Zabawa zawsze jest fajniejsza, gdy nie jesteśmy sami? Z takim założeniem podeszliśmy do Euro Fishing.
Zabawa zawsze jest fajniejsza, gdy nie jesteśmy sami? Z takim założeniem podeszliśmy do Euro Fishing.
Wędkarstwo w wykonaniu wirtualnym wydaje się sportem leniwym, ale okazuje się że to właśnie współzawodnictwo jest iskrą, która zapaliła, może nie pożar, ale co najmniej ognisko ciekawej rozrywki. Oprócz walki z żywiołem, własnymi pękającymi żyłkami, i ciśnieniem na to by nie zostać w tyle za konkurentem, mogliśmy spokojnie na czacie wymieniać opinie na temat tego co nam podchodzi, gdzie śpi ryba i dokąd tupta nocą jeż.
Paweł Pochowski: Osobiście przyszło mi hostować pierwszą rozgrywkę, dzięki czemu miałem okazję wysłać nas w najczarniejszą noc o godzinie piątej rano, jaką kiedykolwiek widziałem. Jezioro Presa Del Monte Bravo w hiszpańskich górach Sierra de Grazalema przywitało nas praktycznie brakiem widoczności, ale miało to swoje plusy. Maskowało moje zażenowanie, gdy przez kolejne mijające minuty spławik pozostawał niewzruszony. Raz po raz maczałem kija w innym miejscu wypatrując oznak spławiania się w pobliżu żwirowego dna, to znowu przerzucając się w bardziej mułowate miejsca, gdzie przed chwilą szalał dorodny karp. Gdy w końcu czujnik brania radosnym pikaniem poinformował mnie o akcji, zaczęła się walka. Dziwnie zacięta, jak na marne 0,68 kg wagi mojego przeciwnika. Zbyszek miał już w tym momencie chyba czwartą zdobycz, a jego ogólny wynik podchodził pod cztery kilogramy. Musiałem przycisnąć mocniej.Zmianę taktyki rozpocząłem od założenia większego haczyka i nadzianie na niego (wirtualnie) żywej, opadającej przynęty w postaci tłustego, różowiutkiego robaczka. Plan okazał się się strzałem w dziesiątkę, w zaledwie trzy minuty dopisałem do listy swoich osiągnięć kolejne trzy sztuki, co pozwoliło mi na wypracowanie końcowego wyniku oscylującego w granicach 4,2 kilograma. Zbyszek wyciągnął w tym czasie kolejne trzy sztuki, dzięki czemu złowiony przez niego "tonaż" wzrósł do 7 kilogramów, co oczywiście dało mu zwycięstwo.
Na drugi wypad wybraliśmy wzorowane na europejskich łowiskach jezioro The Observatory. Wyciągając wnioski z poprzedniej lekcji podszedłem do tematu bardziej praktycznie. Dwie wędki to potencjalnie dwa haczyki. A dwa haczyki to podwójna szansa na branie. Mimo to, rywalizację zacząłem nieśmiało. Gdy mój redakcyjny kolega miał na swoim koncie już przeszło 4,5 kilograma ryb, ja złowiłem tylko 680-gramowe maleństwo. Chwilę później dorzuciłem co prawda półtorakilogramowego leszcza, ale to nadal było za mało, by rywalizować ze Zbigniewem. Do końca dwudziestominutowego pojedynku sprzyjało mi już szczęście do mniejszych ryb, a łącznie sześć okazów, ważących 5,8 kilograma, pozwoliło na zajęcie zaszczytnego, drugiego miejsca na podium. Chciałbym móc dodać, że uległem niewiele, lecz nie byłaby to prawda, ponieważ kolega nie pozostawił mi złudzeń łowiąc aż 11 sztuk o łącznej wadze dziewięciu kilogramów. To mniej więcej w tym momencie skapnąłem się, że już od ponad pół godziny łowię przez internet wirtualne ryby i jestem tym absolutnie pochłonięty.Jak w dobrym, filmowym scenariuszu, a także zgodnie z zasadą trzech razów do sztuki, trzecia próba okazała się w końcu zwycięska, ale ostatecznie wcale się na niej nie skończyło. Zawody kontynuowaliśmy przez kolejne dni, spędzających na nich finalnie trzykrotnie więcej czasu niż planowaliśmy. Liczyło się tylko obserwowanie spokojnej tafli jeziora w oczekiwaniu na nadchodzący moment akcji. Osobiście najbardziej ucieszył mnie wypad nad konkursowe jezioro L'Arene, tworzące kształt okręgu. Do ekwipunku dorzuciłem bowiem trzecią wędkę i haczyki na większe ryby. Było warto, bo okazało się, że ten obiekt krył w głębinach znacznie większe okazy. Jak chociażby karpie o wadze trzech i pół, sześciu, a nawet blisko ośmiu (!) kilogramów. Okiełznanie trzech wędek wymagało jednak uwijania się jak w ukropie. Momenty przestoju zdarzały się rzadko, często zajmowałem się jedną rybą, gdy druga próbowała zwiać z trzymaną w pysku przynętą. Pośpiech w takich sytuacjach był nie wskazany, lecz trudny do uniknięcia, stąd też na moim koncie rosła liczba zerwanych żyłek. Finalnie złowione "maleństwa" ważyły razem 24 kilogramy, co wystarczyło do odniesienia zasłużonego zwycięstwa, a mi dało okazję do cyknięcia kilku upamiętniających zwycięstwo fotek. Poniżej, jeden z ładniejszych moich okazów. To naprawdę jest "taaaka ryba".
Zbigniew Trzeciak: Do pierwszej rozgrywki podszedłem na pewniaka. Miałem nad Pawłem przewagę kilku godzin, więc wydawało mi się to wystarczające, żeby spokojnie i metodycznie pójść po zwycięstwo. I choć zaskoczył mnie tą ciemnicą na pierwszym jeziorze, to bez zbędnego oczekiwania zarzucałem wędkę. To był świetny połów. Raz po raz na haczyk trafiały mi nie najgorsze rybki, choć cały czas oscylujące w granicach kilograma. Brak światła dziennego idealnie zrekompensował mi system alarmu dźwiękowego, dający sygnał, że w tym momencie coś bierze. Cały czas działając na jednej wędce ryba za rybą budowałem swoją przewagę. Złudne to były początki, bo tak małe okazy w ogóle nie nauczyły mnie pracy kołowrotkiem i wędką. Bardzo spokojnie więc budowałem swoją przewagę, patrząc jak Paweł powoli zostaje w tyle.
W pewnym momencie zobaczyłem, że powoli, powolutku zaczyna odrabiać starty, ale moja początkowa przewaga była na tyle wysoka, że mały haczyk, chlebek i zarzutka na żwirowe łowiska wciąż pozostawała taktyką jak najbardziej skuteczną. 7 kilogramów w dziesięć minut było dla mnie wynikiem satysfakcjonującym, dając pierwsze miejsce w inauguracyjnej redakcyjnej potyczce.
W momencie kiedy Paweł zaczął kombinować z kilkoma wędkami, ja wciąż żyłem w przeświadczeniu, że skoro nie mam zakupionego drugiego kija, to przecież nie mogę korzystać na jednej wyprawie kilka razy z tego samego – co oczywiście było błędem, bo jak najbardziej można. Drugie starcie różniło się od pierwszego przede wszystkim porą dnia i akwenem na jaki zdecydowaliśmy się wybrać. Taktyka pozostała niezmieniona, więc rybki ważące około 800 gram, ale wpadające dość często, pozwalały mi spokojnie budować przewagę. W pewnym momencie, gdy poczułem się bezpiecznie, przerzuciłem się na większy haczyk i kukurydzę, licząc na coś większego. Strategicznie rzucałem wędką z rakietą, by zanęcić w interesujący mnie region jak najwięcej ciekawych okazów. Poskutkowało to szybkim braniem, ale albo złowiłem oponę, albo ryba była naprawdę spora, bo po kilku dobrych chwilach walki i walczenia z ustawieniem siły kołowrotka żyłka pękła i moja niedoszła zdobycz pozostała w odmętach. Tak jak Paweł orientował się, że zaskakująco fajnie spędza mu się czas przy grze wędkarskiej, tak jak łapałem się na tym, że zaczynam coraz poważniej myśleć o strategiach i planowaniu skrzynki ze sprzętem. I że sprawia mi to całkiem sporo przyjemności.Druga z prób znów okazał się zwycięska, więc moja uśpiona czujność na trzecia wyprawę znów wysłał mnie z jedną wędką i pomysłem na łapanie większych sztuk. Niestety okazuje się, że oprócz haczyków i przynęty, warto zainwestować także w jakieś lepsze wędzisko i żyłkę. Kilka pierwszych prób kończyło się zerwaną rybą i pustkami w podbieraku. W tym momencie zauważyłem, że Paweł mknie jak burza co chwila wyławiając okazy po kilka niezłych kilogramów. Frustracja rosła we mnie szybko, więc na przemian zarzucałem co rusz to w inne miejsce, albo czekałem patrząc się tępo w spławik, który nie chciał ani drgnąć. Posucha wędkarska dała mi możliwość męczenia Pawła na wewnętrznym czacie gry, ale jego żonglowanie trzema wędkami okazało się nie tylko skuteczną droga do zwycięstwa, ale także zadaniem na tyle absorbującym, że nie miał czasu na dzielenie się ze mną każda myślą jaka wpadła mu do głowy. Kto by pomyślał, że wirtualne wędkarstwo to taka pasjonująca przygoda. Ostatecznie z wynikiem ponad 20 kilogramów odprawił mnie z kwitkiem i mocnym postanowieniem przemyślenia swoich taktyk. A także uczuciem zdziwienia, że rozmyślam nad taktyką w grze o łapaniu ryb i nie mogę się doczekać kiedy będę mógł ją wypróbować.
I tak to właśnie było. Dwóch komputerowych kowbojów, zamiast polować na przeciwnika w Counter Strike: Global Offensive czy podbijać ligę w serii Football Manager wybrało się na ryby. Wbrew pozorom odkryliśmy, że zawody w łowieniu dostarczają niezłej zabawy i sporo emocji. Pozostawiają także trochę miejsca dla różnorodnych taktyk, ponieważ wybierając inne wędki, przynęty czy haczyki zwiększamy swoje szanse na złowienia różnorodnych gatunków czy okazów. No i zawsze pozostaje element rywalizacji. Gdy na zegarze pozostaje do końca ostatnia minuta, dwie wędki informują o braniu, a do zwycięstwa brakuje już tylko 1,5 kilograma, robi się naprawdę gorąco. Euro Fishing nie tylko pozwolił nam odprężyć się na łonie wirtualnej natury, ale zachęcił także do zarzucenia w przyszłości prawdziwych wędek i zmierzeniu się w rzeczywistym pojedynku. Ale o tym powstanie już kiedy indziej całkiem osobny tekst.
Tydzień z Euro Fishing powstał we współpracy firm gram.pl oraz IMGN.PRO.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!