Broken Sword 5 powstał dzięki zbiórce na Kickstarterze. Cieszę się, że nie dorzuciłem ani grosza do tego przedsięwzięcia.
Broken Sword 5 powstał dzięki zbiórce na Kickstarterze. Cieszę się, że nie dorzuciłem ani grosza do tego przedsięwzięcia.
Standardowo akcja rozpoczyna się w Paryżu. Tym razem George Stobbart wraz ze swoją przyjaciółką Nicole Collard są świadkami kradzieży obrazu oraz morderstwa właściciela galerii. Dziwić może, że "ofiarą" rabunku padło wcale nie najdroższe malowidło, ale mało znany obraz "La Malediccio". George wpada na trop, że za tą akcją może stać ktoś z wewnątrz, a sam malunek jest tajemniczym dziełem, za którym stoi niezwykła historia. Wkrótce okazuje się jednak, że motyw zbrodni wychodzi daleko poza granice niewielkiej paryskiej galerii.
Brzmi intrygująco? Z początku też tak myślałem. Sęk w tym, że śledztwo prowadzone na przemian przez dwójkę głównych bohaterów jest strasznie nudne. Początkowo liniowy scenariusz toczy się ślamazarnym tempem; rozmawiając z niektórymi pozostałymi bohaterami tej historii miałem wrażenie, że marnuję swój czas wsłuchując się w sytuacyjne żarty, które parodiują same siebie. Owszem, zdarzało mi się uśmiechnąć, wszak Broken Sword słynie ze swego nienachalnego poczucia humoru, ale w Klątwie Węża niektóre żarty zamiast śmieszyć zwyczajnie nużą. Podobnie jak i przedstawiona w grze historia, która nabiera nieco tempa dopiero w drugiej połowie. Po blisko 10 godzinach jednak czuję niedosyt i żałuję, że twórcom nie udało mnie się porwać przedstawioną w grze fabułą. Cieszę się jedynie, że w grze miałem okazję spotkać stare, znajome postacie, co z pewnością docenią weterani serii.Skoro historia przedstawiona w Broken Sword 5: Klątwa Węża nie porywa, to może chociaż łamigłówki są na poziomie? Nic z tych rzeczy. Wszystkie zagadki w grze są bardzo proste i ani razu nie zdarzyło mi się, bym w którymś momencie utknął i musiał dłużej pokombinować, jak pchnąć akcję do przodu. Jeśli jednak ktoś będzie miał z tym problem, w grze znajduje się system wskazówek, które odkrywamy stopniowo, od ogólnego wskazania kierunku sugerującego gdzie mamy się rozejrzeć, po wyłożenie kawy na ławę i opisanie wprost, co mamy zrobić. Ot, znak czasów - do pierwszych Broken Swordów powstawały długaśne solucje, dziś gra w zasadzie przechodzi się sama. Smutne.
Na pochwałę zasługuje jednak oprawa wizualna. Po przygodach z trójwymiarową grafiką twórcy wrócili do ręcznie malowanych lokalizacji, które prezentują się ślicznie. Powrót do klasycznego widoku 2D i systemu point'n'click to najlepsze, co przydarzyło się tej produkcji. Szkoda tylko, że zapomniano o tym, by poprawnie animować niektóre postaci - te potrafią niekiedy poruszać się w nienaturalny sposób lub wypowiadać swe kwestie z zamkniętymi ustami. A kiedy już to robią, w uszy kłują głosy bohaterów, podkładane przez aktorów fatalnie imitujących brytyjski czy francuski akcent. Być może na profesjonalną obsadę zabrakło już pieniędzy.Szkoda, że reinkarnacja uznanej serii wypada tak przeciętnie. Fani Broken Sword pewnie i tak po nią sięgną, by sprawdzić najnowsze przygody George'a i Nicole, pozostali mogą sobie tę grę odpuścić. Choć jeśli jesteście żądni staroszkolnych przygodówek na konsolach nowej generacji, to ze świecą będziecie szukać czegoś innego.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!