Pierwsza odsłona cyklu Lara Croft okazała się jednym z przyjemniejszych zaskoczeń 2010 roku. Czy kontynuacja utrzymała wysoki poziom oryginału? Sprawdźmy, co słychać u panny Croft, która tym razem - tak dla odmiany - postanowiła odwiedzić Egipt.
Pierwsza odsłona cyklu Lara Croft okazała się jednym z przyjemniejszych zaskoczeń 2010 roku. Czy kontynuacja utrzymała wysoki poziom oryginału? Sprawdźmy, co słychać u panny Croft, która tym razem - tak dla odmiany - postanowiła odwiedzić Egipt.
Tja, nie ma to jak zagłębiać się w takie rozkminy przy niezobowiązującej grze o totalnie arcade’owym charakterze zabawy. Przyznacie jednak, że coś w tym jest i choć oczywiście żadna zamiana tytułów nigdy nie nastąpi, to nie będzie mi to dawało spokoju. Szczególnie, że jestem ogromnym fanem przygód panny Croft niezależnie od tego, w jakiejkolwiek grze by się ta postać pojawiła. Nie czas jednak na filozofowanie o nazewnictwie, tym razem chciałbym Wam opowiedzieć o Świątyni Ozyrysa, do której to zawitała nasza urokliwa Brytyjka.
Mając już wypracowaną formułę, twórcy wyszli z założenia, że graczom wystarczy po prostu zaproponować powtórkę z rozgrywki. By jednak nie generować wrażenia deja vu dorzucono w paru miejscach trochę nowych rzeczy i opakowano ładnym pudełkiem. Dla niepoznaki opatrzonym premierową ceną gry konsolowej. A nuż nikt się nie spostrzeże, że poprzednia część kosztowała raptem dziesięć dolarów. W końcu minęło cztery lata, któż to pamięta! Nie chcę dalej drążyć tematu zawiłości wydawniczych, bo i nie tego dotyczy ten tekst, zwracam jedynie uwagę na pewne zmiany w dystrybucji najnowszej części przygód Lary. Nie do końca pozytywne dla odbiorcy, bowiem charakter gry zmienił się niewiele, zaś cena owszem.
Tym razem na pannę Croft czeka nie lada wyzwanie. Bohaterka musi zmierzyć się z samym panem ciemności, Setem! Ten postanowił powrócić do świata żywych, by nim zawładnąć. Plan godny samego Mózga, w realizacji którego mimowolnie pomocni okazali się główni bohaterowie gry, a konkretniej zaś niejaki Carter Bell (czy tylko ja widzę delikatne nawiązanie do Howarda Cartera, słynnego egiptologa?). To trochę nazbyt zachłanny kolega po fachu Lary. Podczas zwiedzania jednego z grobowców poszukiwacze odkryli tajemniczy artefakt, będący w rzeczywistości kluczem do wymiaru pełnego złych mocy. Po dotknięciu znaleziska Carter sprowadził na siebie i Larę klątwę, przy okazji otwierając maszkarom - z Setem na czele - drogę do naszego świata.
Nie zdziwiłbym się, jeśli wyszłoby na jaw, że wątek fabularny powstał w jakieś urocze popołudnie na zasadzie pretekstu do rozgrywki. Czy to źle? Cóż, w grze tego typu, zdecydowanie nastawionej na arcade, zagadki i bieganie po grobowcach absolutnie nie. Fabuła nie należy do specjalnie porywających, ale bądźmy uczciwi, nie zasiadamy do spin-offowej Lary Croft po to, by wczuwać się w opowieść. To kooperacyjna platformówka, a zapewne domyślacie się, jak wygląda granie z przyjaciółmi, szczególnie na jednej kanapie, w dowolną grę? W większości przypadków nikt nie śledzi treści, skupiając się na rozgrywce i dobrej zabawie w miłym towarzystwie. Gdyby to był tytuł stricte jednoosobowy o większej wadze fabularnej, to sprawę potraktowałbym zapewne inaczej. Jestem zatem w stanie wybaczyć The Temple of Osiris niedostatki scenariusza.
A skoro przy zabawie już jesteśmy, to jej podstawowym generatorem jest oczywiście rozgrywka sama w sobie. Po znakomitej pierwszej odsłonie przygód Lary czas nadszedł na nieco odtwórczości i powielania doskonale znanych motywów. The Temple of Osiris to nic innego, jak zaserwowanie graczom właściwie jeszcze raz tego samego. Są w tej branży producenci, którzy zabieg taki stosują co roku i źle na tym nie wychodzą. Pewnie zarządcy Square Enix doszli do podobnych wniosków. Mnie osobiście nie przeszkadza to jakoś mocno, ale pod warunkiem, że takie powielanie jest realizowane dobrze.
Troszkę zabrakło mi tego w nowej grze od Crystal Dynamics. Nie jest to już produkcja tak świeża i zaskakująca, a przy tym na tyle wymagająca, aby czuć autentyczną satysfakcję po przejściu każdego grobowca. Ma na to wpływ wiele elementów, ale chyba najważniejszym z nich jest poziom trudności. Grę po prostu rozpoczynamy, gnamy przed siebie i jakieś sześć do siedmiu godzin później oglądamy napisy końcowe. I tyle.
Grę można dosłownie przebiec na jednym oddechu - skacząc, strzelając i w trymiga zaliczając kolejne łamigłówki. Przy pierwszym podejściu! Po napisach końcowych zacząłem zastanawiać się, czy to tylko ja mam na tyle ogarniętą poprzednią odsłonę, że dwójka okazała się jedynie sprintem po egipskich ruinach, czy też może ktoś faktycznie ukradkiem znacząco zaniżył poziom wyzwania? Najpewniej prawda leży jak zwykle gdzieś po środku. Nie zmienia to jednak faktu, że The Temple of Osiris to gra łatwa. Może nie banalna, ale na pewno znacznie prostsza od poprzedniczki, choć oczywiście nie dla każdego będzie to wadą.
Wyraźnie widać, że twórcy bardzo skupili się na daniu głównym, jakby troszkę zapominając o tym, że wielu graczy poprzestanie na przystawkach. Zorganizowanie czterech zgranych osób do pełnoprawnego co-opa to zadanie znacznie trudniejsze od zaproszenia znajomej, czy znajomego na wspólne posiedzenie przy grze. Zawsze istnieje oczywiście możliwość zabawy z losowymi osobami poprzez internet, ale - nie oszukujmy się - często ma to niewiele wspólnego z czerpaniem przyjemności z rozgrywki.
Nie ukrywam, że Lara Croft and The Temple of Osiris to dla mnie dość trudny do oceny tytuł. Szczególnie w sytuacji, gdy jestem fanem pierwszej części tego cyklu, która mnie do dziś zachwyca będąc perełką w swojej kategorii. Z tego, co napisałem w paru powyższych akapitach wynika, że mamy do czynienia raczej z przedstawicielką gier średnio-dobrych, a zatem kwestia oceny nie powinna być problemem. Ale właśnie, pozostaje jeszcze ten szkopuł, że w gruncie rzeczy grało mi się dobrze! Tak po prostu. Mimo braków i bolączek spędziłem przy grze miłe osiem godzin.
Nie mogę za to nie pochwalić twórców za dodatkowe poziomy łamigłówkowe, niezwiązane z główną osią fabularną. Są one częścią wspomnianych wyzwań (poza tymi związanymi z odpieraniem fal potworów) i charakteryzują się tym, że każdy związany jest z jakimś konkretnym rodzajem zagwozdki, stanowiącej ciut większe wyzwanie od tych z głównego wątku. Problemem jest tylko fakt, że etapy te są bardzo krótkie i jest ich w grze skandalicznie wręcz mało! Niestety węszę tutaj nadchodzące pakiety DLC, które prawdopodobnie wylądują prędzej, czy później na dysku mojej konsoli i tak oto dam się złapać na marchewkę na kiju.
Jak zatem mam cię ocenić, droga Laro ze Świątyni Ozyrysa? Będąc fanem pierwszej części nie mogę nie zauważyć pewnych braków, choćby wyraźnego progresu w kwestii projektu całej gry. Dostajemy niemal identyczną produkcję pod kątem rozgrywki, z tym, że nie zawsze lepszą. Na pewno sporą zaletą jest czteroosobowa kooperacja, pod warunkiem jednak, że ma się pod ręką trójkę zgranych znajomych, którzy albo grę posiadają i będą bawić się sieciowo, albo zechcą wpaść i pograć przy jednym telewizorze. Gra traci niestety trochę swego uroku, gdy decydujemy się na zabawę w pojedynkę i nie zachęca też jakoś specjalnie mocno do powtarzania poziomów. Podejrzewam, że dla sporej liczby graczy będzie przygodą na raz. Jeśli jednak ograliście już pierwszą część na wszystkie strony, to mimo wszystko do Egiptu warto się wybrać, choćby tylko po ładne widoki i możliwość pozwiedzania zacnie zaprojektowanych lokacji. To co? Następnym razem zwiedzamy Chiński Mur?