Tekst został zmodyfikowany - wyeliminowaliśmy spoilery, które mogłyby popsuć zabawę nowym graczom. Serdecznie przepraszamy za poprzedni błąd.
Nie jest wielką niespodzianką, że Polarized rozpoczyna się w miejscu, w którym pozostawił nas poprzedni odcinek. Max znajduje się w małych tarapatach, kilka rzeczy dość mocno się skomplikowało, naszym zadaniem jest wyprostowanie ich korzystając z kluczowej dla Life is Strange mechaniki manipulowania czasem. Finalny odcinek to moment, w którym część wątków została już doprowadzona do końca, część natomiast jeszcze przed nami. Klucząc pomiędzy różnymi rozwiązaniami zobaczymy całe spektrum możliwości dotyczących tego, jak różnie mogą potoczyć się wydarzenia w zależności od naszych decyzji oraz jak wiele mogą zmienić nie tylko w naszym życiu, ale także w życiu innych osób.
Małe zmiany, wielki efekt, to lekcja, którą Life is Strange wkłada nam do głowy już od pierwszego odcinka. Igranie z czasem i wymiarami to nie żart, dokładnie tak jak twierdzi teoria o motylu, którego trzepotanie skrzydeł może wywołać tsunami po drugiej stronie ziemskiego globu, tak samo pomoc koleżance czy uratowanie bliskiej osoby często prowadzi to znacznie poważniejszych i jeszcze gorszych konsekwencji. Widzieliśmy to już w Life is Strange nie jeden raz, co potrafiło doprowadzić do jeszcze gorszego rozwiązania, które Max musiała naprawiać. Dokładnie tego samego będzie próbowała przez większość piątego i finałowego epizodu swojego pierwszego sezonu.
Nasze życie to tylko chwila. Moment. Urywek. Jedna scena ujęta przez obiektyw aparatu, która za chwilę zmienia się w inną i tylko naciśnięcie migawki powoduje utrwalenie jej w papierowy sposób dla potomnych, choć życie pędzi dalej. Tysiące wyborów, możliwości i ścieżek. Najdrobniejsze decyzje mają wpływ na nasze życie oraz życie innych ludzi, a wszyscy egzystujemy z sobą w ścisłym związku. Mała zmiana w życiu jednego człowieka, to ogromna zmiana w życiu drugiego. Gdy jeden przeżyje, drugi być może nie będzie mógł żyć. To jak ze skrzydłami wspomnianego motyla, wywołującymi tsunami. A przecież to tylko motyl po drugiej stronie naszej planety. Dontnod Entertainment pokazuje graczom dobitnie, że nie da się wybrać dobrze, zadowolić wszystkich, rozwiązać wszystkich problemów, całkowicie wyprostować sytuacji. Zawsze poświęcamy coś kosztem czegoś innego, do decyzji i wyborów w życiu trzeba przywyknąć, bo nigdy nie ustaną. Max może cofać czas, ale nie prowadzi to do niczego dobrego, ponieważ nie istnieją dobre i złe wybory, ani też takie, które mają tylko dobre lub złe skutki. W rzeczywistości zamiast czerni i bieli egzystujemy w świecie wypełnionym przez wszelkie odcienie szarości, a Life is Strange dobitnie to pokazuje.
Mieszanie z czasem powoduje w końcu, że Max w drugiej części odcinka wpada w zwariowaną pętle czasu, w której przenika się wiele wymiarów. Dziewczyna stara się usilnie dotrzeć do pewnego miejsca, gdzie ma nadzieję na znalezienie schronienia i zakończenie koszmaru. Dotarcie tam wymaga pokonanie kilku plansz wyjętych niczym z najgorszych snów. Zaczynają pojawiać się motywy z wcześniejszych odcinków kompletnie wymieszane z chorymi wprost rzeczywistościami z innych wymiarów.
Dontnod Entertainment złamało całkowicie dotychczasową konwencję na odcinki i wsadziło nas w środek najgorszego ze snów, jaki tylko mogłaby wyśnić Max, tylko że ten, dział się naprawdę. Zamknięta w pętli czasu Max szuka przez większość odcinka na naprawę sytuacji, by pod koniec zrozumieć jedno. Nie ma dobrego rozwiązania. Nie ma właściwego sposobu. Niektórych rzeczy nie da się naprawić, albo ich naprawa pociągnie za sobą tragiczne konsekwencje dla innych. A nadciągające nad miasteczko tornado jest właśnie efektem takich zabaw z czasem. I tu dochodzimy do najbardziej trudnego wyboru nie tylko w tym, odcinku, ale i w całej grze. Musimy zdecydować czy podążymy za własnymi decyzjami i tym, co w życiu ważne biorąc na klatę skutki tych decyzji, czy odkręcimy je tak bardzo jak tylko się da, by uratować miasteczko i jego mieszkańców.
I oto właśnie w tym miejscu gracze mają największe zastrzeżenia do gry. Poniekąd zresztą słusznie. Przez cztery odcinki biegamy bowiem dokonując mniejszych i większych wyborów, pamiętając przecież, że gra je zapamiętuje i każdy ma znaczenie, a potem znajdujemy się w finale, w którym i tak musimy podjąć jedną z dwóch decyzji. Decyzji, które są trochę zbyt oczywiste - jedna to opowiedzenie się po stronie własnych pragnień i emocji, druga to zignorowanie ich na rzecz większego dobra dla ogółu małego, nadmorskiego społeczeństwa. W pewien więc sposób przekreśla to wszelkie dotychczasowe wydarzenia, bo jeśli wybierzemy jedną z opcji, to co oglądaliśmy przez cztery poprzednie epizody się w ogóle nie wydarzy. Sprowadzenie tak długiej gry to jednego wyboru rzutującego na jej zakończenie jest kontrowersyjnym rozwiązaniem, ale mam wrażenie, że twórcy gry są tego świadomi i specjalnie nas przed nim stawiają. Bo w życiu nie uciekniemy od wyborów, które przynoszą z sobą konsekwencje, nie uciekają więc od nich także w finale swojej gry. Gracz musi podjąć decyzję nawet, jeśli tego nie chce, a wraz z każdym z nich liczyć się z negatywnymi skutkami swojej decyzji. Ucieczki nie ma i nie będzie.
I wiecie co? Ja to kupuję. Gdzieś tam wolałbym, by zakończeń w grze było kilka, a my obejrzelibyśmy wybrane dzięki szeregowi podejmowanych wcześniej decyzji. Mam jednak wrażenie, że ogrom pracy potrzebnej do wykonania gry w taki sposób, byłby po prostu poza zasięgiem twórców dysponujących przecież niewielkim budżetem na swoją grę. Zdecydowali się więc na takie rozwiązanie, a ja siedziałem przed monitorem z otwartymi ustami nie wiedząc ani co powiedzieć, ani co zrobić. Finał Life is Strange po raz kolejny zagrał na moich emocjach w najmocniejszy z możliwych sposobów. Dontnod po prostu to umie, przeplatając z sobą świat niewinnych nastolatków, z przenoszeniem się w czasie i dyskusją o najważniejszych życiowych problemach. A, że musiałem podjąć jedną z dwóch decyzji, na które wcale nie miałem ochoty? Przecież dokładnie takie samo jest życie, które co więcej czasem nawet nie daje drugiej opcji, pozostawiając nas tylko z jedną.
Podoba mi się, że w finalnym odcinku Life is Strange twórcy złamali dotychczasowy schemat i rzucili graczy do świata przenikającego się różnymi wersjami rzeczywistości. Wolałbym, by koniec gry nie zależał od jednego wyboru, ale przecież dokładnie o tym jest ta gra, która cały czas pokazuje, że to właśnie jeden, nawet mały wybór ma wpływ na znacznie więcej aspektów, a dobre chęci prowadzą do katastrofalnych czasem skutków.
Po całym sezonie dla Dontnod Entertainment mam spore uznanie. Za stworzenie wciągającej historii i bardzo głębokich, dobrze napisanych i niejednoznacznych bohaterów. Max jest ostrożna, uważna, czasem flegmatyczna, zbyt wiele się przejmuje i analizuje problem z każdej możliwej perspektywy - jest to postać, którą być może znał już każdy z nas, albo dopiero pozna, ale z całą pewnością egzystująca w naszym świecie (oczywiście pomijając kwestię manipulowania czasem). Chloe jest jej przeciwieństwem - lekkomyślna i zbuntowana, pędząca za swoimi marzeniami czasem depcząc po drodze własne życie, zagubiona w dotychczasowym życiu z powodu wcześniejszych swoich losów, nie za bardzo wie, w którą powinna podążać stronę, ale z całą pewnością jest w stanie stanąć całą sobą w obronie własnych wartości i przekonań. Obydwie postacie są na swój sposób barwne, ale przede wszystkim - świetnie zagrane przez aktorki podkładające głos. Zresztą, całą strona audiowizualna gry prezentuje wysoki poziom, dobitnie udowadniając Telltale, że nie są już oni monopolistami w tworzeniu dobrych epizodycznych przygodówek. Dontnod Entertainment zrobiło to w Life is Strange nie tyle równie dobrze, co nawet lepiej pod wieloma względami.
Akcja gry przez pięć epizodów nabiera tempa. Początkowo mamy jeszcze czas na spokojne rozmowy i słuchanie muzyki, po czym następuje przyspieszenie i transfer ciężaru rozgrywki na inne elementy. Nie jest już kolorowo, lekko i przyjemnie, czego kulminację znajdujemy w finalnym epizodzie. Nie jest to być może idealne zakończenie, ale gra uczy, że takowe nie istnieją, pozostaje więc one spójne z kontekstem, choć ciężkie do przyswojenia. Jedno wiem na pewno, chcę zagrać w kolejną odcinkową produkcję od Dontnod Entertainment, niezależnie czy będzie ona osadzona w świecie Life is Strange czy też w zupełnie nowym, wykreowanym na potrzeby kolejnej produkcji uniwersum. Tak naładowanej emocjami i przemyśleniami gry, z tak świetnymi cliffhangerami i unikalnym klimatem jeszcze nie było. Stąd moje uznanie i wysoka ocena nie tylko za ten epizod, ale i cały sezon Life is Strange. Bo przecież życie, jest dziwne.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!