Destiny: The Dark Below (DLC) - recenzja

Jakub Zagalski
2014/12/19 13:50

Pierwsze rozszerzenie pokazuje, że Destiny podąża ścieżką ciągłego grindu i wprowadzania niewielkiej ilości nowych elementów.

Destiny: The Dark Below (DLC) - recenzja

Z Destiny pożegnałem się niespełna miesiąc po premierze. Zrozumiałem wtedy, że mój związek z quasi-MMOFPS-em od Bungie prowadzi donikąd. Monotonia zabiła pozytywne uczucia i jedynie rozgrywki PvP dawały mi jeszcze jakąś radość z gry, w której liczy się wyłącznie bieganie za lepszymi ciuchami i bronią, tudzież mozolne rozwijanie starego ekwipunku.

W drugiej połowie listopada Destiny przypomniało mi o swoim istnieniu nadchodzącym rozszerzeniem The Dark Below. Jako że zostałem oddelegowany do napisania recenzji DLC, postanowiłem zawczasu wrócić do "podstawki", rozwinąć swoją postać w oczekiwaniu na nadchodzące wyzwania, i zobaczyć, czy moje rozstanie z Destiny nie było błędem. Po dwóch tygodniach codziennego grania tuż przed premierą DLC, a następnie po zapoznaniu się z zawartością The Dark Below dochodzę do wniosku, że twórcy obrali niewłaściwy kierunek rozwoju świetnie zapowiadającej się produkcji.

Na początku niech przemówią liczby. Destiny: The Dark Below to trzy nowe misje fabularne, jeden Strike, jeden Raid, kilka questów, trzy mapy do trybów PvP oraz góra nowego ekwipunku. Gracze związani z obozem Sony otrzymali dodatkowo jeszcze jeden Strike, który trafi na Xboksy dopiero za kilka miesięcy. Krótko mówiąc, jeżeli określenie expansion kojarzycie z takimi tytułami jak StarCraft: Brood War, Red Dead Redemption: Undead Nightmare czy The Elder Scrolls IV: Shivering Isles, to zawartość pierwszego rozszerzenia do gry Bungie może was mocno rozczarować. Powiem więcej. Nie znoszę oceniania gier przez pryzmat ich ceny, bo uważam je przede wszystkim za dzieła kultury (chęć ich poznania nie powinna być zależne od ceny dostępu), a dopiero później widzę w nich przedmiot czy usługę, tak żądanie około 80 złotych za The Dark Below jest w moim przekonaniu dużą przesadą. Szczególnie, że całkowicie nowych rzeczy, za które należałoby dopłacić, jest tu niewiele.

Pierwszy dodatek został poświęcony postaci Croty - bogowi Hive, który ma się niechybnie przebudzić i zniszczyć Ziemię. Czy coś w tym stylu. O nadchodzącym zagrożeniu informuje nas nowa mieszkanka Wieży, Eris Morn, która przeżyła spotkanie z Crotą i nawołuje Strażników do stawienia mu czynnego oporu. Aby przygotować się do ostatecznego starcia, należy wykonać trzy boleśnie krótkie misje, rozegrać całkiem przyjemny, chociaż wtórny Strike na Ziemi i wybrać się na księżycowy Raid.

Dodatek debiutował we wtorek i w środę rano nie brakowało głosów w sieci, mówiących o zobaczeniu prawie wszystkiego, co The Dark Below ma do zaoferowania w kontekście nowych zadań. Prawie wszystkiego, ponieważ kilka questów wymagało kupienia urny od Xura - weekendowego sprzedawcy egzotycznych przedmiotów. A następnie napełnienia jej szczątkami zabitych wrogów konkretnego rodzaju, pokonaniu bossa w evencie i wybraniu się na ostateczną misję. Wszystko w doskonale znanych lokacjach i z wykorzystaniem tych samych patentów, które widzieliśmy dziesiątki razy.

Wykorzystanie podstawowych planet i dodanie zaledwie kilku nowych fragmentów mapy w całkiem kosztownym dodatku to podstawowy grzech The Dark Below. Innymi słowy, pierwsze DLC nie ma czynnika, który autentycznie przyciągałby okazjonalnych (czyt. takich, którzy nie tłuką regularnie daily/weekly, by utrzymać się na najwyższym poziomie Lighta i biegać w Exoticach) graczy do ponownego odpalenia Destiny. Po zapewnieniach Bungie na temat stałego rozwijania uniwersum liczyłem, że ujrzę tu chociaż jedną nową planetę, bym mógł odkrywać coś całkiem świeżego. Niestety twórcy uraczyli mnie zawartością, która spokojnie mogłaby znaleźć się w "podstawce". I w gruncie rzeczy powinna.

Trzy misje, z których tylko dwie można powtarzać (pierwsza znika po jednorazowym ukończeniu!), kręcą się wokół fajnego motywu zagrożenia ze strony Croty, ale nie wnoszą nic sensownego ani do fabuły, ani do doświadczenia płynącego z gry. Przeciwnicy, bossowie, większość lokacji, zadania w stylu: "idź, zabij, przeżyj falę, idź dalej" - to wszystko już było. Jeżeli pierwsze dwadzieścia poziomów nie przekonało was do gry w Destiny, to The Dark Below z pewnością nie zmieni waszego nastawienia. Widać to również po Strike'ach, z których tylko jeden zasługuje na uwagę.

GramTV przedstawia:

Will of Crota, bo o nim mowa, rzuca nas do walki z lewitującą czarownicą Omnigul. Koleżanka Croty uprzykrza życie Strażnikom, przyzywając hordy pomagierów i kryjąc się za tarczą. Niby nic nowego, ale po kilku ukończeniach Will of Crota bardzo polubiłem tego Strike'a. W przeciwieństwie do The Undying Mind, który co prawda rozgrywa się w fajnej scenerii Black Garden, ale jest krótki, słabo zróżnicowany, a na samym końcu czeka na nas po prostu zmodyfikowany Vex Hydra. Strike jest własnością posiadaczy PlayStation przez następnych kilka miesięcy, więc nie należy się go spodziewać w rotacji Weekly Strike, stąd jego przydatność jako źródło lepszych przedmiotów spada praktycznie do zera.

Na szczęście nie mogę tego samego powiedzieć w odniesieniu do Raidu Crota's End, który jest wisienką na niezbyt smacznym torcie The Dark Below. Podobnie jak było w przypadku Vault of Glass, drugi Raid jest prawdziwym testem dla 6-osobowej ekipy doświadczonych i zgranych Strażników. Nie ma matchmakingu, więc trzeba się samodzielnie łączyć w fireteamy i nastawić na dobrych kilka godzin (przynajmniej za pierwszym razem) rozgrywki, która wymaga czegoś więcej niż strzelania do wyjątkowo mocnych przeciwników. Oczywiście ten element to podstawa, ale poza tym jest sporo kombinowania i działania z podziałem na drużyny. Kooperacja w najczystszym wydaniu i zdecydowanie najmocniejsza strona pierwszego rozszerzenia do Destiny.

W Raidzie mogą brać udział najbardziej doświadczeni i najlepiej uzbrojeni Strażnicy (bez Lighta 28+ i konkretnej broni nie warto zaczynać), pragnący podbić swój poziom do nowego limitu 32. I tutaj pojawia się zgrzyt, ponieważ osiągnięcie takiego poziomu jest możliwe wyłącznie za pomocą nowego uzbrojenia i surowców. Innymi słowy, The Dark Below zmusza do wymiany całej garderoby Legendary i żmudnego ulepszania poszczególnych elementów. Stare ciuchy można co najwyżej odwiesić do szafy lub przetopić na niezbędne surowce, bo lepsze rzeczy można teraz kupić u sprzedawców niż wylosować w pierwszym Raidzie. Żeby było jasne - piszę to z pozycji osoby grającej przez pewien czas codziennie, głównie w trybach PvP, sporadycznie odpalającej Playlisy Strike'ów i misje patrolowe, by zdobyć "kwiatki" z Wenus do ulepszenia zbroi. Hardcorowcy tłukący regularnie Weekly/Daily/Raid być może spojrzą na to inaczej, co nie zmienia faktu, że stary ekwipunek, który trzeba było nie tylko zdobyć (kupić/wylosować), ale również nie tak łatwo rozwinąć, jest teraz niewiele wart.

Inaczej, co nie znaczy, że dużo lepiej, rozwiązano to w przypadku Exoticów sprzedawanych przez Xura. Weekendowy handlarz rzadkimi przedmiotami oferuje teraz usługę ulepszania żółtego ekwipunku, tak, by stara broń osiągnęła poziom 331 ATK, zaś części zbroi dodawały maksymalnie 36 Lighta. Problem polega na tym, że usługa ta dotyczy wybranych przedmiotów, które będą się zmieniać tygodniowo, więc posiadacze niektórych Exoticów odejdą od Xura z kwitkiem i zostaną skazani na czekanie do następnego weekendu. Albo któregoś z kolei, bo nigdy nie wiadomo, z czym Xur wróci do Wieży. Ulepszanie Exoticów wymaga ponadto sporych nakładów finansowych (ponad 7000 Glimmer) i posiadania wyjątkowego surowca (Exotic Shard), który wypada z przetopionego Exotica lub jest do kupienia u Xura. I jeszcze jedno - wykupienie upgrade'u Exotica kasuje "doświadczenie" przedmiotu i wszystkie boosty.

Pomysł ulepszania żółtych przedmiotów sam w sobie nie jest zły, ale założenia systemu pokazują wyraźnie, o co tak naprawdę chodzi w Destiny. O nieustanny grind w pogoni za Glimmerami (które nota bene przed zmianami w Exoticach nie były zbyt istotne), doświadczeniem, surowcami, walutą Crucible i Vanguard. A wszystko to w kółko na tych samych poziomach, z takimi samymi przeciwnikami i na tych samych zasadach (przeżyj falę, zabij bossa). Jedyną pociechą jest nowy Raid, który poznają najbardziej oddani fani Destiny z grupą równie zaangażowanych znajomych. Jako miłośnik PvP ucieszyłem się ponadto z trzech nowych map: Pantheon, Skyshock, The Cauldron, z których każda oferuje coś innego. Moim faworytem jest umiejscowiony w Black Garden i zdominowany przez wąskie korytarze Pantheon. Bardzo techniczna mapa, na której można wyczyniać cuda z udziałem myślącej ekipy.

Zwolennicy teorii spiskowych dostrzegą w Destiny: The Dark Below zawartość wyciętą z podstawowej gry i trudno im się dziwić. Pierwsze rozszerzenie nie wnosi bowiem czegoś całkowicie nowego. Wręcz przeciwnie, niektóre sekwencje (vide walka z bossem w ostatniej misji z urną Xura) wyglądają po prostu jak lekko zmodyfikowane zadania z "podstawki". Fajnie, że jest nowy szef do ubicia na końcu świetnego Raidu, a nasz Strażnik może wskoczyć na 32. poziom. Strzelanie ze znajomymi również daje dużo frajdy. Ale w moim przekonaniu to o wiele za mało, by przekonać graczy do całkiem kosztownej inwestycji. Co gorsza, osoby, które nie zdecydują się na zakup rozszerzenia, z miejsca tracą dostęp do części atrakcji, chociażby tygodniowego Strike'a, gdy wypadnie Will of Crota. Destiny: The Dark Below wysyła więc jasny komunikat: albo jesteś z nami i kupujesz dodatek, albo jesteś przeciwko nam i tracisz część przywilejów z podstawowej gry. Przez to wszystko będę podchodził z ogromnym dystansem do drugiego rozszerzenia House of Wolves. Jeżeli będę musiał.

5,2
Tylko dla niewybrednych hardcorowców
Plusy
  • Raid
  • mapy PvP
  • Strike z Omnigul
Minusy
  • Stare poziomy i przeciwnicy
  • znowu nieistotna fabuła
  • system rozwoju postaci
  • mało nowej zawartości za relatywnie drogie rozszerzenie
Komentarze
11
Kafar
Gramowicz
10/01/2015 14:21
Dnia 08.01.2015 o 13:41, BluesBoy napisał:

Różne złe rzeczy można pisać o Destiny, ale każdy kto spędził choć kilka godzin w tej grze i używał różnych broni musi przyznać - strzelanie jest zrobione idealnie. Każda broń jest inna, inaczej się zachwuje, ma inny odrzut, szybkostrzelność, moc. To się czuje na padzie. Przyjemność sprawia nawet strzelanie do mobków, aby wykonać np. bounty "zabij 100 przeciwników precyzyjnym strzałem"...

To prawda. Strzela się wybornie.

Kafar
Gramowicz
10/01/2015 14:20

> Ta gra nauczyła mnie (mam nadzieję raz na zawsze), by nigdy więcej nie ulegać hypowi> i wstrzymywać się zakupem przynajmniej kilka dni.Mnie też. I mówię to całkowicie poważnie. Uważam tą grę za pomyłkę w przemyśle gier, najgorzej zaprojektowaną i taka która zabija potencjał niemiłosiernie. Jedyna gra która na każdym kroku mnie karała i deptała jeżeli chodzi o loot.Długo w to przegrałem i straciłem kilkadziesiąt godzin z życia. nigdy więcej.

Usunięty
Usunięty
08/01/2015 13:41

Różne złe rzeczy można pisać o Destiny, ale każdy kto spędził choć kilka godzin w tej grze i używał różnych broni musi przyznać - strzelanie jest zrobione idealnie. Każda broń jest inna, inaczej się zachwuje, ma inny odrzut, szybkostrzelność, moc. To się czuje na padzie. Przyjemność sprawia nawet strzelanie do mobków, aby wykonać np. bounty "zabij 100 przeciwników precyzyjnym strzałem"...




Trwa Wczytywanie