Pitbull. Nowe porządki - recenzja filmu

Joanna Kułakowska
2016/01/29 17:00
0
0

Pitbull - serial i jego pełnometrażowa wersja - dawał nadzieję na mocne sensacyjne kino. Niestety, Pitbull: Nowe porządki raczej warczy, niż gryzie.

Pitbull. Nowe porządki - recenzja filmu

Siła poprzedniej odsłony projektu Patryka Vegi polegała na brudnym realizmie, który pomimo przerysowanych brutalnych scen nigdy nie znikał. Wręcz przeciwnie: ujęcia przywodzące na myśl kadry francuskiego kina przemocy czy ociekające czarnym humorem dialogi nie stanowiły celu samego w sobie, lecz dodatek uwypuklający to, co w tych obrazach było najstraszniejsze - warstwę kryminalno-obyczajową. W czysto polskich realiach nakręcono "procedurala" w stylu amerykańskiego Law & Order, bazując na kronice policyjnej dekady, tyle że bohaterowie, niczym Pullo i Vorenus z Rzymu, są w centrum wydarzeń. W myśl zasady, że najlepsze scenariusze pisze samo życie, wykorzystano autentyczne sprawy lub ich alternatywne wersje - Vega sięgnął m.in. po słynną Magdalenkę, kwestię seryjnego zarażania AIDS czy wykorzystywanie policji jako taksówki lub cateringu dla rządowych prominentów, podkreślając tym samym hipokryzję i absurdy rodzimej rzeczywistości. Do tego dochodziły osobiste problemy bohaterów - choroby, uzależnienia, pokręcone związki i relacje rodzinne. Dzięki temu wszystkiemu Pitbull naprawdę mocno wgryzał się w widza.

Pitbull: Nowe porządki już za gardło nie trzyma, choć znajdziemy tu sporo świetnych pomysłów i niezłych scen. Problem stanowi fakt, że nowa odsłona tytułem i tematyką sugeruje odbiorcy kontynuację ?- jeśli nie losów znanych już serialowych postaci (które pojawiają się na plakacie, co daje prawo sądzić, iż odegrają w filmie istotną rolę), to przynajmniej pewnego typu opowieści. Sugeruje historię wylewającą się jak wódka z przewróconej butelki, bebechowatą, ponurą i tragikomiczną, mówiącą o zbrodniach, które zawstydziłyby twórców horrorów - bo choć ich sprawcami są szarzy zjadacze chleba, to jawią się widzowi jako rodzaj potworów z kosmosu - jak również o specyficznej więzi między "psami" i "zbójami". Patryk Vega stworzył solidną markę, którą zapewne postanowił odświeżyć, robiąc lifting pod gust pokolenia preferującego jaranie gandzi i ostre, kolorowe teledyski. W rezultacie marce wyrządzono krzywdę, podobną do tej, jaka niegdyś spotkała serial Ekstradycja, gdyż straciła ona jednolity wizerunek, w dodatku obraz został niemal doszczętnie pozbawiony refleksji.

Nowy film Vegi również bierze na warsztat fakty, ale nadaje im iście monstrualną, "odjechaną" i niestety mocno kiczowatą formę, w rezultacie powstaje coś na kształt polskiej wersji filmu Pozdrowienia z Paryża. Biorąc pod uwagę przerysowanie i nietypową stylizację centralnej postaci oraz czarnych charakterów, groteskowy wymiar prezentowanych wydarzeń, postawienie na czystą akcję i cyniczny, momentami jednak slapstickowy humor, trudno oprzeć się wrażeniu, że reżyser postanowił zostać nowym Lucem Bessonem. Pitbull: Nowe porządki zawiera także szczyptę klimatu filmów Quentina Tarantino, ucieleśnianą przez duet "psychopatyczny morderca i zafascynowana nim prostytutka" (Krzysztof Czeczot i Agnieszka Dygant) oraz nader specyficznego gangstera "Babcię" (Bogusław Linda), który odpowiada za tytułowe nowe porządki.

Kanwę filmu stanowi przejęcie władzy w słynnej grupie mokotowskiej, odpowiadającej za handel narkotykami, wymuszenia haraczy, szereg porwań dla okupu i liczne morderstwa, którym żywotnie interesuje się komisarz o ksywie "Majami" (Piotr Stramowski), za radą policyjnej psycholożki przeniesiony z wydziału narkotyków na mokotowski komisariat, którego naczelnikiem jest "Barszczyk" (Michał Kula). Prowadzone śledztwo styka go z "Gebelsem" (Andrzej Grabowski) i Igorem (Paweł Królikowski), ale nie nacieszymy się zbyt długo ich obecnością na ekranie. Niestety, brak również chronologicznej ciągłości i związku przyczynowo-skutkowego z końcówką III sezonu Pitbulla... Po ciemnej stronie mocy szaleją "Babcia" i jego nowo podporządkowani przyboczni "Zupa" (Krzysztof Czeczot) i "Strach" (Tomasz Oświeciński), urządzając istny festiwal przemocy. W tle zaś przewija się romans komisarza i motyw pseudokibiców. Generalnie warto przyjrzeć się wspomnianym wątkom i postaciom ze względu na konstrukcję, choć ciekawy pomysł nie zawsze idzie w parze z dobrym wykonaniem.

"Majami" pełni funkcję "Despero" na nowe czasy: jest ostrym zawodnikiem, praktycznie ćpunem adrenaliny, trochę chla, ale to za dragi miał przechlapane, woli jarać blanty, wygląda też na to, że nie gardził twardymi. Ma problem z kobietami - nie może się od nich opędzić. "Majami", podobnie jak "Despero", umie postępować z dziećmi, potrafi też tak rozbawić połowicę, że owa wszystko mu wybaczy, i podobnie jak w przypadku tamtego niewiele różni go od przestępcy. Odnośnie do obu bohaterów przeprowadzono paralelę w kwestii relacji romantycznej, puszczając do fanów i fanek serialu Pitbull perskie oko na zasadzie "jak to się mogło alternatywnie potoczyć". "Despero" chyłkiem wycofał się ze związku z "rozwódką" po bandziorze, pomimo że jej córki zdążyły się doń bardzo przywiązać, "Majami" zaś przynajmniej miał odwagę zadzwonić, w efekcie czego dał związkowi szansę, a oglądający seans otrzymali świetną komediową scenę i dalszą możliwość cieszenia się tekstami Olki (Maja Ostaszewska).

GramTV przedstawia:

Gangster "Babcia" z kolei to czarny charakter naznaczony rysem tragicznym - żądny władzy, dumny, sprawiający wrażenie, że chce ukarać cały świat z sobą samym na czele za to, co przytrafiło się jego synowi. Tu dochodzi niedorzeczny wątek kibolskich porachunków - absurdalne hordy łysych orków w ortalionie i ich poczynania w stylu low fantasy dodano chyba tylko po to, by uwypuklić człowieczeństwo i psychiczne rany postaci odgrywanej przez Lindę. Rys tragiczny zawiera również portret psychologiczny prostytutki "Kury" (Agnieszka Dygant), której przywiązanie do gangstera "Zupy" wzięło się z czystej wdzięczności za to, że ofiarował jej zmianę statusu z ofiary na kata, w wycofanej, pozornie biernej dziewczynie dostrzegł pragnienie destrukcji i pozwolił uwierzyć, iż jest ona kimś wyjątkowym. Ich charakterystyka i relacja są wręcz archetypowa, lecz stanowią pokaz niewykorzystanych możliwości. Sam "Zupa" to postać nie do końca wygrana - widać, że Czeczot się starał, ale albo zabrakło mu charyzmy (którą miał np. Tarantino w roli Richie'go Gecko), by przedstawić cichego, jakby nieśmiałego, niepozornego psychopatę, który potrafi okaleczyć i zabić bez mrugnięcia okiem lub nagle wpaść w szał, albo reżyser nie poprowadził aktora należycie. I wreszcie "Strach" - osobnik wręcz karykaturalny, rodem z francuskiego komiksu lub filmów Jean-Pierre'a Jeuneta, wstawiony chyba tylko dla gagów, bo jako postać całkowicie niewiarygodny, co podkreśla, jak dalece Pitbull: Nowe porządki odszedł od poprzednika.

Gra aktorska w nowym Pitbullu trzyma poziom. Konstrukcja filmu - na którą składa się klasyczne otwarcie z "grubej rury" (sama scena zostaje wyjaśniona znacznie później), cofnięcie w czasie, by widz mógł poznać głównego bohatera, i kilka punktów kulminacyjnych - w zestawieniu z fabułą generuje wrażenie, że mamy do czynienia z serialem, którego fragmenty ułożono w film pełnometrażowy. Natomiast dynamika większości scen jest udana, co uwypukla wyśmienita praca kamery i dobrze dobrana rockowa ścieżka dźwiękowa. Niestety, szwankują oniryczno-narkotyczne sekwencje z udziałem "Majamiego" i późniejsze, w wydaniu "Kury" i "Zupy" - zwłaszcza te wydają się sztuczne i nieprzekonujące; miały poruszyć, a wyszedł "polski paździerz" (szkoda, gdyż scena poznania się pary psychopatycznych kochanków miała szansę stać się jedną z najlepszych w historii polskiego kina przemocy). Niepotrzebny slow move bywa gorszym rozwiązaniem aniżeli kiepskie ujęcia.

Inną z rzeczy, które Patryk Vega mógł sobie spokojnie darować, jest tandetny efekt odwołujący się do najbardziej wyświechtanych wzorców Hollywood - wybuch samochodu straszący fatalnym CGI. Jeszcze inną - efekciarstwo, którym zastąpiono grozę spokojnej, wyrażającej zdumienie motywem lub przebiegiem zbrodni, konfrontacji funkcjonariusza z osobą zatrzymaną, której udowodniono winę. Policyjny slang w ogóle nie przeszkadza, a dialogi cieszą ucho, choć nie ma już rozbrajających, słodko-prostackich odzywek tej klasy, co "zobaczysz mnie na komisariacie jak świnia niebo" albo wykształciuchowskich wstawek w rodzaju "zapodał ci historię jak Stanisław Lem". Ponadto kobiety (i panowie grający dla swojej drużyny) mają na czym oko zawiesić, do niedawna w polskim kinie epatowano jedynie damską nagością, lecz ten "wiedźmin" zdecydowanie w trakcie seksu majtek nie nosi. Niestety, samych kobiet w Pitbullu: Nowych porządkach praktycznie nie ma. Twórca wyraźnie zapomniał, że one również służą w policji (co jest o tyle ciekawe, że w serialu Pitbull mieliśmy dwie genialne bohaterki pracujące w Wydziale do Walki z Terrorem Kryminalnym - Monikę i Renatę). Zapomniał również, że po przestępczej stronie barykady występują nie tylko prostytutki i żony gangsterów niezaangażowane w kryminalną działalność. Coś niedokładne te nowe porządki.

Podsumowując: Pitbull: Nowe porządki nie jest filmem złym, a jednak budzi rozczarowanie. Może po prostu nie powinien nosić tytułu Pitbull (choć, i owszem, gdy "Majami" złapie trop, to nie popuści), lecz np. Pozdrowienia z Warszawy. Problem w tym, że podczas otwarcia tekst piosenki zapowiada: Nie ma miękkiej gry. a później niestety jest, bo film gubi to, co poprzednio było u Vegi tak ważne - realistyczną, plugawą warstwę społeczną. Pozostaje jedynie czarna komedia i komiksowa brutalność.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!