Bardzo dużo "pacania" na raz.
Bardzo dużo "pacania" na raz.
Batteborn Tap wprowadza zupełnie inny model rozgrywki niż w przypadku swojego „dużego” brata. Jeśli mieliście kiedykolwiek do czynienia z grami z gatunku „clickerów”, jak chociażby niesamowicie popularne Cookie Clicker to poczujecie się jak w domu. Dla niewtajemniczonych - aby zdobywać kasę musimy bezmyślnie walić palcami po ekranie smartfona czy tabletu. Za zbierane pieniądze kupujemy ulepszenia dla naszego palca, dzięki którym zadaje więcej obrażeń oraz bohaterów, którzy będą „klikać” za nas. Dzięki takim zabiegom pokonujemy kolejnych przeciwników, osiągamy kolejne poziomy i zdobywamy więcej pieniążków, za które kupujemy kolejne ulepszenia i bohaterów. Nie kryje się za tym żadna skomplikowana fabuła czy jakakolwiek logika - ot, zwykła „nawalanka” paluchem po ekranie, która w zdecydowanej większości czasu bazuje na modelu „łomot-hajs-upgrade-łomot”.
Co może przyciągnąć zatem użytkownika do takiej gry? Przede wszystkim stawiane przez siebie cele. Na początek jest to odblokowanie bohaterów. Na liście mamy 15 znanych z gry Battleborn postaci. Każda z nich ma różne umiejętności, inaczej zadaje ciosy i należy do innej klasy. Jedni zajmują się strzelaniem, choć zadają nieco mniej obrażeń, inni dla odmiany biją mieczem. Pierwszych kilku bohaterów na liście jest domyślnie odblokowanych, a aby zdobyć następnych (w domyśle lepszych) musimy nieco bardziej zagłębić się w rozgrywkę.
Po osiągnięciu trzydziestego poziomu gra umożliwia nam przejście w tryb Prestige. Jest to wyzerowanie naszych osiągnięć w zamian za specjalne kryształy i punkty doświadczenia. Dzięki kryształom możemy uzbroić się w artefakty dające permanentne bonusy (nie tracimy ich przy kolejnym użycie opcji Prestige), zaś punkty doświadczenia podnoszą nasz poziom i tym samym odblokowują nowych Battlebornów. Znów zatem pacamy palcem w ekran, zdobywamy bohaterów itd.. Problem jednak w tym, że świat gry zmienia się co kilka rozgrywanych przez nas poziomów. Pojawiają się nowi przeciwnicy i nowe środowisko. Prestige cofa nas do samego startu gry. Za pierwszym razem jest to i może ciekawe, bo dostajemy bonusy. Za drugim skupimy się wyłącznie za zdobywaniu kolejnego bohatera, ale za trzecim, czwartym, ósmym czy dziesiątym staje się to już niezwykle monotonne.
Jedno jest tutaj jednak kompletnie nieprzemyślane. Owszem - gracz może zakupywać kolejnych bohaterów, a na planszy można zebrać pięć różnych postaci. Rozgrywka różni się zatem od bohaterów, których zatrudnimy do drużyny. Warto jednak wspomnieć, że to na nich opiera się cała gra, bo to właśnie oni zarabiają dla nas najwięcej i pokonują przeciwników. W pewnym momencie użytkownik staje się wręcz zbędnym elementem - może równie dobrze zostawić grę i czekać, aż jego konto zasilą miliony monet zgarniętych przez wynajęte postacie. Co więcej, można ją nawet wyłączyć, a gra sama w tle będzie zarabiać na użytkownika (wymagane aktywne połączenie z Internetem). Nie posuniemy się wtedy do przodu w rozgrywce, jednak możemy uzbierać w ten sposób więcej waluty na ulepszenia. Jeśli natomiast chcemy odblokowywać kolejne poziomy, wystarczy, że podepniemy smartfona do ładowarki (tytuł jest niesamowicie bateriożerny) i włączymy grę. Od czasu do czasu zerkniemy na ekran i wykorzystamy zdobywaną walutę do ulepszenia.
Całość rozgrywki, również mikropłatności, opierają się tutaj na ciągłym ulepszaniu bohaterów. W grze mamy dwa rodzaje waluty - złote monety, za które ulepszamy naszych Battlebornów oraz niebieskie żetony, dzięki którym otwieramy skrzynki z elementami uzbrojenia dla postaci. Jedynym sposobem na zdobycie złotych monet jest uczciwe granie, zaś niebieskie żetony dostajemy za wewnątrzgrowe osiągnięcia, od latającego czasami drona, za oglądanie reklam czy najszybciej - za prawdziwe pieniądze. Na szczęście gra obdarowuje nas takimi ilościami niebieskich żetonów, że przez tydzień grania, ani razu nie czułam potrzeby korzystania z mikrotransakcji. Co więcej, raz na pół godziny możemy jedną skrzynkę ze skarbami otworzyć za darmo.
Twórców na pewno można pochwalić za oprawę graficzną. Choć nie przypomina ona oryginalnego Battleborna, a postacie stanowią pomniejszone karykatury bohaterów z większej produkcji, gra ogólnie wygląda bardzo schludnie i miło się na nią patrzy. Niezwykle irytujące są za to oprawa dźwiękowa składająca się niemalże wyłącznie na odgłosy oddawanych strzałów i ciosów. Polecam wyciszenie i puszczenie sobie w tle czegoś na Spotify.
Czy warto więc pobrać „małego” Battleborna? Jak najbardziej tak! Battleborn Tap to kompletnie odmóżdżająca i totalnie bezsensowne produkcja, która ma w sobie to coś co powoduje, że co chwilę chce się do niej wracać. W szczególności powinny się nią zainteresować gracze, których wciągnął ten właściwy Battleborn na PC i konsolach - za połączenie obu gier jednym kontem SHIFT, można dostać kilka darmowych bonusów. Nie wiem po co i dlaczego, ale wracam klikać swoich Battlebornów.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!