Z Jackiem Piekarą mam pewien problem, ciężko mi go bowiem jednoznacznie zaklasyfikować. Z jednej strony autor genialnych książek o inkwizytorze Madderdinie i wielu świetnych opowiadań, a także redaktor naczelny niezłego pisma o grach. Z drugiej strony autor słabszych książek o inkwizytorze Madderdinie i prawicowy publicysta o dość mocnych poglądach, przemycający je młodzieży pod płaszczykiem felietonów o grach, jak i czytelnikom swoich powieści. Jak to możliwe, żeby jeden człowiek budził tak skrajne opinie?
Jacek Piekara - zdjęcie autorstwa Wojciecha Kusińskiego, za: polskieradio.pl.
Jedno jest pewne: Jacek Piekara jest zawsze wymieniany jednym tchem z Jarosławem Grzędowiczem gdy mowa o potencjalnych następcach Wiedźmina. Choć jego twórczość literacka i publicystyczna budzi kontrowersje, to jednak bezsprzecznie znajduje się w ścisłej czołówce popularnych autorów fantasy w naszym kraju. Sztandarowym dziełem Piekary jest cykl o inkwizytorze Madderdinie, mroczna historia rozgrywająca się w alternatywnym, pełnym demonów świecie, gdzie sednem chrześcijaństwa nie jest nadstawianie drugiego policzka, lecz wprost przeciwnie. Oczywistym jest zatem, że Jacek Piekara po prostu musiał się pojawić w naszym cyklu i to na poczesnym miejscu. Zanim jednak przejdziemy do rozważań na temat wiadomej serii, przedstawimy najpierw pokrótce sylwetkę autora i przybliżymy dwa mniej znane światy przezeń wykreowane.
Zacznijmy od początku. Mało znaną, a zabawną ciekawostką jest to, że Jacek Piekara, Jarosław Grzędowicz, a także Rafał Ziemkiewicz chodzili wszyscy do jednej klasy szkoły podstawowej. Od najmłodszych lat panowie próbowali parać się pisaniem i już wtedy nawazjem krytykowali swoje pierwsze próby. Taki tercet nie zdarza się codziennie, nic więc dziwnego, że później nadawali ton polskiej fantastyce. Do tego Jacek Piekara jest nader interesującym przypadkiem na liście polskich pisarzy, których dzieła nadawałyby się do konwersji na grę wideo, a to z powodu swojego życiowego doświadczenia. Poza rozlicznymi opowiadaniami i książkami, Piekara miał bowiem wiele wspólnego z interaktywnym medium. Pisywał o grach w "Świecie Gier Komputerowych", "Gamblerze" i "Clicku!", poza recenzjami zapełniając ich łamy także utrzymanymi w charakterystycznym stylu felietonami (niekiedy interesującymi, a niekiedy zdecydowanie nie na miejscu w prasie growej), ponadto pełnił także funkcję zastępcy redaktora naczelnego "Clicka!" i "Game Ranking". Pracował przy reżyserii dubbingu, a także do spółki z Adrianem Chmielarzem współtworzył scenariusz przyjemnej przygodówki
Książę i Tchórz
A skoro już o tym mowa, to większość osób rozważających adaptację polskiej literatury na gry wideo koncentruje się na najbardziej znanym cyklu Jacka Piekary. Warto jednak zwrócić uwagę także na pozostałe utwory tego pisarza. Poza serią o przygodach inkwizytora Madderdina jest on również autorem innych powieści, jak satyryczne political fiction "Przenajświętsza Rzeczpospolita" czy umieszczony w klimatach Polski szlacheckiej "Szubienicznik", oraz sporej ilości opowiadań, których spektrum rozciąga się od klasycznego fantasy, przez fantasy humorystyczne, aż po horror i science-fiction. Naprawdę jest tu z czego wybierać. Osobiście uważam, że to właśnie w krótkiej formie Piekara udowadnia, że nie tylko jest niezłym warsztatowo rzemieślnikiem słowa, ale też dysponuje niesamowitą wyobraźnią i zaskakuje pomysłami, tak na poziomie fabuły i puenty, jak na poziomie kreacji światów.
Weźmy choćby mini-cykl opowiadań "Planeta Masek", science-fiction w którym pobrzmiewają echa orientalnych powieści Jamesa Clavella ("Tai-pan", "Shogun") i noweli "Agent FK" Kira Bułyczowa. Oto Tauryda (nie mylić ze składnikiem napojów energetycznych), planeta o feudalnej strukturze i skomplikowanej kulturze, w której kontekst jest wszystkim, a do wyrażania uczuć i intencji służą zmieniane podczas konwersacji maski. Jeśli chcę zamanifestować życzliwość, nałożę na twarz maskę Dobry Towarzysz albo Drogi Przyjaciel, w zależności od stopnia zażyłości. Jeśli chcę przekazać brak zainteresowania, użyję Obojętnego Przechodnia lub w szczególnych okolicznościach Ponurego Milczka. To samo zdanie wygłoszone w innej masce może spowodować drastycznie odmienną reakcję - od pogardliwego wzruszenia ramionami po natychmiastowy atak. Bez maski chodzą tylko niewolnicy, pariasi i... Ziemianie. Do tego dochodzą rozmaite zasady społeczne regulujące życie na Taurydzie, a także bogata historia i literatura, której znajomość jest niezbędna by rozszyfrować nawiązujące do nich metafory i aluzje, używane przez mieszkańców planety by przekazać informacje nie wprost. "Planeta Masek" stanowi tym samym doskonały materiał na grę wideo: oryginalny świat nie będący kalką powielanych w nieskończoność schematów plus koncept wymiennych masek. Świat, w którym lektura wszelkiego rodzaju informacji, książek i traktatów przynosiłaby zysk wyrażany nie w punktach doświadczenia, ale w poznaniu i zrozumieniu kontekstu, co pozwoliłoby lepiej radzić sobie w negocjacjach i dyplomacji - graczowi, a nie jego postaci. Do tego naprawdę innowacyjny system komunikacji w którym reakcja NPC zależałaby nie tylko od wybrania opcji dialogowej, ale też odpowiedniej maski symbolizującej skojarzoną z nią emocję. Byłby to patent na miarę "kółeczka" BioWare skrzyżowanego z bogactwem opcji w grach Obsidian!
Ilustracje ze zbioru opowiadań, autor Jarosław Musiał, źródło: Fabryka Słów.
Skoro już zatem przyglądamy się twórczości Jacka Piekary pod kątem wykorzystania w grach wideo, weźmy pod lupę najbardziej oczywistą adaptację, czyli serię o przygodach inkwizytora Madderdina. Uniwersum w którym rozgrywa się akcja powieści to mroczny świat przypominający nasze średniowiecze z dodatkowymi elementami fantasy, gdzie chrześcijaństwo zastąpiło miłosierdzie brutalną sprawiedliwością. Dobry katolik nie nadstawia tam drugiego policzka, ale postępuje raczej według reguł karate kyokushinkai: przyjmij uderzenie i oddaj mocniej. Albo od razu atakuj pierwszy, gdyż słabość wobec zła jest grzechem równie wielkim jak uleganie mu. Nie tolerować, nie wybaczać, wyciąć, wypalić i wykorzenić - w świecie tym Arnaud Amaury z przypisywanym mu słynnym cytatem byłby uważany za świętego, a nie mordercę. Zaś inkwizycja, której przedstawicielem jest główny bohater, jest potęgą, która budzi lęk, ale zarazem wobec zagrożenia przez demoniczne siły stanowi tarczę ludzkości przed rzeczami jeszcze gorszymi, niż jedna czy druga spalona czarownica.
Choć stworzone przez Piekarę uniwersum jest nieco generyczne (ciemność! zło!), to jednak książki te zawierają dość materiału na grę role-playing o mocnym scenariuszu. Na prawdziwą grę dla dorosłych, pod warunkiem wszakże, że nie będzie to szczeniackie silenie się na kontrowersję, jak nieudolnie próbuje to robić Hatred, tylko temat potraktuje się poważnie. Ben "Yahtzee" Croshaw powiedział przy okazji recenzji Bioshock, że w grach ma się najczęściej jedynie wybór między dobrem i złem, a ekstremalny rozdźwięk między tymi dwoma opcjami jest irytujący. Gracz może zostać Matką Teresą z Kalkuty albo zjadać dzieci - a czasem przydałoby się coś pomiędzy (tu Yahtzee wstawił obrazek Matki Teresy jedzącej dzieci). Wkładem gier z serii Wiedźmin w rozwój elektronicznej rozrywki były moralnie ambiwalentne wybory o nieoczywistych konsekwencjach, czyli echo opowiadań Sapkowskiego. W świecie inkwizytora, w którym wybaczenie jest grzechem, a okrucieństwo - środkiem zaradczym na zło, możnaby pójść o krok dalej. Wybory, które musiałby podejmować gracz nie byłyby ani trywialną binarną opozycją dobro-zło, ani poruszaniem się w sferze szarości, ale wszystkie zawierały się w odcieniach czerni: opcja zła, bardzo zła, piekielnie zła. Główny bohater, którym wcale niekoniecznie musi być Madderdin, mógłby być w najlepszym razie nie do końca szują, ale mógłby też być taką śliską gnidą i podłym bydlakiem, jakich jeszcze growy świat nie widział. Nie komandorem Shepardem, który mówi chropwaym głosem i grozi komuś przemocą, a może nawet strzela w plecy. Nie - kimś, kto będzie zastraszał, torturował i łamał ludzi, jeśli będzie to konieczne by powstrzymać siły piekieł. Kimś, kto poświęci życie dobrych ludzi, jeśli w rezultacie da się namierzyć heretyka.
Kimś, kto będzie negocjował z demonem i rzuci mu na pożarcie niewinną osobę, bo zdaje sobie sprawę, że nie ma możliwości wyegzorcyzmować go siłą, a odpowiedni pakt ocali kolejne ofiary. Alternatywne ścieżki fabularne, rozmaite opcje - a wszystkie nieprzyjemne, prowadzenie przesłuchań à la L.A.Noire, ale z wykorzystaniem przemocy, przekupstwa i tortur, modlitwa która zmienia się w QTE by opanować ból i czerwień, a nad wszystkim groźba pojawienia się anioła stróża, który jest bytem bardziej przerażającym niż niejeden demon. Taka gra - to byłoby coś!
Ilustracja do cyklu inkwizytorskiego, autor Dominik Bronek, źródło: Fabryka Słów.
Wszystko to jednak miałoby sens tylko wtedy, gdyby twórcy poszliby w stronę ratingu AO (Adults Only) i jego odpowiedników w innych krajach. Wymagałoby to dobrze przemyślanej strategii marketingowej oraz cojones ze stali, tak ze strony deweloperów, jak i wydawcy. Wiadomo bowiem, że naraziliby się na gromy z różnych stron: od chrześcijańskich fundamentalistów, że szargają świętości, od obrońców moralności, że krwawe, brutalne i zboczone, od rozmaitych wojowników o równość i sprawiedliwość, że niepoprawne. Na bank skończyłoby się to też banem w niektórych krajach (obstawiałbym Niemcy i Australię). W zamian za to możnaby zyskać trochę punktów za bezkompromisowość u dorosłych graczy, którzy mają branży za złe, do jakiego stopnia unika kontrowersji w obawie przed zmniejszeniem sprzedaży. Filmy mogą mieć swoje "Irreversible", a książki Houellebecqa, natomiast w grach nadal maksimum odwagi to dziecinne w swoim zadęciu Hatred. Do tego doszłaby napędzana kontrowersją prasa, artykuły, dyskusje, komentarze etc. - dlatego jednak konieczna byłaby dobra strategia marketingowa, żeby dyskurs pokierować w stronę ciężkich moralnie wyborów, a nie dać się wmanewrować w narzekanie na festiwal przemocy i seksu. Realistycznie patrząc, szanse na to są niewielkie, ale pomarzyć zawsze miło.
No dobrze, skoro zatem Piekarę nieźle się czyta, a na dodatek z jego książek dałoby się wykroić materiał na grę, i to niejedną, to skąd wzięły się zastrzeżenia, wyrażone przeze mnie na początku tego artykułu? Cóż, muszę przyznać że na moją osobistą idiosynkrazję wobec poglądów jakie wyraża w swojej publicystyce Jacek Piekara, a które przesączają się też do jego powieści i opowiadań, nakłada się zdecydowana niechęć wobec formy w jakiej je prezentuje. Przytoczę jedynie trzy krótkie przykłady by nie pozostać gołosłownym. Przykład pierwszy: w "Ja, inkwizytor. Dotyk zła" pojawia się postać małego ulicznika, który podpala koty, stąd nazywany jest palikotem. Poza stekiem wulgarnych obelg jakimi obrzuca go jedna z postaci, znajdziemy też rozważania jak to tacy obwiesie dorabiają się potem na ludzkiej krzywdzie i szwindlach. I choć sam jestem zdania że niekoniecznie trzeba kochać pewnego polityka o charakterystycznym nazwisku, to jednak taki zabieg wydaje mi się nieco zbyt prostacki - można było tę niechęć przekazać odbiorcom w bardziej subtelny sposób. Przykład drugi: felietony Piekary w "Gamblerze", w rodzaju "Randall zostaje żydem i pedałem" czy "Ballada o miłości do Rosjan". Abstrahując od ich treści, której bez większego wysiłku można domyśleć się po tytułach, miejsce tego rodzaju ideologicznych manifestów jest w tygodnikach politycznych, a nie w młodzieżowej prasie o grach wideo. Przykład trzeci: opinia dotycząca Wiedźmina wyrażona na blogu autora. Padają tam nieprzyjemne sformułowania w rodzaju "Jeżeli twórczość Sapkowskiego oraz studia CD Projekt miałaby być największym osiągnięciem polskiej kultury, to trzeba byłoby szczerze przyznać, iż kultura ta jest nad pojęcie żałosna" czy "o książkach Sapkowskiego, nawet mając ogromnie dużo dobrej woli, nie można powiedzieć, że zaistniały na arenie światowej literatury" - faktycznie, kilkadziesiąt wydań w kilkunastu językach oraz nagrody European Science Fiction Society czy The David Gemmell Legend Award to nic nieznaczący drobiazg. I znowu: choć rozumiem zarzuty wobec premiera, to uwiera mnie napastliwa forma w jakiej czyni to Piekara, nie mówiąc o tym, że nie sposób zastanowić się nad jego motywacją (czyżby jednak nutka zazdrości?). Poza tym koniec końców podarunek ten okazał się niezłym posunięciem marketingowym, które odbiło się echem na całym świecie. Oczywiście zgadzam się, że Obama na bank nie zagrał w Wiedźmina - ale argument, że gdyby dostał płytę z ariami Aleksandry Kurzak, to by jej posłuchał wydaje mi się dość naiwny.
Tak więc z perspektywy niżej podpisanego: Piekara jako publicysta - zdecydowanie nie, Piekara jako pisarz - tak, Piekara jako producent, konsultant i autor materiału źródłowego do gry wideo - po trzykroć tak. Nie tracę nadziei, że jeszcze kiedyś doczekamy się RPG na bazie twórczości tego autora i przy wszystkich zastrzeżeniach jakie wyartykułowałem powyżej byłbym pierwszym, który ustawiłby się w kolejce po edycję kolekcjonerską i autograf.