Brytyjskie Creative Assembly to jeden z fundamentów, na których opiera się dzisiejsze granie strategiczne. I choć znalazłoby się pewnie wielu, którzy stwierdziliby, że ten fundament nie jest wcale taki solidny jak się wydaje, to trzeba szczerze przyznać, że nawet ich większe wpadki, takie jak niezbyt przemyślane Empire: Total War, czy fatalny technicznie na starcie Rome II, nie są w stanie popsuć ogólnej opinii studia. Zwłaszcza, że w obydwu wspomnianych przypadkach Creative Assembly zdołało za pomocą Napoleona i Attyli odzyskać dobre imię. Krótko mówiąc, to jest firma, na której można polegać, w granicach rozsądku. Firma bardzo pracowita swoją drogą, bo nie tylko regularnie wydająca kolejne Total Wary, ale też pozwalająca sobie na świetne skoki w bok, takie jak Total War: Arena czy Alien: Isolation z zupełnie innej bajki. Aktualnie wszyscy z mniej lub bardziej zapartym tchem czekają na Total War: Warhammer i w ramach celebrowania tego oczekiwania postanowiliśmy wybrać się na sentymentalną wycieczkę do początków serii. I przy okazji sprawdzić, czy legendarny Medieval: Total War zestarzał się bardzo, czy tylko trochę.
Mapa strategiczna nie wygląda jeszcze tak źle. A nawet powiedziałbym, że ma swój nostalgiczny urok. To były jeszcze czasy stylizacji na faktyczną papierową mapę, gdzie prowincja to była po prostu prowincja i tyle. Nie wiem jak wy, ale ja trochę tęsknię za tą elegancką prostotą. Nowe Total Wary są super i w ogóle, ale gdy się tak patrzy na Medievala, to nie można się opędzić od myśli, że są niepotrzebnie przeładowane szczegółami, że mapy nie są już takie doskonale przejrzyste jak to drzewiej bywało i że miło by było wrócić do tej czystej strategicznej wizji. Przesuwanie pionków symbolizujących armie, wysłanników i księżniczki ma w sobie jakąś zapomnianą magię, tego ukryć się nie da. Jasne, wygląda to słabo, topornie i w ogóle, tak z technicznego punktu widzenia, ale brak wodotrysków przeszkadza o wiele mniej niż by się wydawało. To znaczy, na mapie strategicznej. Bo w bitwach to już zupełnie inna bajka.
Okropne są. No po prostu okropne. Te gołe tekstury przyprószone przerażająco nieczytelnymi sprajtami prezentują się tak, że o matko boska, wszyscy święci i kilku afrykańskich bożków w duchu nowoczesnym i ekumenicznym. Oczy nie krwawią chyba tylko dlatego, że człowiek się w ostatnich latach przyzwyczaił do modnej retro-pikselozy. Ale jest źle. Nieładnie. I nieczytelnie jak diabli. A archaiczny interfejs wcale nie pomaga w ogarnięciu tej orgii brzydoty. Cały czas naciska się intuicyjnie różne klawisze, tak jak się człowiek przyzwyczaił już, a tu albo nic się nie dzieje, albo się aktywuje jakąś opcję, której wcale się aktywować nie chciało. Makabra. Nie takie męki jednak zdeterminowana istota ludzka potrafi znieść, więc i w tym przypadku po bolesnym okresie przystosowawczym można jakoś sobie radzić. I nawet fajnie jest przez chwil kilka. Ale nie za długo.
Medieval: Total War zestarzał się wizualnie, ukryć się nie da. Ale to szczegół. Podły atak niskiej jakości graficznej można przeżyć. Ale przedpotopowość całej reszty szybko wyłazi na wierzch i przyćmiewa niedostatki prezentacji. Sztuczna Inteligencja kuleje tak bardzo, że powinna jeździć na wózku. Ani w bitwach, ani w części strategicznej po prostu sobie nie radzi. Można przeciwdziałać ustawieniem najwyższego poziomu trudności, ale nie przyćmiewa to faktu, że w ten sposób durnemu przeciwnikowi dokładamy tylko mięśni, a nie rozumu. I potyczek z biednym półgłówkiem długo znieść się nie da. Także dlatego, że w miarę jak idzie nam coraz lepiej i rośnie nasze imperium, jesteśmy coraz bardziej przytłoczeni archaicznym interfejsem. Rośnie dramatycznie ilość niepotrzebnego, nudnego, rutynowego klikania. Już samo przemieszczanie i uzupełnianie armii to męczarnia. Mówcie co chcecie o nowych Total Warach, ale wprowadziły wiele wygodnych rozwiązań, bez których tak na dłuższą metę już naprawdę nie da się grać. Bez nich Medieval, jakimkolwiek sentymentem byśmy go nie darzyli, jest naprawdę nużący. Dodajmy do tego głupotę komputerowych przeciwników i tę okropną grafikę, którą można tolerować, ale przyzwyczaić się do końca nie da i mamy ostateczny werdykt. Tak, da się dziś grać w Medieval: Total War. Ale z bólem. I to rosnącym. Z każdą kolejną turą chce się wyłączyć to w diabły i odpalić Arenę albo Attylę, żeby przestać się dusić na własne życzenie. Pierwszy Medieval to gra ważna, wpływowa i swego czasu autentycznie znakomita. Ale dziś? Dziś to tylko kawałek historii, z którym obcowanie wcale przyjemne nie jest, zwłaszcza jeśli nie jest się odpowiednio znieczulonym przepotężnym sentymentem. Po prostu nie da się wrócić do Medievala tak jak się wraca do starych turówek, przygodówek czy erpegów. Nastąpiła bardzo wyraźna i nieprzyjemna erozja jakości. Co oczywiście jest winą Creative Assembly.
Seria Total War po prostu poszła za daleko do przodu. Za bardzo się rozwinęła, zbyt dalece ulepszyła pod każdym względem. W przypadku gier innych gatunków aż taka ewolucja nie nastąpiła, więc i wracać do klasyków jest łatwiej. A tutaj nie. Wychodzi na to, że twórcy Total War są za bardzo utalentowani. Co chyba aż takie złe w ogólnym rozrachunku nie jest, prawda? Zostawmy więc pierwszego Medievala tam, gdzie jego miejsce, w pięknych wspomnieniach sprzed dekady. I jeśli nam średniowiecze spać nie daje, to wykażmy się nadludzką cierpliwością i poczekajmy do Medievala III - bo przecież następne po Warhammerze Total War to na pewno będzie trzecie średniowiecze, nie? Musi być. Musi.