Jeśli macie ochotę na dwa ciekawe rpg-owe kąski, to Extra Klasyka przypomina o Bound by Flame i Styx: Master of Shadows
Jeśli macie ochotę na dwa ciekawe rpg-owe kąski, to Extra Klasyka przypomina o Bound by Flame i Styx: Master of Shadows
Jest coś pięknego w bijatykach. W tym, że odpowiadasz za każde uderzenie, że wszystko zależy tylko od Ciebie i od Twojej sprawności z kontrolerem w ręku. Przyznam się szczerze, że taki sposób walczenia w grach dużo bardziej do mnie przemawia, niż chociażby wizualne piruety tak naprawdę reprezentujące przeliczające się pod maską rzuty kostek. Grom RPG, które pozwalają na taką właśnie kontrolę jestem w stanie wybaczyć wiele. Gdy system walki się sprawdza, cała jest dodatkiem, smaczkiem. Na scenę wchodzi Bound by Flame.
Walki w grze opierają się w dużej mierze na precyzji i odpowiednim wyczuciu momentu. Czy to w sytuacji, gdy próbujemy się zmieścić w lukę zbroi dobrze opancerzonego przeciwnika czy trafić z kontrą w ten idealny moment, kiedy przeciwnik na chwilę jest oszołomiony. Kontrola pola walki jest w tu zrobiona świetnie. Wiemy gdzie się znajdujemy w stosunku do licznych często wrogów, a jasne zasady walki pozwalają często poczuć się naprawdę jak wielki wojownik. I to niezależnie na jaką ścieżkę rozwoju się zdecydujemy, bo każda z nich ma w zanadrzu kilka istotnie ciekawych niespodzianek.
W to wszystko bardzo fajnie wpisuje się system rozwoju postaci. Przy każdym nowym poziomie zdobywamy zdawałoby się mało znaczące podbicia niektórych statystyk czy drobne usprawnienia, ale wszystkiego jest na tyle dużo, że w konsekwencja będziemy mieli do czynienia ze schematem, który pozwoli nam skonstruować naprawdę unikalnego bohatera. Fajne jest również to, że sposób gry jaki preferujemy na początku niekoniecznie będzie nam towarzyszył do końca i możemy swoje podejście do starć z czasem modyfikować.
Twórcy z pewnością wiedzą, gdzie leży siła ich produktu i w Bound by Flame widać to dość dobitnie. Skoro walka okazała się wybitnie fajna, to większość zadań jakie tytuł przed nami stawia będzie wymagała użycia siły. Choć może nie brzmi to jak dobre rozwiązanie, to jednak w takim Dark Souls nikt przecież na to nie narzekał. Zważywszy że oś fabularna prezentuje dość ciekawy konflikt, który spowija zarówno świat otaczający naszego bohatera, jak i jego życie wewnętrzne. Często zostaniemy postawieni w sytuacji, w której wybrać będziemy musieli czy poddać się kuszącemu nas demonowi czy tez pójść prawą ścieżką.
Bound by Flame to gra z 2014 roku i jej grafika specjalnie się nie zestarzała. Nie jest to może najpiękniejszy tytuł, ale spokojnie nadrabia projektami miejsc w jakich się znajdziemy, czy postaci i wrogów jakich napotkamy. Choć na konsolach bywały problemy z wydajnością, to pecetowcy nie będą mieli żadnych problemów z tym, żeby cieszyć się płynną rozgrywką, Oprawę spina naprawdę fajny soundtrack z wieloma kawałkami, które na dłużej zapadną w pamięć.
Grając w tytuł od Styx: Master of Shadows
Kojarzycie sytuacje, w których ktoś opowiada Wam o jakiejś mało znanej restauracyjce, serwującej ponoć wyśmienite dania? Albo gdy widzicie efektowny zwiastun filmu, o którym pierwszy raz słyszycie? Albo idziecie na randkę w ciemno z polecenia znajomej osoby? Gdyby to wszystko przełożyć na Styx: Shadow of Darkness, posiłek byłby palce lizać, film oglądałoby się z zapartym tchem, a spotkanie doprowadziłoby do poważnego związku. Styx… Ależ ja lubię takie historie. Czasami są takie gry, które nie mają najbardziej renomowanego producenta i wydawcy, nie mają też wielkiego budżetu – czy to na produkcję, czy marketing (choć to akurat zazwyczaj idzie w parze) – a mimo to od samego początku przykuwają moją uwagę. Nie nazwałbym tego może miłością od pierwszego wejrzenia, bo nie jest to tego typu afekcja, ale ze Styksem na pewno coś było na rzeczy już przy okazji zapowiedzi tej gry. Powiedziałem sobie: w ten tytuł muszę zagrać, a przynajmniej powinienem. Oczywiście to zainteresowanie może się rozwinąć dwojako – kończąc się rozczarowaniem albo spełnieniem pokładanych nadziei. W tym przypadku się nie zawiodłem.
Co takiego uwiodło mnie w produkcji Cyanide? Jako fan Assassin's Creeda nie mogłem nie dostrzec podobieństw – przy zachowaniu odpowiednich proporcji, rzecz jasna – do słynnej serii Ubisoftu. Oczywiście o jej detronizacji przez Styx: Master of Shadows nie było mowy, ale ciekawiło mnie podejście innego studia do skradanki z elementami akcji i nietuzinkowy główny bohater z interesującym repertuarem umiejętności. Tak, te elementy wystarczyły, by wstępnie mnie kupić.
Kiedy już Styx: Master of Shadows wylądował na moim warsztacie, od samego początku wiedziałem, że nie może być mowy o rozczarowaniu. A rzadko tak mam, bo większość takich niepewnych gier z początku mnie odrzuca i muszę się w nie dobrze wgrać, zaciągnąć nimi i potrzeć o skórę, żeby się do nich przekonać. Sprawy, o których pisałem wcześniej, faktycznie okazały się mocnymi punktami produkcji Cyanide, ale była to tak naprawdę tylko część fajerwerków misternie przyszykowanych przez twórców.
Największe wrażenie zrobiły na mnie tak naprawdę struktury poziomów. Opcji na przedostanie się w pożądane miejsce, wykiwanie czy pokonanie strażników, jest tu naprawdę sporo. Nawet tytuły z półki AAA nie mogłyby się powstydzić tego, co w tym względzie ma do zaoferowania Styx: Master of Shadows. Praktycznie każdy fragment można próbować sforsować na kilka sposobów, a tego – zwłaszcza od skradanki – oczekuję. Co więcej, oprócz samego pomysłu trzeba się też wykazać odpowiednim wyczuciem czasu i oczywiście umiejętnościami. Dodatkowo pozwala to bez znudzenia po raz wtóry przechodzić niekrótką skądinąd kampanię.
Kolejną rzeczą, którą Styx: Master of Shadows punktuje, jest charakterystyczne poczucie humoru głównego bohatera. Styx, niewielki goblin, co raz częstuje nas ironicznymi komentarzami, które tylko ubarwiają rozgrywkę. Do kompletu brakuje może tylko nieco bardziej błyskotliwej fabuły, ale to akurat na drodze wyjątku jestem w stanie ekipie Cyanide wybaczyć. Gra robi naprawdę fenomenalne wrażenie w wielu innych aspektach i to mnie w pełni zadowala. Mało tego, już czekam – i to ze znacznie bardziej rozbudzonym apetytem, na kontynuację Master of Shadows, Shards of Darkness. Zanim się z nią zapoznacie, do czego śmiało mogę zachęcać, najpierw sięgnijcie po poprzedniczkę. Wydanie jej w serii Extra Klasyka jest po temu naprawdę wyśmienitą okazją.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!