Zakończył się kolejny sezon Gry o Tron. Na kolejny sezon poczekamy niemalże rok. Zanim jednak zaczniecie rozpaczać, weźcie udział w naszej dyskusji!
Zakończył się kolejny sezon Gry o Tron. Na kolejny sezon poczekamy niemalże rok. Zanim jednak zaczniecie rozpaczać, weźcie udział w naszej dyskusji!
Kolejny sezon za nami. Pierwszy w którym scenarzyści musieli wyprzedzić autora książek. Moim zdaniem ten fakt zdominował najnowszy sezon Gry o Tron. Co prawda George R.R. Martin zdradził osobom odpowiedzialnym za serial zakończenie sagi, a podejrzewam, że również zdradził najważniejsze zawirowania fabularne, ale ciężko było nie odnieść wrażenia, że szósty sezon jest po prostu źle napisany. Świetnie wyreżyserowany, dosyć dobrze zagrany, ale zupełnie kiepsko wyważony w sensie fabularnym.
Cały środek, mniej więcej od drugiego do końca siódmego odcinka to straszliwe nudy. W samym tylko ostatnim odcinku udało się upchnąć prawdziwy zalew zwrotów akcji, interesujących pogawędek, decyzji, rozterek. A pozostałe odcinki? Już prawie nie pamiętam co się działo. Danka porwana przez Dothraków, kryzys egzystencjalny w rodzinie Greyjoy’ów, kaznodziejcze pogawędki ze Starym Wróblem, do tego nudny jak flagi z olejem, idiotycznie nieprawdopodobny wątek Aryi. Historię Brana dodałbym do tej listy, ale wątek Hodora/Hold-the-doora uratował tę część historii. Na szczęście na koniec dostaliśmy to na co czekaliśmy najbardziej: zwariowaną Cersei, Jona Snowa w roli Króla Północy 2.0 i Dankę o Wielu Imionach i Tytułach która WRESZCIE zmierza do Westeros.
Podobnie jak Kamil mam sporo zastrzeżeń pod adresem szóstego sezonu, jednak w porównaniu z poprzednim oglądało mi się go znacznie lepiej. Głównie ze względu na zawiązanie kluczowych wątków i przetasowanie kart w rękach graczy, którzy z różnym zapałem szykowali się do objęcia władzy w regionie. Numer wykręcony przez Cersei był prawdziwym mistrzostwem, który trzymał w napięciu aż do bombowego finału. Utwór muzyczny, który towarzyszył scenom poprzedzającym wybuchowe „zeświecczenie” Królewskiej Przystani (i pozbycie się większości możnowładców), idealnie budował nastrój nadchodzącej tragedii.
Co mi się szczególnie nie podobało w szóstym (w piątym zresztą też) sezonie, to zmarginalizowanie postaci Tyriona, który był jednym z najjaśniejszych punktów serialu. W najnowszej odsłonie, mimo że zasiada u boku najpotężniejszego wroga utrzymania status quo w Westeros, jest wyraźnie zepchnięty na dalszy plan. A kiedy już się pojawia na ekranie, to jego rola nie jest tak wyrazista jak kilka lat temu. Z ostatnich dziesięciu odcinków pamiętam może ze dwa ciekawe dialogi z Varysem i zupełnie niepotrzebną scenę picia i dowcipkowania z Szarym Robakiem i Missandei. Takich zapchajdziur z udziałem ulubieńca widzów się nie spodziewałem.
Scenarzyści od dobrych kilkunastu odcinków wyraźnie odchodzą od książkowego oryginału, tną i łączą wątki, byleby tylko zdążyć przed finałem. Nie wiem jak wy, ale ja od dwóch sezonów wyczuwam zmęczenie materiału. Co oczywiście nie zmienia faktu, że nie mogę się doczekać siódmego i spotkania Daenerys z Jonem i Tyriona z Cersei.
Dokładnie to samo pomyślałem o Tyrionie! Mało tego, mam wrażenie, że jego postać jakby “spłaszczono”, zupełnie jakby parę tygodni u boku Daenerys oczyściło go z całego cynizmu, bagażu osobistych tragedii, i tak dalej. Jeszcze ta durna “żyję by służyć” scena. Jezuuu, co oni wszyscy widzą w tej Dance.
Odnośnie ostatniego sezonu, to muszę przyznać, że zemsta się Cersei udała przednio. Zupełnie jej odbiło, ale trzeba przyznać, że z fabularnego punktu widzenia to zagranie genialne. Nie mogę się doczekać momentu, w którym Jamie zacznie się zastanawiać czy nie trzeba by jej zabić zanim nie zniszczy miasta/spali kolejnego septu/nie zabije tłumu niewinnych. Jego mina na końcu ostatniego odcinka wyraźnie wskazuje na to, że pewna granica została przekroczona. Zdaje się, że motywacyjne gadki Brienne w końcu przyniosą jakiś wymierny skutek.
Trochę mnie drażni jednak, że nad tymi wszystkimi genialnymi intrygami, odważnymi posunięciami, dramatycznymi rebeliami wiszą smoki, które są totalnie OP, a które zapewne w jednym z ostatnich odcinków po raz kolejny zadecydują o wynikach bitwy, podając Dance wszystko na tacy. Może chociaż Król Nocy je zamrozi?
O tak, niechybne starcie trójki Lannisterów, czyli Cersei, Jaimiego i Tyriona może być najciekawszym pojedynkiem przyszłego sezonu. A co do smoków i zmarźlaków zza Muru, to jestem bardzo ciekaw, jak twórcy poradzą sobie z przedstawieniem kolejnych wielkich bitew. Starcie bękartów z dziewiątego odcinka pokazało rozmach (polecam obejrzeć oficjalne materiały zakulisowe na YouTube) i kunszt ekipy, która w produkcji telewizyjnej jest w stanie dostarczyć tak niezwykłe widowisko. A przy okazji jest to dobry przykład na zobrazowanie zmian zachodzących w serialu na przestrzeni lat.
Wystarczy sobie przypomnieć bitwę o Green Fork z pierwszego sezonu, w której Tyrion traci przytomność, by po chwili obudzić się już po zakończeniu wielkiego starcia. Pamiętam swoje rozczarowanie po obejrzeniu tego odcinka. Autor książkowego pierwowzoru oczywiście nie zdecydował się na takie cięcie.
Faktycznie, względem początków serialu widać ogromną różnicę jeżeli chodzi o sceny batalistyczne. Podobnie wyglądał przecież pogrom armii Lannisterów przez Robba - zobaczyliśmy tylko końcówkę, zbieranie się w obozie i wtrącenie Królobójcy do lochu. Długa scena kręcona zza pleców Jona na potrzeby dziewiątego odcinka to cholerne mistrzostwo świata i żaden wyginający się gumowy miecz tego nie zepsuje.
Swoją drogą ciężko nie mieć wrażenia, że cały serial jakby… oczyścił się. Scenarzyści usunęli praktycznie wszystkich drugoplanowych mąciwodów, pozostali na placu boju wyłącznie najwięksi gracze. No, może z wyjątkiem Littlefingera, któremu najprawdopodobniej starczy jeszcze czasu, żeby spróbować wepchnąć sztylet w plecy raz czy dwa razy zanim go Sansa nie udusi rękoma Brienne.
Swoją drogą co sądzisz o “feminizmie” w Grze o Tron? Nie brakuje tutaj silnych kobiecych postaci, których sumienia są równie zimne co spojrzenia. Moją osobistą faworytką jest oczywiście Cersei, w dalszej kolejności Margeary (R.I.P), Yara no i rzecz jasna babcia Tyrell. Szczerze przyznam, że Daenerys, Sansy, Aryi i Wężowych Sióstr nie trawię. Pierwszych dwóch za to, że wszystko spada im z nieba, trzeciej i czwartych za niesamowicie drętwą prezencję.
Scena z Królową Cierni w Dorne z ostatniego odcinka była prawdziwą perełką i zapowiedzią rodzącej się koalicji, która z pewnością mocno zamiesza w Westeros. Coś czuję, że szykuje się wielkie starcie Wężowych Starć z Frankensteinem-Górą, a może nawet Bronn weźmie odwet za pamiętny podstęp w więzieniu.
Tak czy inaczej, Gra o tron była od samego początku bogata w silne kobiety, które w ostatnim sezonie faktycznie jeszcze mocniej zaznaczyły swoją obecność. Do wymienionych przez ciebie pań trzeba dodać siostrę Theona Greyjoya no i córki Neda Starka, które już dawno przestały być małymi dziewczynkami. Co najciekawsze, każda z nich kroczy inną ścieżką, by osiągnąć ten sam cel. Szkoda by było, gdyby któraś z nich zginęła, ale cóż zrobić - Valar Morghulis.
Na koniec jeszcze jedna sprawa. Czego być oczekiwał po kolejnym sezonie? Wiemy, że będą jeszcze dwa (niestety skrócone, po sześć i siedem odcinków), więc skupmy się na najbliższej przyszłości. Osobiście mam nadzieję, że połowa armii Daenerys utonie w morzu, żeby lordowie świata Westeros mieli jakiekolwiek szanse w walce przeciwko niej. W zasadzie mówimy chyba tylko o Lannisterach, bo Dorne i Tyrellowie pewnie szybko przyłączą się do Danki i spółki, a Jon nie jest chyba takim durniem, żeby walczyć z niezależność Północy bez szczególnie istotnego powodu. Jedynym mąciwodą na placu boju poza Cersei pozostanie Littlefinger, którego pozycja w Dolinie jednak nie jest raczej na tyle silna, żeby zmotywować rycerstwo do walki ze smokami. Powiedziałbym więc, że w parę odcinków koalicja rozprawi się z Cersei, żeby szybko stanąć naprzeciwko Królowi Nocy. Ot, wywróżone ze szklanej kuli.
Przede wszystkim oczekuję jeszcze większego rozmachu w kontekście scen batalistycznych. Powodów do bitki, jak sam zauważyłeś, nikomu z żyjących “graczy o tron” nie brakuje i nie wyobrażam sobie, by twórcy oszczędzali w przyszłości na koniach, statystach, CGI, kamerach na wysięgnikach i innym sprzęcie potrzebnym do wyczarowania niezapomnianych starć. Finał serialu, zwłaszcza takiego, zasługuje na konkretną bitwę, która przyćmi wszystko, co do tej pory tu widzieliśmy.
Nie mam pod ręki szklanej kuli, a moja kawa rozpuszczalna średnio się nadaje do wróżenia z fusów, dlatego nie podejmę się przepowiadania przyszłości w odniesieniu do fabuły. Liczę jedynie, że scenarzyści mają pomysły na zaskakujące zwroty akcji i, co oczywiste, wielki finał. I chociaż darzę sympatią niektórych bohaterów, to nie oczekuję happy endu. To w końcu Gra o tron - serial, którego wyjątkowość w dużej mierze bazuje na brutalnej nieprzewidywalności.