raz tego samego. Są w tej branży producenci, którzy zabieg taki stosują co roku i źle na tym nie wychodzą. Pewnie zarządcy Square Enix doszli do podobnych wniosków. Mnie osobiście nie przeszkadza to jakoś mocno, ale pod warunkiem, że takie powielanie jest realizowane dobrze.

W przypadku Świątyni Ozyrysa prawie się udało. Zadanie do łatwych nie należało, bowiem wymagało wzbudzenia u gracza uczucia przyjemności z samego tylko obcowania z grą i tej niezastąpionej świadomości progresu w rozgrywce. Jedynka dawała ogrom satysfakcji, bo i w większości przypadków była wobec gracza uczciwa, jako gra stawiająca wyzwanie. Owszem, może nie był to poziom zagadek z serii Myst, czy platformowych ewolucji ze starszych Tomb Raiderów, ale przy każdym podejściu ja jako gracz zawsze kończyłem poziom z wiedzą o tym, że wymagał on ode mnie więcej, aniżeli tylko naciśnięcia guzika.

GramTV przedstawia:

Troszkę zabrakło mi tego w nowej grze od Crystal Dynamics. Nie jest to już produkcja tak świeża i zaskakująca, a przy tym na tyle wymagająca, aby czuć autentyczną satysfakcję po przejściu każdego grobowca. Ma na to wpływ wiele elementów, ale chyba najważniejszym z nich jest poziom trudności. Grę po prostu rozpoczynamy, gnamy przed siebie i jakieś sześć do siedmiu godzin później oglądamy napisy końcowe. I tyle.

Bardzo rzadko zdarza mi się to pisać, ale tym razem z własnej, nieprzymuszonej woli przyznam, że jest ciut za łatwo. Nie chodzi jedynie o sekwencje zręcznościowe, ale przede wszystkim o zagadki przestrzenno-logiczne, czyli coś, co było wyznacznikiem jakości poprzedniej odsłony. Łamigłówki powinny dawać graczowi możliwość wykazania się, podczas gdy w Świątyni Ozyrysa ktoś jakby od niechcenia poumieszczał kilka starożytnych mechanizmów i rzucił przeciągłe „bawcie się!”.

Grę można dosłownie przebiec na jednym oddechu - skacząc, strzelając i w trymiga zaliczając kolejne łamigłówki. Przy pierwszym podejściu! Po napisach końcowych zacząłem zastanawiać się, czy to tylko ja mam na tyle ogarniętą poprzednią odsłonę, że dwójka okazała się jedynie sprintem po egipskich ruinach, czy też może ktoś faktycznie ukradkiem znacząco zaniżył poziom wyzwania? Najpewniej prawda leży jak zwykle gdzieś po środku. Nie zmienia to jednak faktu, że The Temple of Osiris to gra łatwa. Może nie banalna, ale na pewno znacznie prostsza od poprzedniczki, choć oczywiście nie dla każdego będzie to wadą.

Pojawia się jednak bardzo znaczące „ale!”. Kiedy rozpatrujemy grę pod kątem zabawy jednoosobowej, czy nawet dwuosobowej kooperacji, to faktycznie - pustynną przygodę panny Croft da się gładko zaliczyć, ponieważ bohaterka ma cały wachlarz umiejętności i wyposażenia. Wyzwanie pojawia się natomiast przy głównym daniu The Temple of Osiris, czyli czteroosobowym co-opie. Nie tylko pojawia się zauważalnie więcej przeciwników, ale i same zagadki wymagają współpracy, zaś umiejętności i wyposażenie zostają rozdzielone pomiędzy bohaterów. Tam, gdzie dwie osoby potrafiły poradzić sobie z rozwiązaniem zagwozdki bez większych problemów, czteroosobowy skład musi nieco bardziej się pomęczyć. Większość łamigłówek wymaga od graczy odpowiedniego wykorzystania postaci, nierzadko w bardzo ograniczonym czasie. Powoduje to, że zabawa wszystkimi uczestnikami opowieści nagle przeistacza się w sprawiające znacznie więcej satysfakcji doświadczenie! Trudniejsze także pod względem zręcznościowym, bo i przeciwników do odstrzelenia jest więcej.

Wyraźnie widać, że twórcy bardzo skupili się na daniu głównym, jakby troszkę zapominając o tym, że wielu graczy poprzestanie na przystawkach. Zorganizowanie czterech zgranych osób do pełnoprawnego co-opa to zadanie znacznie trudniejsze od zaproszenia znajomej, czy znajomego na wspólne posiedzenie przy grze. Zawsze istnieje oczywiście możliwość zabawy z losowymi osobami poprzez internet, ale - nie oszukujmy się - często ma to niewiele wspólnego z czerpaniem przyjemności z rozgrywki.

Skupienie uwagi developerów na dopracowaniu czteroosobowej kooperacji doprowadziło wręcz do pewnych kuriozalnych sytuacji. Otóż wyobraźcie sobie, że gdy gramy tylko jedną lub dwiema postaciami, reszta jakby nigdy nic po prostu stoi przy wejściu do grobowca i na bieżąco komentuje poczynania pani archeolog. Ba! W kluczowych etapach poszczególnych grobowców pojawiają się dialogi, jak gdyby pozostali bohaterowie ciągle byli razem z Larą. Przyznacie, że trochę to dziwne. Co prawda nie ma to bezpośredniego wpływu na rozgrywkę, ale jednak pewne niepokojące uczucie braku pomysłu, czy niedopracowania pozostaje.

Nie ukrywam, że Lara Croft and The Temple of Osiris to dla mnie dość trudny do oceny tytuł. Szczególnie w sytuacji, gdy jestem fanem pierwszej części tego cyklu, która mnie do dziś zachwyca będąc perełką w swojej kategorii. Z tego, co napisałem w paru powyższych akapitach wynika, że mamy do czynienia raczej z przedstawicielką gier średnio-dobrych, a zatem kwestia oceny nie powinna być problemem. Ale właśnie, pozostaje jeszcze ten szkopuł, że w gruncie rzeczy grało mi się dobrze! Tak po prostu. Mimo braków i bolączek spędziłem przy grze miłe osiem godzin.

Zapytacie pewnie, co tak długo, skoro da się ją zaliczyć w sześć, a przy sprawnych palcach nawet i w pięć godzin. Ano na jakiś czas wkręciły mnie wyzwania i czyszczenie świata gry ze świecidełek. A jest tego na pęczki! Każda lokacja zawiera kilka rodzajów skrzyń do otwarcia za pomocą klejnotów uzbieranych w trakcie zabawy. Do zawartości sporej części z nich udało mi się dostać, ale gdy w mgnieniu oka skończyły się kamyki doszedłem do wniosku, że wielokrotne powtarzanie każdego grobowca to nie zajęcie dla mnie. I choć pewnie wyjdę tu na hipokrytę, bo podobne czynności dziesiątki razy wykonuję w Diablo III ciesząc przy tym twarz, tak najnowsza Lara nie zachęciła mnie do biegania po raz piętnasty przez te same ruiny. Być może to kwestia mało atrakcyjnego lootu, a być może po prostu problem wynika z innej specyfiki samej gry. Najpewniej jednak wpływ na moje zniechęcenie miały obie te rzeczy.

Nie mogę za to nie pochwalić twórców za dodatkowe poziomy łamigłówkowe, niezwiązane z główną osią fabularną. Są one częścią wspomnianych wyzwań (poza tymi związanymi z odpieraniem fal potworów) i charakteryzują się tym, że każdy związany jest z jakimś konkretnym rodzajem zagwozdki, stanowiącej ciut większe wyzwanie od tych z głównego wątku. Problemem jest tylko fakt, że etapy te są bardzo krótkie i jest ich w grze skandalicznie wręcz mało! Niestety węszę tutaj nadchodzące pakiety DLC, które prawdopodobnie wylądują prędzej, czy później na dysku mojej konsoli i tak oto dam się złapać na marchewkę na kiju.

Bardzo spodobała mi się także lekka zmiana konstrukcji gry. Nie dostajemy już zwykłej listy poziomów do zaliczenia. Tym razem Lara ląduje w pseudo otwartym świecie, swoistym hubie gromadzącym wejścia do wszystkich lokacji. Swobodnie się po nim poruszając, może wchodzić do kolejnych grobowców, czy też realizować wyzwania. Zostałem zatem połechtany pewną drobną dozą swobody - miłe! Mankamentem pozostaje jedynie mapa świata gry, która nie jest interaktywna i w rezultacie okazuje się być mało przydatnym gadżetem.

Jak zatem mam cię ocenić, droga Laro ze Świątyni Ozyrysa? Będąc fanem pierwszej części nie mogę nie zauważyć pewnych braków, choćby wyraźnego progresu w kwestii projektu całej gry. Dostajemy niemal identyczną produkcję pod kątem rozgrywki, z tym, że nie zawsze lepszą. Na pewno sporą zaletą jest czteroosobowa kooperacja, pod warunkiem jednak, że ma się pod ręką trójkę zgranych znajomych, którzy albo grę posiadają i będą bawić się sieciowo, albo zechcą wpaść i pograć przy jednym telewizorze. Gra traci niestety trochę swego uroku, gdy decydujemy się na zabawę w pojedynkę i nie zachęca też jakoś specjalnie mocno do powtarzania poziomów. Podejrzewam, że dla sporej liczby graczy będzie przygodą na raz. Jeśli jednak ograliście już pierwszą część na wszystkie strony, to mimo wszystko do Egiptu warto się wybrać, choćby tylko po ładne widoki i możliwość pozwiedzania zacnie zaprojektowanych lokacji. To co? Następnym razem zwiedzamy Chiński Mur?

6,7
Dla grających tylko solo - 6/10, dla miłośników czteroosobowej kooperacji - 7,5/10
Plusy
  • Przepiękne projekty lokacji
  • Czteroosobowa kooperacja
  • Lekkość rozgrywki
  • Keeley Hawes ponownie jako Lara
  • Dodatkowe wyzwania i grobowce, których...
Minusy
  • ...jest nieprzyzwoicie mało!
  • Dla fanów jedynki zbyt łatwa i mało zaskakująca
  • Animacja potrafi chrupnąć
  • Drobne problemy z kooperacją wspomniane w tekście
  • Niewiele dużych nowości względem poprzedniczki
  • Premierowa cena
Komentarze
7
Vojtas
Gramowicz
16/12/2014 15:21

Tę grę na pewno kupię. Wprawdzie po obniżce, ale zawsze. :D

Usunięty
Usunięty
16/12/2014 11:20

A ja napiszę krótko: prezes Square Enix może sobie tę grę wcisnąć głęboko w swój korporacyjny tyłek, bo choć jestem z Tomb Raiderem od jego pierwszej części, to nie dam się traktować jak frajer i odbiorca trzeciej kategorii. Temple of Osiris jest przykładem skrajnej bezczelności wydawcy, takim hańbiącym ciosem w fanów serii: "macie i cieszcie się, bo kolejną PRAWDZIWĄ grę z Larą w roli głównej dostaniecie dopiero wtedy, kiedy pozwolą na to nasi przyjaciele z Microsoftu, których pieniądze kochamy i tulimy do piersi przed snem". Bujajcie się, panowie.

MartivaR
Gramowicz
Autor
16/12/2014 10:41

> Po tej recenzji odnoszę wrażenie, że autor tekstu grał na szybkiego i pomijał wszystko> co sprawiało mu trudność. Zaliczenie tej gry na 100% daje mnóstwo satysfakcji i wymaga> sporych umiejętności! Czasówki i wyzwania są wymagające, skrzyń jest dużo i żeby wszystkie> otworzyć potrzeba około 50 000 diamentów - nie da się tyle uzbierać podczas samego przechodzenia> wątku fabularnego i jeśli ktoś chce legendarne przedmioty musi na nie zapracować. Jak> zalicza się wszystko co gra oferuje, łatwo uzbierać te 50 tysiaków... W grze można odblokować> ponad 30 giwer, ponad sto pierścieni i około 90 amuletów! Mało?! Wszystkie mają inne> statystyki i nadają się do konkretnych lokacji czy warunków pogodowych. Tej gry jak i> poprzedniczki nie można też porównywać z "dużymi" Tomb Raiderami, bo to zupełnie inne> gry i opierają się na innych zasadach. Ogólnie jak dla mnie ocena niesprawiedliwa a gra> wciąga jak diabli, jeśli stawia się czoła wszystkim postawionym w grze wyzwaniom...Oczywiście masz rację w tym, co piszesz i cieszę się, że gra Ci się spodobała. Tak, jak wspomniałem w recenzji, mnie również grało się całkiem przyjemnie, absolutnie nie przechodziłem gry na szybko i w biegu, bo tak nie lubię grać w żadną grę. Po prostu w pewnym momencie nie miałem już motywacji do otwierania każdej pojedynczej skrzynki i zbierania biżuterii. Kilka grobowców powtórzyłem sobie jeszcze dla wyczyszczenia w nich listy wyzwań, ale ogólnie gra nie pochłonęła mnie tak bardzo, jak część pierwsza. Bywa - ilu graczy, tyle opinii i to jest właśnie fajne. :)




Trwa Wczytywanie