Final Fantasy Type-0 w HD, z wygodniejszym sterowaniem i wreszcie po angielsku. Czy coś mogło pójść nie tak? Mogło.
Final Fantasy Type-0 w HD, z wygodniejszym sterowaniem i wreszcie po angielsku. Czy coś mogło pójść nie tak? Mogło.
Jak tak dalej pójdzie, to przed końcem roku zabraknie mi palców, na których liczę remastery zrecenzowane przeze mnie w 2015. Ostatnio do grona "staroci" po liftingu dołączyło Final Fantasy Type-0 HD. Produkcja, która teoretycznie nie powinno mieć problemu ze zdobyciem mojej aprobaty. Wszak to solidne jRPG, po raz pierwszy wydane po angielsku, a na dodatek przeniesione z PSP, gdzie brak drugiej gałki odrzucił mnie od wielu świetnych tytułów (vide Metal Gear Solid: Peace Walker. Niestety te niezaprzeczalne zalety nie potrafią przesłonić faktu, że Square Enix robiło wcześniej o wiele lepsze remastery gier z PSP. A to nie jedyny zarzut, jaki kieruję pod adresem Final Fantasy Type-0 HD.
Jeżeli nie śledzicie na bieżąco premier w obrębie marki Final Fantasy (bardzo łatwo się w nich pogubić), to śpieszę z wyjaśnieniem, że Final Fantasy Type-0 HD to odnowiona wersja gry z 2011 roku. Produkcja dedykowana przenośnej konsoli PSP była przez lata dostępna wyłącznie dla graczy japońskojęzycznych, chociaż w sieci można się natknąć na fanowskie inicjatywy translacyjne. Na wydanie z oficjalnym tłumaczeniem (i kilkoma kluczowymi zmianami) trzeba było czekać aż do nadejścia konsol stacjonarnych ósmej generacji, jako że Final Fantasy Type-0 HD trafiło na PlayStation 4 i Xboksa One.
I tutaj pierwszy zgrzyt, bo nie potrafię pojąć, dlaczego wydawca nie zdecydował się przygotować edycji na PS Vitę. Gra ma wyraźnie "przenośny" charakter, jeżeli chodzi o model rozgrywki i schemat zadań, poza tym prezentuje się o wiele znośniej na 5-calowym ekranie handhelda niż dużym telewizorze z podpiętą konsolą. Sprawdziłem to korzystając z funkcji Remote Play, którą bardzo chętnie zastąpiłbym kartridżem z grą wetkniętą w gniazdo konsolki.
O zmianach graficznych wspomnę i ponarzekam za chwilę, tymczasem warto się przyjrzeć, czy właściwa gra broni się na nowych konsolach. Jak być może część z was wie, Final Fantasy Type-0 HD jest częścią cyklu Fabula Nova Crystalis, co przekłada się na mniej lub bardziej widoczne powiązania z trylogią Final Fantasy XIII i nadchodzącego Final Fantasy XV. Nie należy jednak oczekiwać związków fabularnych (bo takich nie ma), a jedynie dzielenia wspólnej mitologii i terminologii (l'Cie i takie tam). W praktyce mamy więc do czynienia z burzliwą historią czterech suwerennych krajów świata Orience, które władają jednym z czterech kryształów. Motyw doskonale znany z wczesnych odsłon Final Fantasy. Pewnego razu, całkiem niespodziewanie, Dominium Rubrum (posiadacze kryształu magii) zostaje zaatakowane przez Imperium Militesi (specjaliści od nauki i techniki). Zwycięstwo najeźdźców jest praktycznie przesądzone, do momentu, gdy na placu boju pojawiają się członkowie Class Zero.
Są nimi studenci elitarnej akademii, biegli w sztuce władania bronią i magią. Po krótkim wprowadzeniu gracz przejmuje kontrolę nad trójką uczniów i stara się odeprzeć atak przeważających sił wroga. Skutecznie, choć jak to zwykle bywa, jedna wygrana bitwa nie równa się wygraniu wojny. Pokonanie kilkudziesięciu żołnierzy i jednego bossa jest tylko wprowadzeniem do kolejnych starć, do których uczniowie będą sukcesywnie oddelegowywani przez swoich zwierzchników.
Po zakończeniu chrztu bojowego i obejrzeniu wielu przerywników filmowych, kontrolowany przez nas kadet staje u progu Akademii (właściwie Akademeia), w której spędzimy wiele godzin czasu gry. Na zwiedzaniu, rozmawianiu z NPC-ami, poznawaniu kolejnych elementów świata i systemu etc. Każdego dnia studenci mają do dyspozycji 12 godzin czasu wolnego, który mogą wykorzystać na poboczne aktywności (rozmowy, side-questy, levelowanie postaci). Każde takie działanie rozwija podopiecznych i przygotowuje do kolejnych misji, stanowiących trzon rozgrywki w Final Fantasy Type-0 HD.
Misje fabularne to w głównej mierze wycieczki po korytarzowych etapach (widać ograniczenia przenośnego oryginału) i angażowanie się w niezliczone pojedynki. Pod względem systemu walki Final Fantasy Type-0 HD porzuca mniej lub bardziej dynamiczne tury na rzecz bezpośredniej akcji. Oznacza to, że kontrolowana przez nas postać porusza się i wyprowadza ciosy w czasie rzeczywistym, jak tylko wciśniemy odpowiedni klawisz. Pod przyciski geometryczne na DualShocku 4 przypisano dwa standardowe ataki, jeden magiczny i technikę defensywną. To, jaki konkretnie atak zostanie wyprowadzony, zależy wyłącznie od sterowanej postaci. Studentów i studentek oddanych do naszej dyspozycji jest łącznie czternaścioro, i każde z nich prezentuje całkiem inne zdolności. Jeden czuje się lepiej w walce na dystans, inny pcha się na pierwszą linię. Są też postacie typowo defensywne/wspierające drużynę. Krótko mówiąc, jest w czym wybierać.
W trakcie misji gracz kontroluje jedną postać, ale może się błyskawicznie (wciskając strzałkę) wcielić w innego członka trzyosobowej drużyny. Jeżeli któryś z nich padnie i nie da się go wskrzesić - nic straconego. Miejsce poległego studenta zajmuje inny członek Class Zero, znajdujący się na liście rezerwowych. Należy jednak pamiętać, że punkty doświadczenia zdobywa wyłącznie ten, który bierze udział w walce. Trzeba więc dosyć wcześnie zapoznać się z możliwościami wszystkich podopiecznych i wybrać dream team, ponieważ alternatywne rozwijanie wszystkich czternastu studentów bywa i żmudne, i zazwyczaj niepotrzebne. Dobrze dobrana drużyna potrafi sobie bowiem poradzić w większości pojedynków, chociaż nie brakuje sytuacji, w których gra stawia przed graczem bardzo "niewygodnych" przeciwników.
Misje fabularne z dynamicznym systemem walki (coś na wzór Crisis Core: Final Fantasy VII) i zwiedzanie Akademii broni się po latach, czyniąc z Final Fantasy Type-0 HD bardzo przystępną grę na nowych konsolach. Oczywiście nie brakuje tutaj kłopotliwych i często irytujących elementów, żeby tylko wspomnieć o misjach strategicznych czy powtarzalnych side-questach. Poza tym trzeba się nastawić, że Final Fantasy Type-0 HD to gra skrojona modelem rozgrywki pod konsolę przenośną. Poszczególne misje są więc relatywnie krótkie, a w przerwie między zadaniami wędrujemy po gmachu uczelni i zabijamy czas w oczekiwaniu na kolejny przydział. Innymi słowy, to nie jest klasyczne Final Fantasy, w którym idziemy od punktu A do B, oglądamy przerywnik, idziemy do punktu C i tak dalej. Podobne rozwiązanie zastosowali twórcy Metal Gear Solid: Peace Walker, który się mocno odróżniał na tle "dużych" MGS-ów. Dla mnie oba modele rozgrywki były bardzo przystępne i nie inaczej jest w przypadku Final Fantasy Type-0 HD. Jest inaczej, ale zarazem świeżo i ciekawie.
Niestety jak wspomniałem na wstępie, Final Fantasy Type-0 HD nie jest wzorcowym przykładem remastera HD. Bo o ile 4-letnia gra z PSP broni się na dużych konsolach pod względem rozgrywki i fabuły, tak jakość remasterowanej wersji pozostawia wiele do życzenia. Głównym zarzutem jest jakość oprawy graficznej, która na PlayStation 4 wygląda gorzej niż odświeżona wersja Kingdom Hearts: Birth by Sleep na PlayStation 3. Gry również wydanej pierwotnie na PSP i to rok przed Final Fantasy Type-0 HD. Powiem szczerze, że zasiadając do "fajnala", liczyłem się z kanciastą architekturą otoczenia, ubogimi modelami postaci etc. Ale nie spodziewałem się widoku rozpikselowanych tekstur ubioru (pierwszy Metal Gear Solid i Vagrant Story się kłania), które bardzo często kontrastowały z wyjątkowo ładnie wyglądającymi fryzurami.
Ta drobna bolączka odchodziła szybko w niepamięć, gdy musiałem się mocować z ręcznym ustawieniem kamery (część moich wysiłków uwieczniłem na powyższym filmiku) i słuchać amerykańskiego voice actingu. Żałowałem również wyciętego trybu multiplayer, który robił dużo dobrego dla oryginału na PSP. Ale o tym zdołali się przekonać wyłącznie Japończycy i garstka zapaleńców z Zachodu, czekająca przez lata na pełne tłumaczenie.
Podchodząc do Final Fantasy Type-0 HD na świeżo, bez znajomości oryginału, otrzymujemy ciekawy spin-off z momentami bardzo brutalną i wciągającą historią. Nadmienię, że pierwszy kwadrans przerywników filmowych zrobił na mnie większe wrażenie niż sekwencje z ostatnich "fajnali". Scenka z konającym studentem i Chocobo to naprawdę mocna rzecz. Jeżeli jednak patrzeć na Final Fantasy Type-0 HD przede wszystkim przez pryzmat odświeżonej wersji, to niestety obraz gry traci swoją wyrazistość. Jako remaster jest po prostu średni i nie wyróżnia się na tle podobnych produkcji. Wręcz przeciwnie, stawiając go w jednym szeregu ze wspomnianym Birth by Sleep, to Final Fantasy Type-0 HD ma się po prostu czego wstydzić.
Gdybym dostał Final Fantasy Type-0 HD w obecnym kształcie na PS Vitę, z pewnością spojrzałbym na tę produkcję nieco przychylniej. Być może (wcale bym się nie zdziwił) kiedyś będę miał taką okazję. Tymczasem wracam do przygody na dużym ekranie, bo pomimo wpadek i niedociągnięć nie potrafię się pożegnać ze studentami Class Zero.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!