Kolejny miesiąc, kolejny remaster. Tym razem nie byle jaki, bo przypominający nam jedną z najlepszych przygodówek w historii gatunku.
Kolejny miesiąc, kolejny remaster. Tym razem nie byle jaki, bo przypominający nam jedną z najlepszych przygodówek w historii gatunku.
Twórcy oryginalnego Grim Fandango z Timem Schaferem na czele zrobili wszystko, by gracze dostali w swoje ręce przygodówkę niemalże idealną. Grę genialnie zaprojektowaną, z nietuzinkowym kierunkiem artystycznym, świetną fabułą, doskonałymi dialogami i zapadającymi w pamięć bohaterami. Styl art deco wymieszany z motywami azteckich wierzeń o życiu po życiu, meksykańskimi tradycjami i wyraźnym odwołaniem do gatunku noir to elementy, które w 1998 roku ułożyły się w niezapomnianą układankę. Jedynym problemem oryginalnego Grim Fandango była właśnie data premiery. Krótko mówiąc, pod koniec lat 90. nowa przygodówka, nawet jeżeli na swój sposób przełomowa i świetnie napisana, była dla większości odbiorców passé.
Na początku 2015 roku tradycyjne przygodówki to rozrywka niszowa, trafiająca w głównej mierze do ludzi darzących sentymentem ten niegdyś najważniejszy gatunek. Czy Grim Fandango Remastered poradzi sobie w dzisiejszych realiach rynkowych lepiej niż pierwotne wydanie kilkanaście lat temu? Tego nie wiem, ale pewnym jest, że sięgną po niego przede wszystkim osoby pamiętające oryginał. Nie ma się co oszukiwać - zremasterowany klasyk nie ma wielkich szans na trafienie do nowych odbiorców. Pozostaje więc zastanowić się, czy miłośnicy gatunku znający Grim Fandango na pamięć będą usatysfakcjonowani po zakupie wersji Remastered?
Manny Calavera (czyli po naszemu Maniek Czaszka) to pracownik Departamentu Śmierci, trudniący się organizowaniem ostatniej podróży dla martwych dusz, które trafiają do Krainy Umarłych. Żeby wszystko było jasne, Manny też jest martwy od bliżej nieokreślonego czasu i wykonuje swoją pracę pod przymusem. Na domiar złego główny bohater nie wie, czym sobie zasłużył na taką robotę, jest daleki od zdobycia tytułu pracownika miesiąca i musi cały czas unikać kłód rzucanych pod jego nogi. Powiedziałbym: "żyć, nie umierać", ale sami rozumiecie, jak to stwierdzenie odnosi się do sytuacji Mańka.
Od strony fabularnej Grim Fandango Remastered nie stara się poprawiać doskonale opowiedzianej historii i jest tym samym, z czym mieliśmy do czynienia kilkanaście lat temu. Czyli zabawną opowieścią z motywem drogi, ubraną w stylistykę noir i zakorzenioną w kulturze meksykańskiej. W końcu większość bohaterów to ożywione figurki calaca, które są nieodłącznym elementem celebracji Dnia Zmarłych. Całość, jak na klasyczne arcydzieło przystało, broni się sama mimo upływu lat, dzięki czemu śledzenie losów Calavery jest tak samo wciągające i wywołuje uśmiech na twarzy jak dawniej. Pod warunkiem, że jesteśmy przygotowani na archaiczny model rozgrywki, bazujący na często żmudnej eksploracji, szukaniu ledwie widocznych przedmiotów i eksperymentowaniu, który przedmiot należy użyć w danej sytuacji.
Nie pamiętam, jak podchodziłem do tego kilkanaście lat temu, ale dzisiaj dostrzegam, że poziom zagadek w Grim Fandango jest bardzo nierówny. Część osób znających oryginał być może się ze mną zgodzi, zaś nowicjusze pragnący nadrobić przygodówkowe zaległości, muszą po prostu być gotowi na rozrywkę w starym stylu. Bez oczywistych podpowiedzi, prowadzenia gracza za rączkę czy wielkiej strzałki wskazującej kierunek na górze ekranu. Jedynym sposobem na sukces w Grim Fandango Remastered (pomijając śledzenie opisu przejścia) jest uważne słuchanie dialogów, kojarzenie faktów i bardzo dokładne przeczesywanie lokacji w poszukiwaniu wskazówek i przedmiotów. Chociaż i tak mogę się założyć, że prędzej czy później będziecie się czuli jak dziecko we mgle, próbujące wszystkiego na wszystkim. Taki urok klasycznych przygodówek.
Innym urokiem, tudzież prawdziwą zmorą Grim Fandango przeniesioną do wersji zremasterowanej, jest brak opcji automatycznego zapisu. Save/Load jest dostępne z poziomu menu i trzeba wszystko robić ręcznie, co może dziwić współczesnych graczy. Tym bardziej, że jest to po prostu nieuzasadnione utrudnienie. W połączeniu z dosyć częstymi zwiechami (zazwyczaj przy cutscenkach), o których można było przeczytać w sieci tuż po premierze Grim Fandango Remastered, brak tej podstawowej dzisiaj funkcji jest kuriozalny.
Plusem zremasterowanej wersji jest z kolei system sterowania. A raczej jego dwa rodzaje. Warto przypomnieć, że oryginalne Grim Fandango zrezygnowało z klasycznego sterowania myszą na rzecz przycisków kierunkowych. Czyli coś na wzór pierwszych części Resident Evil, wszak w grze LucasArts również mamy do czynienia z trójwymiarowym bohaterem, poruszającym się po statycznych tłach z kamerą zmieniającą swoje położenie w każdej lokacji. Grając na PlayStation 4 i PS Vita (gra jest dostępna w opcji cross-buy, za co zawsze należą się brawa) sterowanie Mannym jest na szczęście wygodniejsze dla współczesnych graczy. Efekty wychylenia gałki do góry nie jest bowiem jednoznaczny z chodzeniem na wprost, tylko zależy od ustawienia kamery. Z drugiej strony, gra na PS Vita wykorzystuje (opcjonalnie) ekran dotykowy, dzięki czemu wskazywanie palcem kierunku, wyciąganie przedmiotów zza pazuchy i interakcja z otoczeniem jest bliższe doświadczeniom płynącym z klasycznych przygodówek point'n'click. Tyle że bez myszki.
Teoretycznie najbardziej widoczną nowością Grim Fandango Remastered jest oczywiście odświeżona oprawa graficzna. Problem polega na tym, że wizualny efekt pracy włożonej w ten remaster nie jest powalający. Double Fine Productions zachowało oryginalne tła lokacji, stosując jedynie upscaling. Trójwymiarowe modele postaci doczekały się zaś nowych tekstur w wysokiej rozdzielczości, ale liczba polygonów została niezmiennie mała. I o ile Manny czy Meche wyglądają całkiem dobrze, tak wielki Glottis to kanciasty archaizm. Na plus należy zaliczyć nowe oświetlenie i dynamiczne cienie, które są miłym dla oka dodatkiem.
Grim Fandango Remastered pozwala błyskawicznie zmienić (wystarczy wcisnąć Select) oprawę graficzną z nowej na oryginalną. Efekt jest taki, że różnicę zauważa się jedynie w modelach postaci. Upscalowane tła wyraźnie kontrastują z nowymi teksturami na trójwymiarowych bryłach. Są zbyt "miękkie" i nie udaje im się ukryć swojego wieku. Pod względem artystycznym projekty lokacji to w dalszym ciągu małe dzieła sztuki, tym niemniej chciałoby się zobaczyć zupełnie nowe tekstury HD. Tyle że wtedy Double Fine musiałoby iść w remake, a nie w remaster, co jest już raczej niemożliwe. Gdyby jednak taki remake powstał, to zapewne przystosowałby obraz do formatu 16:9. Grim Fandango Remaster jest domyślnie wyświetlane w 4:3 z ozdobnymi ramkami (albo czarnymi paskami) po bokach ekranu. Opcjonalne przełączenie się na 16:9 powoduje nienaturalne rozciągnięcie obrazu, co nie jest ani ładne, ani tym bardziej potrzebne.
Największa zaleta Grim Fandango Remastered nie jest widoczna na pierwszy rzut oka, gdyż ujawnia swoją obecność dopiero po wejściu do menu. Mowa o nagraniach z komentarzem twórców, które mogą nam towarzyszyć w każdej lokacji przez całą grę. W nagraniach wzięli udział członkowie ekipy z rozmaitych działów, opowiadający o poszczególnych etapach tworzenia gry, dzięki czemu niektórzy spojrzą na doskonale znany tytuł z całkiem nowej perspektywy. Poznają motywacje twórców, sekrety i zakulisowe ciekawostki. To prawdziwa gratka dla fanów Grim Fandango, którzy mogą sobie pozwolić na zagłuszenie świetnych dialogów przez komentarze Tima Schafera i spółki.
Grim Fandango Remastered to w dalszym ciągu genialna przygodówka, mieszcząca się w ścisłej czołówce gatunkowego rankingu. Największą zaletą zremasterowanej gry, pomijając wspomniane nagrania z komentarzami twórców czy wygodniejsze sterowanie, jest po prostu to, że została wydana na współczesne konsole i komputery. Graficzne zmiany nie stanowią dużej różnicy w porównaniu z oryginałem, i są dalekie od poziomu, do którego przyzwyczaiły nas nowe wersje Monkey Island sprzed kilku lat. Więc miejcie to na uwadze przed zakupem Grim Fandango Remastered, który jest w dalszym ciągu obowiązkowy. To w końcu Grim Fandango.