W Assassin's Creed Rogue wcielamy się w anonimowego pracownika Abstergo Entertainment, który odczytuje wspomnienia Shaya Patricka Cormaca - Templariusza, który niegdyś był Asasynem. W przerwie między sesjami w Animusie możemy kręcić się po siedzibie firmy i odczytywać rozmaite, ciekawe nagrania bądź czytać dokumenty.
Po wejściu do Animusa przenosimy się do Ameryki Północnej, w czasy wojny siedmioletniej. Jest to okres między wydarzeniami z Assassin's Creed IV: Black Flag a Assassin's Creed III. W Rogue powraca wiele znanych postaci z poprzednich części serii, możemy zatem poznać ich dalsze losy albo zobaczyć, czym się zajmowali w czasach, gdy byli nieco młodsi. Miło było znów spotkać Achillesa Davenporta, Adewale, Haythama Kenwaya i innych bohaterów.
Początek Assassin's Creed Rogue udziela odpowiedzi na pytanie, dlaczego Shay postanowił sprzymierzyć się z Templariuszami. Okazało się, że Asasyni nie są idealni, a ich pomyłki mogą doprowadzić do fatalnych konsekwencji. Bohaterowi nie podobały się również metody stosowane przez Bractwo. Jak wiemy z poprzednich części serii, Asasyni starają się powstrzymać Templariuszy przed odebraniem ludziom wolnej woli, a jednocześnie wymagają bezwzględnego posłuszeństwa we własnych szeregach. Głoszą pokój, lecz zabijają, by osiągnąć swe cele. Nakazują powstrzymywać się przed odbieraniem życia niewinnym, ale nie zawsze udaje się im stosować do tej zasady. W końcu Shay powiedział "dość" i postanowił udaremnić plany Asasynów, którzy przestali baczyć na konsekwencje swych działań, wierząc, że dążą do szczytnego celu.
Shay okazał się sympatycznym człowiekiem, który zawsze miał na uwadze dobro innych ludzi. Dołączył do Templariuszy, chcąc powstrzymać dawnych sprzymierzeńców. Uwierzył też w wizję szczęśliwego świata, jaką roztoczyli przed nim nowi sojusznicy, więc nie chodziło mu jedynie o wsparcie w walce z Asasynami. Mogliśmy przekonać się, że ład, jaki chcą zaprowadzić w świecie Templariusze, oznaczałby dla ludzi dobrobyt, poczucie bezpieczeństwa, koniec konfliktów. A zatem Ubisoft osiągnął swój cel i udowodnił, że nie taki diabeł straszny, jak go malują.
Fabuła Assassin's Creed Rogue jednak niezupełnie przypadła mi do gustu. Oczywiście, nie będę spoilerować tym, którzy sięgną po grę, o co dokładnie chodzi, ale po prostu nie akceptuję niektórych wyjaśnień. Trudno mi było zawiesić niewiarę i dać się pochłonąć historii, widząc, że Asasyni często są przedstawiani w złym świetle na siłę. Może to przyzwyczajenie starego gracza wychodzi ze mnie i nie przyjmuję do wiadomości, że mogliby okazać się bezmyślni, a czasem nie lepsi od zwykłych bandytów? To jest jednak nic w porównaniu z wątkiem świątyń i artefaktów Pierwszej Cywilizacji. Oczywiście, nigdy nie były to realistyczne elementy, ale w Assassin's Creed Rogue nie mają one sensu.
Po drugiej stronie barykady, czyli zmiany w mechanice rozgrywki
Przejście na stronę Templariuszy otworzyło przed Ubisoftem furtkę do wprowadzenia nowych rozwiązań w mechanice rozgrywki. Jak to jest, zostać celem Bractwa? Jak pokrzyżować plany zabójcom? Z czym wiąże się polowanie na tak przebiegłych przeciwników? Twórcy w ciekawy sposób rozwiązali to zagadnienie, wprowadzając kilka nowych typów zadań.
Asasyni dybią na życie Shaya, kryjąc się w sianie, na dachach czy w zaroślach, możemy zatem przekonać się, jak to jest zadrzeć z Bractwem. Shay może zostać ciężko raniony, jeśli w porę nie zlokalizuje i nie pozbędzie się wrogów. Nie jest to jednak frustrujące. O tym, że w pobliżu czai się zabójca, informują nas szepty, a kompas aktywowany po włączeniu orlego wzroku pozwala na określenie kierunku, w jakim znajduje się Asasyn. Na szczęście nawet otrzymanie ciosu z zasadzki nie jest związane z natychmiastową desynchronizacją, a dodatkowo - jeśli zabójca skoczy nam na głowę czy rzuci się ze sztyletem na bohatera - mamy możliwość uniknięcia jego ostrza i wyprowadzenia kontrataku.
W poprzednich grach, jako Asasyni, często przyjmowaliśmy zlecenia zabójstw przesyłane za pośrednictwem gołębi pocztowych. Tym razem musimy schwytać gołębia, by dowiedzieć się o planowanym zamachu i ochronić ofiary, eliminując zabójców przygotowujących się do ataku. Mamy na to ograniczony czas - jeśli nie zdążymy wykryć wroga, stracimy niewielką premię pieniężną, ale będziemy mogli dokończyć misję i zabić atakujących.
W grze wprowadzono także siedziby gangów kontrolujące dzielnice Nowego Jorku. Ich przejęcie byłoby raczej niezbyt skomplikowanym zadaniem, gdyby nie przywódcy gangów, którzy błyskawicznie potrafią wykrywać Shaya, korzystać z kryjówek i gubić pościg, strzelając do bohatera lub rzucając za sobą bomby dymne. Zaskoczenie przywódcy gangu nie jest najłatwiejszym zadaniem, ale kombinowanie, jak go przechytrzyć i nie dać się wykryć, to świetna zabawa.
Warto również wspomnieć o zmianach w rozgrywce na morzu, choć nie jest to bezpośrednio związane z przejściem Shaya na stronę Templariuszy. Podobnie jak w Assassin's Creed IV: Black Flag, Shay może atakować i łupić wrogie statki. Dodatkowe elementy wyposażenia jego okrętu, Morrigan (np. płonący olej rozlewany za rufą) czy też góry lodowe, za którymi można schować się przed wrogim ostrzałem lub zniszczyć je, wywołując fale uszkadzające mniejsze statki, to nie jedyne nowości urozmaicające zabawę. Tym razem nie tylko przeprowadzamy abordaż, ale możemy też bronić się przed marynarzami, którzy wdzierają się na nasz pokład. Mechanika jednakże niewiele się zmienia - wystarczy zabić określoną liczbę przeciwników, by wróg skapitulował.
Lokacje i znajdźki
Świat w Assassin's Creed Rogue jest olbrzymi i pełen ciekawych zakamarków. Został on podzielony na trzy lokacje - Nowy Jork, Północny Atlantyk i rzeczną dolinę w Appalachach. Znajdziemy tam wioski, miasteczka, forty, obozowiska, magazyny, niewielkie wysepki, miejsca, gdzie można polować na zwierzęta morskie, wraki okrętów i lodowe jaskinie.
Mając tak ogromny świat, właściwie nie wiadomo, od czego zacząć. Każda lokacja kusi, obiecuje mnóstwo rzeczy do odnalezienia. A znajdziek w Assassin's Creed Rogue jest naprawdę sporo - skrzynki, malowidła jaskiniowe, dobrobyt, fragmenty Animusa, fragmenty miecza, indiańskie totemy, listy z wojny, mapy skarbów (i same skarby), schematy elitarnych części statku... Ogrom rzeczy do zebrania sprawia jednak, że uganianie się za nimi szybko staje się nużące. Po wyczyszczeniu kilku lokacji można odnieść wrażenie, że nic się nie dzieje - tylko biegamy za rozmaitymi drobiazgami, czasem kombinując, jak dotrzeć do elementów zawieszonych w najdziwniejszych miejscach.
Biegania za znajdźkami nie uważam jednak za cel sam w sobie, ale okazję, by dotrzeć do ciekawych zakamarków w grze i pretekst, by je zwiedzić. Samo szukanie drogi przez labirynty albo kombinowanie, jak wdrapać się w konkretne miejsce, dostarcza sporo przyjemności.
W porównaniu z czasem, jaki można poświęcić na zbieranie znajdziek, fabuła Rogue jest raczej krótka. Nagrody w postaci potężnych broni nie są zbyt kuszące, jako że doskonale możemy poradzić sobie nawet z podstawowym wyposażeniem. Statku nie musimy ulepszać w maksymalnym stopniu, by dotrzeć do napisów końcowych, ale z drugiej strony, warto poświęcić nieco czasu Morrigan, by móc stawić czoła legendarnym okrętom.
Od strony technicznej
W Assassin's Creed Rogue grałam, mając jeszcze świeżo w pamięci Assassin's Creed Unity. Co prawda w Unity udało mi się uniknąć większości problemów, z jakimi borykali się gracze, ale mimo to rozgrywka była dość uciążliwa przez nieustanne przycinanie się gry. Assassin's Creed Rogue, oparte na starszym silniku, działało płynnie i trudno było tego nie docenić. Także oprawa graficzna Rogue bardziej przypadła mi do gustu - po wyblakłych, szaro-burych ulicach Paryża i Franciady powróciły żywe kolory i soczyście zielona roślinność. Zwiedzanie prześlicznych lokacji sprawiło mi zatem ogromną przyjemność.
W grze jednak nie zabrakło bugów. Nie były one tak uciążliwe, aby uniemożliwić dalszą rozgrywkę, ale wymuszały przeładowywanie wspomnień. Zdarzyło mi się, że po przechwyceniu gołębia i wyeliminowaniu wszystkich Asasynów misja nie została zaliczona i musiałam wczytać ją na nowo. W głównej kampanii, gdy odprowadzałam sojuszników w bezpieczne miejsce, nie mogłam kontynuować marszu, gdyż rozpoczęli ze sobą walkę. Podczas otwierania wrót wytrychem nastąpiła eksplozja, która je zniszczyła - Shay zastygł wówczas w bezruchu i przeciwnicy nie mogli go atakować.
Ostatnią rzeczą, jaka nieco mnie irytowała w grze, było sterowanie. Często zdarzało się, że atakowałam nie tego przeciwnika, co trzeba, zamiast wykonać skok wiary, zaliczałam twarde lądowanie przy stogu siana, odskakiwałam od ścian, zamiast wybić się w górę czy zsuwałam się z krawędzi zamiast wejść na belkę.
I na koniec coś, czego nie mogę łatwo wybaczyć - nie da się przewinąć napisów końcowych (a przynajmniej nie odkryłam, w jaki sposób to zrobić).
Podsumowanie
Assassin's Creed Rogue pokazuje, że Templariusze nie muszą być źli, a Asasyni, choć mają szlachetne intencje, są tylko ludźmi, mającymi ludzkie słabości, popełniającymi pomyłki - nieraz tragiczne w skutkach. Gra pozwala spojrzeć na odwieczny konflikt z innej perspektywy i oferuje niezłą fabułę, spajającą poprzednie części serii i wyjaśniającą wiele istotnych kwestii. Shay Cormac jest sympatycznym bohaterem, który nie kieruje się własnymi korzyściami, lecz jedynie dobrem innych ludzi. Gdyby wszyscy Templariusze byli tacy jak on, perspektywa odebrania wolnej woli ludzkości byłaby wręcz kusząca.
Gra Templariuszem wiąże się także z nowymi wyzwaniami - jak pokonać przebiegłych przeciwników, którzy dybią w kryjówkach na nasze życie? Jak przechytrzyć wroga, który potrafi korzystać z rozmaitych sztuczek? Choć Rogue nie oznacza rewolucji w mechanice rozgrywki, w ciekawy sposób wykorzystuje fakt, że gramy przeciwko Asasynom.
Ogromny świat i piękne lokacje to kolejne zalety Rogue. Zwiedza się je z prawdziwą przyjemnością, zwłaszcza przy dźwiękach nienatrętnej muzyki, a podczas żeglowania na morzu aż chce się śpiewać wraz z załogą szanty. Rozmaite lokacje i masa znajdziek zachęcają do eksploracji, a nieliczne błędy nie psują zbytnio ogólnego wrażenia.