Rozgrywka momentami bywa nudnawa, a gra nie straszy aż tak mocno, ale SOMA to dzieło wybitne - dzięki swojej fabule.
Rozgrywka momentami bywa nudnawa, a gra nie straszy aż tak mocno, ale SOMA to dzieło wybitne - dzięki swojej fabule.
Gra przedstawia historię Simona Jarretta, młodego mężczyzny, który jakiś czas temu miał fatalny w skutkach wypadek samochodowy. Główny bohater doznał w nim poważnych obrażeń mózgu i aby dać sobie szansę na powrót do pełni sprawności zgadza się na eksperymentalną terapię. Na miejscu coś idzie jednak nie tak. Po chwilowym zamroczeniu Simon odzyskuje świadomość w miejscu wyglądającym obco, a do tego spowijanym przez ciemność. Na domiar złego w sali nie ma nikogo, a dalej jest już tylko gorzej. Zaczyna się walka o wydostanie z tajemniczego miejsca, po którym krążą groźne stworzenia o nieznanym pochodzeniu. W pewnym momencie mężczyzna słyszy w mikrofonie głos kobiety o imieniu Catherine. Towarzyszy mu ona w dalszej części wyprawy, która staje się niezwykłą historią i wyjątkowo ambitną próbą wglądu w przyszłość ludzkości.
SOMA porusza sprawy, które do tej pory - wydawać by się mogło - były zarezerwowane dla innych mediów: książek czy filmów. Robi to tak udanie, że z powodzeniem mogłaby konkurować o najbardziej prestiżowe nagrody, odpowiednio literackie lub filmowe. Historia serwowana jest na raty, poprzedzielana fragmentami rozgrywki i horroru, ale za każdym razem wyprowadza coraz to silniejszy cios, nierzadko wręcz szokując. SOMA szarpie struny naszych emocji niczym najwybitniejsza harfistka. Daje nadzieję, po czym brutalnie ją rozdeptuje. Wpędza w poczucie winy, ale także oferuje świadomość robienia czegoś epokowego. Wystawia moralność odbiorcy na najcięższą z prób.
Przy tak mocnej, chwytającej za gardło opowieści, rozgrywka musi schodzić na dalszy plan i tak faktycznie się dzieje. Niemożliwością jest też, by jakością dotrzymywała kroku nakreślonej historii. Na tej płaszczyźnie można zresztą szukać pewnych porównań do Amnesii, ale z tym zastrzeżeniem, że Mroczny Obłęd wypada tu lepiej od SOMA. Nierzadko skomplikowane zagadki, w których trzeba było coś poskładać, uruchomić jakąś maszynerię itd. tutaj zastąpiły łamigłówki komputerowe - czasem mało przejrzyste, niekiedy monotonne. Tylko część z nich naprawdę wciąga, a chyba żadna nie jest na tyle złożona, żeby móc konkurować z tymi zawartymi w poprzedniej produkcji Frictional Games. Jest ich ponadto mniej.
Niejednoznacznie wypada też kreacja świata. Z jednej strony można ją chwalić za spójną, wyraźnie nakreśloną wizję, gdzie akcja toczy się w opuszczonych, niebezpiecznych podwodnych laboratoriach. Rdza i grzyb to częste obrazki, podobnie zresztą jak zwłoki byłych pracowników kompleksu. Widoki nie należą do najprzyjemniejszych, a ociekający tu i ówdzie czarny śluz wywołuje niesmak. Tak w horrorze być powinno. Z drugiej zaś strony projekty lokacji są wykonane na jedno kopyto i podobnie jak eksploracja terenu wywołują uczucie monotonii.
Frictional Games znów dokonało czegoś wielkiego. Tak jak w przypadku Amnesii przypomniało branży, jak robić horrory z prawdziwego zdarzenia, tak z SOMA wyszło poza skonstruowane przez siebie ramy, w których z taką lubością mieściły się przez ostatnie lata produkcje innych studiów. Wreszcie mamy bowiem przedstawiciela gatunku, który jest czymś więcej niż tylko kolejną krwawą szkołą przetrwania z mnóstwem ciemnych i strasznych zakamarków. Wreszcie nadano opowieści jakiś większy sens. W SOMA nie samo straszenie jest celem - staje się jedynie dodatkiem do przedstawianej fabuły. Może to zabrzmieć zabawnie, ale nowa produkcja Frictional Games nie jest wybitnym horrorem, nie jest nawet wybitną grą, ale jest wybitnym dziełem. Gorąco zachęcam Was do rychłego zapoznania się z nim. Możecie liczyć na sześcio-siedmiogodzinną wyprawę, którą zapamiętacie na bardzo długo.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!