Chlor, fosgen i iperyt. Gaz w okopach w Battlefield 1

Sławek Serafin
2016/07/17 21:09
0
0

Battlefield 1 pokaże nam nie tylko pierwsze czołgi, samoloty i karabiny maszynowe, ale również pierwsze przypadki użycia gazów bojowych.

Pierwszymy ofiarami słynnego pierwszego masowego użycia gazów trujących, które miało miejsce w kwietniu 1915 roku pod Ypres i zostało przeprowadzone przez armię niemiecką, byli... sami Niemcy. Tysiące cylindrów z chlorem składowano w okolicy niemieckich linii już całe tygodnie przed pierwszym, eksperymentalnym atakiem. Chlor miał zostać z nich rozpylony w kierunku linii francuskich pod Poelkapelle, ale atak opóźniał się, bowiem nie było sprzyjających warunków pogodowych. Niemcy czekali na dobry wiatr, wiejący w kierunku zachodnim, w stronę francuskich okopów. Pogoda się nie zmieniała jednak, a zbiorników z przemysłowym, stężonym chlorem nie było gdzie ukryć przed ogniem francuskiej artylerii. Kilku niemieckich żołnierzy zmarło, a kilkunastu zostało ciężko zatrutych, gdy przypadkowe pociski i odłamki przebiły cienkie ściany cylindrów z gazem, który rozprzestrzenił się na zapleczu niemieckich linii. Wiatr zmienił się na wschodni dopiero 22 kwietnia. I właśnie tego dnia żołnierze ze świeżych, niedoświadczonych francuskich jednostek kolonialnych, którzy dopiero co obsadzili opuszczone przez weteranów okopy, zobaczyli zmierzającą w ich stronę gęstą, zielonkawą i jak się później okazało, zabójczą, chmurę. Chmurę, po której przejściu naliczono około tysiąca ciał z charakterystycznie niebiesko-sinymi twarzami. To byli ci żołnierze, którzy nie zdołali uciec przed najnowszą metodą zabijania na skalę przemysłową.

Chlor, fosgen i iperyt. Gaz w okopach w Battlefield 1

Pierwsze udokumentowane przypadki wykorzystania na wojnie czegoś w rodzaju gazów bojowych zanotowano już w XVII wieku, gdy w czasie wojny trzydziestoletniej próbowano wykurzać obrońców twierdz z murów za pomocą "śmierdzących bomb" wyprodukowanych ze ścinków kopyt i rogów z dodatkiem zapaliczki cuchnącej. Także w czasie amerykańskiej wojny secesyjnej próbowano wykorzystać w oblężeniach gryzące chmury, a w 1905 roku japońscy żołnierze podtykali pod rosyjskie okopy na bambusowych kijach płonące szmaty nasączone roztworem arszeniku. Konwencja haska z 1899 roku zakazywała użycia na wojnie trucizn, zatrutej broni oraz broni powodującej zbędne cierpienie, ale nie przeszkodziło to w pierwszych eksperymentach z gazami w czasie I wojny światowej. Na początku próbowano gazów łzawiących. Francuzi, którzy skutecznie wykorzystali je w czasie tłumienia zamieszek w Paryżu w 1912, próbowali tym samym środkiem zaatakować niemieckie pozycje już w październiku 1914 roku. Nie przyniosło to żadnych widocznych rezultatów, głównie dlatego, że zastosowano niewielkie ilości granatów z gazem. Na większą skalę próbowali użyć go Niemcy w styczniu 1915 roku, przeciw Rosjanom nad Rawką, w czasie bitwy pod Bolimowem. Wystrzelono prawie 20 tysięcy pocisków artyleryjskich zawierających gaz łzawiący T-stoff... bez większego efektu. W zimowych temperaturach gaz się nie rozprzestrzeniał odpowiednio, najczęściej od razu zamarzał i niegroźnie opadał na ziemię.

Chmura chloru

Im wyraźniej zarysowywał się charakter wojny pozycyjnej na wyniszczenie, tym usilniej szukano jakichś nowych metod wykurzania przeciwników z okopów. Przodowali w tym Niemcy, którzy doskonale wiedzieli, że tego typu wojna jest dla nich na dłuższą metę o wiele mniej korzystna niż dla aliantów z Ententy. I to właśnie oni, a dokładniej profesor Fritz Haber, niemiecki Żyd z Wrocławia, wpadli na pomysł wykorzystania chloru. Haber od lat zajmował się usprawnianiem potężnego niemieckiego przemysłu chemicznego, wynalazł nawet metodę produkcji amoniaku z syntezy atmosferycznego azotu oraz wodoru, za co zresztą w 1918 roku przyznano mu Nagrodę Nobla. Po wybuchu wojny jednak Haber przeznaczył cały swój geniusz na służbę ojczyźnie i skierował go na nowe metody masowego zabijania ludzi. Odpowiedź znalazł dość szybko - był nią chlor. Odpowiednio toksyczny, cięższy od powietrza, nadawał się doskonale do wyganiania żołnierzy z okopów. I na dodatek był dostępny w wielkich ilościach, jako tani produkt uboczny przemysłu chemicznego. Trzeba było tylko jakoś go dostarczyć do wroga. Haber wymyślił, że będzie się chlor po prostu rozpylać w jego kierunku, a wiatr już załatwi resztę.

Chmura chloru, Chlor, fosgen i iperyt. Gaz w okopach w Battlefield 1

I stąd właśnie wzięły się w kwietniu 1915 roku pod Ypres zbiorniki z chlorem, których użycie nadzorowane było przez komisję kierowaną przez samego Habera. Pierwsze użycie gazu okazało się być poniekąd sukcesem. Poniekąd, bo choć udało się zmusić Francuzów do panicznej ucieczki, to Niemcy nie mogli tego wykorzystać. Udało im się zająć tylko niewielki i płytki odcinek frontu, głównie dlatego, że zmieniający się wiatr mógł skierować chmury chloru z powrotem w ich stronę. Kilka dni później Niemcy znów zaatakowali gazem, tym razem Kanadyjczyków, którzy zatkali wyłom po ucieczce Francuzów. Również ten atak okazał się nieskuteczny, po części z powodu wiatru, po części zaś dlatego, że Alianci bardzo szybko zidentyfikowali zagrożenie i zastosowali pierwsze środki przeciwdziałania - głównie bandaże nasączone roztworem sody oczyszczonej, moczem czy nawet zwykłą wodą, które często pozwalały przetrwać pierwsze kluczowe chwile i dostać się wyżej, tam, gdzie stężenie gazu było mniejsze.

Chlor jest bowiem cięższy od powietrza. Zielonkawe chmury gazu zmierzającego w stronę okopów były w relacji świadków wysokie na trzy, czasem nawet na pięć metrów, ale najwięcej trującego gazu było przy ziemi. Zbierał się głównie w lejach i okopach, a reszta była niesiona wiatrem. Ten, kto został na dole, nie miał szans. Jeśli wdychany chlor wypełniający jego płuca i wypierający z nich powietrze nie udusił go od razu, to i tak drażnił i palił je od środka, co kończyło się zalaniem ich płynem i najczęściej również uduszeniem. Równie złym pomysłem co krycie się w okopie była ucieczka, najczęściej na tyły, czyli dokładnie tam, gdzie zmierzała chmura gazu. Żołnierze uciekali w niej i razem z nią. Dużo większe szanse przeżycia mieli pozostając na miejscu, zasłaniając twarz gazą nasączoną czymkolwiek, wychodząc na parapet okopu i odpierając nadchodzący atak Niemców. To, w połączeniu z minimalnie skutecznymi, ale jednak jakoś działającymi środkami zaradczymi, sprawiło, że przez prawie dwa miesiące drugiej bitwy pod Ypres Niemcy zdobali odnieść tylko lokalne sukcesy, mimo wielokrotnego wykorzystania chmur chloru. I tak w sumie sami sobie bardziej zaszkodzili...

Strzał w stopę

Haber i inni niemieccy entuzjaści użycia gazów bojowych i chloru nie wzięli pod uwagę wielu czynników. Nie spodziewali się na przykład, że tak trudno będzie podążać za chmurą i zajmować opuszczone przez wroga okopy. Nie spodziewali się, że Alianci tak szybko zaczną produkować pierwsze maski gazowe. Nie wiedzieli również, że Wielka Brytania i Francja też mają duże zapasy przemysłowego chloru. I przede wszystkim nie pomyśleli o pogodzie. Na froncie zachodnim wiatr wieje zwykle w kierunku wschodnim. Czyli od strony okopów Aliantów w stronę niemieckich. Pod Ypres trzeba było czekać kilka tygodni na sprzyjające podmuchy. A i potem zdarzało się, że wiatr się nagle zmieniał i chmura zawracała w stronę Niemców. To bardzo źle wróżyło na przyszłość - Alianci nie tylko także mieli chlor, ale także warunki pogodowe po swojej stronie. Niemcy użyli chloru pierwsi, ale przez kolejne lata wojny to właśnie Alianci częściej z niego korzystali. Co więcej, Brytyjczycy i Francuzi szybciej opracowali bardziej skuteczne metody ataku niż primitywne rozpylanie z własnych okopów. Improwizowane z beczek po ropie brytyjskie wyrzutnie, które mogły miotać całe zbiorniki chloru na odległość prawie dwóch kilometrów, okazały się tak proste i skuteczne, że ulepszano je aż do końca wojny i stosowano w coraz większych liczbach. W 1918 roku o mało nie doszło do największego ataku gazowego w historii - Brytyjczycy mieli gotowe dziesiątki tysięcy zbiorników zawierających w sumie prawie siedem tysięcy ton chloru, którym planowali zalać niewielki wycinek frontu i nie użyli go tylko dlatego, że sytuacja uległa nagłej zmianie i odwołano rozkazy.

Strzał w stopę, Chlor, fosgen i iperyt. Gaz w okopach w Battlefield 1

Chlor był przysłowiowym strzałem w stopę dla Niemców. I dla samego Habera również. Jego żona, również chemiczka, była gorącym przeciwnikiem wykorzystania nauki do zabijania ludzi i w proteście po pierwszym masowym użyciu gazu pod Ypres popełniła samobójstwo. Haber jednak pracował nad gazami bojowymi do końca wojny i nawet po niej, już po otrzymaniu nagrody Nobla. Swoje badania maskował jako poszukiwania skutecznych środków owadobójczych. Jego ostatnim sukcesem przed tym, zanim hitlerowcy zmusili go do opuszczenia Niemiec z uwagi na żydowskie pochodzenie, było wyprodukowanie szczególnie skutecznego i zabójczego gazu o nazwie cyklon B...

Wyścig zbrojeń

Chlor nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Stosowano go co prawda do końca wojny (głównie Alianci), ale jego skuteczność w ogólnym rozrachunku okazała się być minimalna. Głównie dlatego, że tak łatwo było mu przeciwdziałać. Już pierwsze, najprostsze maski gazowe pozwalały przetrwać atak, a szybko opracowano doskonalsze ich modele. Celowali w tym zwłaszcza Alianci, którzy skupili się właśnie na skutecznej ochronie swoich żołnierzy. Niemcy szukali zaś bardziej skutecznych i zabójczych gazów. Aż do końca wojny na froncie chemicznym trwał specyficzny wyścig zbrojeń - obie strony próbowały jednocześnie opracować lepsze środki obronne i znaleźć nowe metody trucia, które sprawiłyby, że ochrona przeciwnika byłaby nieskuteczna.

GramTV przedstawia:

Wyścig zbrojeń, Chlor, fosgen i iperyt. Gaz w okopach w Battlefield 1

Chlor został szybko zastąpiony przez fosgen, jedną z jego pochodnych, mającą podobne, duszące działanie. Fosgen w przeciwieństwie do samego chloru był bezbarwny i o ataku gazowym ostrzegał żołnierzy charakterystyczny zapach skoszonej trawy i zgniłych owoców, zwykle za późno. Fosgen miał również opóźnione działanie w porównaniu do chloru. Można było nim oddychać przez dłuższy czas, zanim pojawiały się pierwsze objawy, które mogły wystąpić nawet po dwóch dniach od samego zatrucia. I były tak samo groźne. Fosgen, podobnie jak chlor, był relatywnie tani, prosty w produkcji i dostępny w ilościach przemysłowych. Nic dziwnego, że to właśnie ten gaz okazał się być najbardziej skutecznym zabójcą w całej wojnie, odpowiedzialnym za około 80% wszystkich strat w wyniku użycia gazów. Pierwsi użyli go Niemcy, już pod koniec 1915 roku. Masowo stosowano go w bitwie pod Verdun, gdzie obie strony używały fosgenu. Bez większych rezultatów zresztą - do tego czasu dość skuteczna maska gazowa była już na wyposażeniu każdego żołnierza. Nieco większe sukcesy Niemcy osiągnęli stosująs fosgen na froncie wschodnim, a zwłaszcza w walkach we Włoszech, gdzie użyli gazów po raz pierwszy przeciw kompletnie nieprzygotowanym i pozbawionym odpowiedniego wyposażenia ochronnego oddziałom włoskim. Wielki sukces bitwy pod Caporetto w 1917, który pozwolił wojskom austro-węgierskim przełamać impas nad Isonzo i rozbić oraz zmusić do ucieczki włoskie armie, jest także zasługą niemieckich wojsk chemicznych, wypożyczonych sojusznikom na tę okazję. Na froncie zachodnim jednak, gdzie obie strony szybko znajdowały odpowiedź na każdą nową metodę ataku, gaz nie odgrywał decydującej roli. Aż do 1917 roku i kolejnej bitwy pod Ypres.

Morderczy iperyt

Gaz musztardowy, zwany też iperytem od Ypres, gdzie użyto go po raz pierwszy przeciw wojskom brytyjskim i kanadyjskim, tak naprawdę nie jest w ogóle gazem. To oleista, lepka ciecz, silnie toksyczna, w przeciwieństwie do istniejących przed wojną chloru i fosgenu wynaleziona przez Niemców już jako bojowy środek trujący. Naukowcy Ententy potrzebowali prawie roku, by wyprodukować własny gaz musztardowy i użyto go dopiero pod koniec wojny, w 1918 roku. Do tego czasu Niemcy mieli monopol na jego zabójczość.

Morderczy iperyt, Chlor, fosgen i iperyt. Gaz w okopach w Battlefield 1

Iperyt rozpylony w powietrzu wybuchem artyleryjskim, nie zabijał od razu. I nie dusił, jak chlor i fosgen. Iperyt palił. Ta trucizna kontaktowa nie musiała być nawet wdychana. Wystarczyło, że dotarła do skóry. Co prawda nieszczęśnik, który nawdychał się gazu musztardowego, zwłaszcza w dużej dawce, umierał w męczarniach już po kilku minutach, ale były to rzadkie przypadki. Iperyt powodował rozległe oparzenia, zewnętrzne i wewnętrzne. Nie zawsze zabijał, ale prawie zawsze okaleczał. Najgorsze było w nim to, że wsiąkał prawie we wszystko - w buty, ubrania, płachty namiotów, w samą ziemię nawet, w której mógł pozostawać aktywny przez wiele dni i tygodni. I tymi drogami dostawał się do skóry. Żołnierz mógł nawet nie wiedzieć, że otrzymał śmiertelną dawkę, dopóki następnego dnia nie zauważył dziwnie zaczerwienionej skóry, która potem pokrywała się niesamowicie bolesnymi pęcherzami. Wtedy było już o wiele za późno. Iperyt łatwo było zneutralizować, choćby różnego rodzaju wybielaczami, które momentalnie rozkładały go na niegroźne czynniki pierwsze, ale odkażanie na linii frontu okazało się być wyjątkowo trudnym do przezwyciężenia problemem logistycznym.

Iperyt w rękach Niemców okazał się bronią prawdziwie zabójczą... która znów nie spełniła pokładanych w niej nadziei. Owszem, gaz musztardowy był straszliwie toksyczny, ale kompletnie nie nadawał się do działań ofensywnych. Pierwsze objawy występowały po wielu godzinach, czasem po całych dniach nawet. W ogóle nie dało się iperytem wygonić przeciwnika z okopów i doprowadzić do przełamania. Można było go zmusić do stosowania środków ochronnych, do czasochłonnego, męczącego i pochłaniającego masę środków odkażania, ale nie zabić czy zmusić do ucieczki od razu. Iperyt miał zastosowania czysto obronne w zasadzie. Zajmował wroga. Bronił mu wejścia. Ale to wszystko. Niemcy co prawda opracowali błyskotliwą strategię wykorzystania gazu musztardowego do związania skrzydeł i odwodów przeciwnika, gdy w środku atak przeprowadzony jest fosgenem, ale w praktyce nie udało się ani razu jej zrealizować, głównie z uwagi na trudności logistyczne i relatywnie małe ilości drogiego i trudnego w produkcji iperytu.

Gaz bez sensu

Wszystkie strony konfliktu w I wojnie światowej używały gazów bojowych, od 1915 roku aż do jej końca. I ani razu nie osiągnięto za ich pomocą znaczących sukcesów. Według danych brytyjskich tylko 3% ofiar ataków gazowych to były ofiary śmiertelne, około 2% zostawało na stale okaleczonych a aż 70% było zdolnych do powrotu do służby po sześciu tygodniach leczenia. W sumie w czasie całej wojny od gazów zginęło około 90 tysięcy żołnierzy, a ponad milion zostało w taki czy inny sposób zatrutych. W zestawieniu z liczbą około 11 milionów żołnierzy, którzy zginęli na wszystkich frontach Wielkiej Wojny, widać, że gaz miał znaczenie całkowicie marginalne pod względem strategicznym. Oczywiście, nie zmieniało to faktu, że żołnierze panicznie się go bali, ale większy wpływ na działania niż sam gaz bezpośrednio wojenne miało to, że żołnierze zmuszeni byli korzystać z niewygodnych, ograniczających pole widzenia masek przeciwgazowych, drastycznie zaniżających ich wartość bojową. Niemcy chcieli, by gaz zakończył wojnę pozycyjną, ale paradoksalnie wspomniane trudności spowodowały, że stała się ona jeszcze bardziej statyczna.

Gaz bez sensu, Chlor, fosgen i iperyt. Gaz w okopach w Battlefield 1

I wojna światowa ponad wszelką wątpliwość udowodniła, że zastosowanie gazów bojowych w konflikcie przeciwników stojących na podobnym poziomie technologicznym nie ma sensu. Zbyt łatwo jest się przed nimi bronić i je neutralizować. Dodatkowo sprawiają wielkie trudności logistyczne. O wiele łatwiej, szybciej, skuteczniej i pewniej można się mordować nawzajem metodami konwencjonalnymi. Dlatego też I wojna światowa była jedyną, w której używano gazów bojowych na taką skalę. Nikt nie przejmowałby się konwencją genewską, gdyby gazy bojowe były naprawdę skuteczne. Włosi używali fosgenu i imperytu do dziesiątkowania półdzikich Libijczyków i Etiopczyków w latach 30., Japończycy używali gazu musztardowego w Chinach w czasie II wojny światowej a Saddam Hussein zrzucał go na Kurdów i Irańczyków. Bez widocznych efektów. Nawet wynalezienie w dwudziestoleciu wojennym nowych, wielokrotnie bardziej toksycznych gazów paralityczno-drgawkowych (nerve gas), nie zmieniło tej sytuacji. Pierwszy z nich, tabun, wynaleziony przez Niemców, był ulubionym gazem Hitlera, który pokładał w nim wielkie nadzieje. Ale hitlerowcy w czasie wojny używali gazu tylko w jednym celu. Głównie dlatego, że w realiach blitzkriegu i szybkiej wojny manewrowej, gdzie atakujący miał od razu zajmować teren, gazy bojowe i skażenie byłyby dla niego większym problemem niż dla obrońcy. Co prawda Hitler planował zagazować tabunem cały Londyn, ale odpowiednie jego ilości były dostępne dopiero w 1944 roku, kiedy już było jasne, że Churchill, który już w czasie I wojny światowej twierdził, że gaz zabija dokładnie tak samo humanitarnie jak bagnet czy szrapnel, może w odwecie użyć własnych gazów przeciwko niemieckim cywilom i ma po temu o wiele więcej środków, niż Niemcy.

Gazy bojowe były w ciągu XX wieku używane wielokrotnie, prawie zawsze na małą skalę, ale ani razu nie okazały się bardziej skuteczne, niż broń konwencjonalna. Zwykle dużo, dużo mniej skuteczne. Większość państw utrzymywała jednak gazowe arsenały, a część ma je jeszcze dziś. Nie zmienia to faktu, że przerażające, działające na wyobraźnię gazy bojowe, najczęściej widuje się w kinie i telewizji. Na polu walki po prostu nie mają sensu.

I całe szczęście.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!