Wszyscy o nich mówili, były plotki i przecieki. Ostatecznie się one potwierdziły i w przyszłym roku doczekamy się nowych konsol. Wiadomość roku?
Wszyscy o nich mówili, były plotki i przecieki. Ostatecznie się one potwierdziły i w przyszłym roku doczekamy się nowych konsol. Wiadomość roku?
Już po E3. Zobaczyliśmy mnóstwo nowych gier, spośród których próżno szukać jednoznacznego faworyta. Natomiast bez problemu można wytypować jakie były dwie najważniejsze informacje, tegorocznych targów. Chodzi oczywiście o zapowiedzi Xboksa One „Scorpio” oraz PlayStation 4,5, a.k.a. „PlayStation Neo”. Co dla nas oznaczają tak odważne posunięcia Sony i Microsoftu.
Ulepszone wersje konsol nadchodzą i to w formie będącej daleko idącym „novum”, bowiem do tej pory nowe wydania starych sprzętów były modyfikowane pod względem wyglądu, wielkości, zużycia mocy i ceny, ale nigdy możliwości. Wyjątkiem jest tutaj 3DS, który doczekał się wydania nazwanego „New”. Posiadanie tej wersji jest wymagane, jeżeli chcemy zagrać w niektóre tytuły na kieszokonsolkę Nintendo. Ale taki ruch na konsolach stacjonarnych? Szok.
Raczej mało prawdopodobne jest, żeby producenci konsol wypuszczając nowe wersje Xboksa i PlayStation mieli zamiar „starych” użytkowników odciąć i sprawić, żeby poczuł się ewidentnie „gorszym graczem”. Po pierwsze, najprawdopodobniej żadna z konsol nie będzie miała gier na wyłączność. Potwierdzają to zarówno plotki, jak i pobieżna chociażby analiza rynku. Żadna z konsol nie ma za sobą punktu „szczytowych zysków”, ani największej popularności. Gracze nie są znudzeni tą generacją. Z drugiej strony – już teraz włodarze Microsoftu zapowiedzieli, że nie będą twórcom zabraniać tworzenia tytułów na wyłączność. Wszystko zatem będzie zależało od wyników sprzedaży.
Pytanie – skąd wzięły się nowe konsole? Powody moim zdaniem są dwa: jeden duży i dwa małe. Te ostatnie to pojawienie się VR oraz relatywnie słabe wyniki sprzedaży Xboksa One. W przeważającej mierze jednak znacznie miało maksymalne zbliżenie się konsol ósmej generacji do pecetów. Zbliżenie tak daleko idące, że od komputerów osobistych konsole różnią się tylko charakterystyką dystrybucji treści, rozdziału zysków i zamkniętym ekosystemem.
Konsole chociaż oczywiście od zawsze powiązane technologicznie ze światem komputerów osobistych (ta sama technologia, różny sposób jej wykorzystywania), to zawsze funkcjonowały gdzieś „na boku”. Wynikało to rzecz jasna z założenia twórców konsol, że ich sprzęty należy przede wszystkim traktować jako maszynki do grania. Inaczej w związku z tym projektowało się konsole z punktu widzenia hardware’u. Z biegiem generacji sprzęty te zaczęły jednak coraz bardziej przypominać pecety, dorobiły się systemów operacyjnych, interfejsów użytkownika, dysków twardych, dodatkowych aplikacji… W gruncie rzeczy, zaczęły przypominać pecety. Najnowsza generacja pod względem sprzętowym/architektury jest najbliższa pecetom. Ba! Xbox One przecież hula na Windowsie (specjalnie do tego przygotowanej wersji, ale zawsze)!
Stało się możliwe zachowanie ciągłości. Gry są gotowe do tego, żeby działały na dwóch różniących się od siebie sprzętach bez konwertowania całości. Będzie wystarczyło pozmieniać parę szczegółów, poprzestawiać „ustawienia” po stronie dewelopera i voila! Mamy dwie wersje gry, jedną pod PlayStation 4, drugą pod PlayStation 4,5. Jest więc otwarta droga do tego, żeby wypuszczać ulepszoną wersję konsoli chociażby co rok i np. po pięciu takich generacjach „odcinać” ostatnią wersję od dostępu do najnowszych produkcji. Dokładnie tak, jak to wygląda w przypadku iPhone’a i innych sprzętów Apple. Nie zdziwiłbym się gdyby Sony i Microsoftowi taki model dystrybucji sprzętu odpowiadał i gdyby do takiego układu dążyli. Łatwiej byłoby im reagować na zmiany na rynku, na poczynania konkurencji. Wszak nie bez powodu różne mądre głowy od lat wieszczą „koniec konsol”. Może się okazać, że będzie to koniec konsol w dawnym rozumieniu tego słowa, tak samo jak w pewnym momencie pod pewnym względem „skończyły się” telefony, a pojawiły się wielofunkcyjne urządzenia z funkcją dzwonienia.
Drugie pytanie– co mogą nam dać nowe wersje sprzętu? Cóż, wszystko wskazuje na to, że są one tworzone przede wszystkim pod dwa „ficzury” – rozdzielczość 4K oraz wirtualną rzeczywistość w postaci gogli. Jeżeli chodzi o ten pierwszy aspekt, to pozwolę sobie zachować pewien dystans co do obietnic włodarzy z Sony i Microsoftu. Nowe konsole musiałyby być naprawdę diabelnie szybkie, porównywalne do dzisiejszych high-endowych pecetów, a co za tym idzie – byłyby diabelnie drogie. Producenci konsol jednak w trakcie trwania obecnej generacji przyzwyczaili nas do tanich sprzętów w związku z czym prawdopodobnie mieliby problem, aby nawet zapalonych miłośników nowinek przekonać do wydania 600-700 dolarów za nowe wersje Xboksa czy PlayStation. Nawet biorąc pod uwagę to, że Scorpio i Neo mają ukazać się dopiero w przyszłym roku, to spodziewam się, że 4K będzie tym czym było Full HD w poprzedniej generacji – kolejną naklejką, którą można umieścić na pudełku, ale która w rzeczywistości będzie odnosić się głównie do niewielkich produkcji z cyfrowej dystrybucji. Spodziewałbym się raczej „uciętego” 4K, albo nawet 2K. Inna sprawa, że nowe konsole prawdopodobnie będą jednymi z najtańszych odtwarzaczy Blu-Ray 4K na rynku. Dziś w dobie VOD nie ma to aż takiego wielkiego znaczenia, niemniej może się przyczynić do popularyzacji nowych urządzeń.
Duże znaczenie będzie miało także sensowne wsparcie dla wirtualnej rzeczywistości. Nie mam wątpliwości, że nowe konsole będą w stanie zaoferować przyzwoitą wydajność, pozwalającą na „udźwignięcie” większych, poważniejszych tytułów w VR. Bez obrazy dla zagorzałych fanów PlayStation 4, ale nie ma możliwości, żeby sprzęt posiadający 8 GB pamięci RAM współdzielonej z kartą graficzną dał radę wirtualnej rzeczywistości w czymś więcej niż „pokazowych” tech-demach czy prostych, „szynowych” produkcjach. 8 GB pamięci RAM mają SAME KARTY GRAFICZNE kupowane do pecetów składanych pod VR, nawet duża część GeForce’ów 970 – najsłabszych kart obsługujących Oculus Rift czy HTC Vive.
Nowe konsole zawsze są szansą dla branży. Szansą na pojawienie się ładniejszych, bardziej zaawansowanych gier. Większej ilości przeciwników na ekranie. Zaimplementowanie lepszej sztucznej inteligencji. Wspomnianego VR i 4K. To również możliwość dla Microsoftu na odzyskanie inicjatywy, która ewidentnie wymknęła im się z rąk na początku tej generacji. Stąd dużo usłyszeliśmy o Xbox One Project Scorpio, a niewiele o PlayStation Neo. Parcie do przodu i częściowe zakończenie obecnie trwającej generacji nie jest Sony na rękę.
Mnie jednak najbardziej w tym wszystkim intryguje możliwość zmiany podejścia twórców konsol do wypuszczania kolejnych generacji. Przejście na model wydawania nowych sprzętów co około dwa lata byłoby dla nas, dziennikarzy growych, niekomfortowe z punktu widzenia zawodowego (konieczność zakupu nowego sprzętu… ugh), ale jako miłośnik wirtualnej rozrywki taką zmianę powitałbym z otwartymi ramionami. Ile dobrego by nie mówić o PlayStation 4 i Xboksie One, to już trzy lata po premierze są to sprzęty dosyć drewniane z punktu widzenia technologicznego. Wolałbym, żeby deweloperzy nie musieli przez kolejne cztery lata męczyć się ze swego rodzaju „kulą u nogi”. Nie wszyscy deweloperzy to Naughty Dog, które potrafi wycisnąć z leciwego sprzętu prawdziwe cuda. Niektórym trzeba większej swobody i nie ma w tym nic złego. Pozostaje tylko czekać i trzymać kciuki za kolejną, dziwaczną, zawieszoną gdzieś w połowie drogi nową generację. Hmm… A może to obecna jest zawieszona?