Dystopijna wizja Kena Levine’a nie zestarzała się ani trochę.
Dystopijna wizja Kena Levine’a nie zestarzała się ani trochę.
Doskonałą okazją do przypomnienia sobie tego tytułu było mające niedawno swą premierę zbiorcze wydanie na dwóch płytach Blu-Ray trzech części serii, zatytułowane BioShock: The Collection, w skład którego wchodzi BioShock, BioShock 2 oraz BioShock: Infinite. Jak wypada ta kompilacja na PlayStation 4?
Nie będę rozpisywał się na temat samego BioShocka. Pozwólcie, że zacytuje fragment naszej recenzji autorstwa Rolanda, z którego zdaniem do dziś się zgadzam w stu procentach: Przed premierą BioShocka nie zwracałem na niego uwagi, w końcu nie był jakoś specjalnie reklamowany przez wydawcę. Jednak teraz wiem, że jest to gra, którą będę pamiętał jeszcze dłuuuugo. Przede wszystkim dlatego, że jest ona piękna i przy tym całym pięknie klimatyczna oraz wciągająca. Chłonie się ją jednym tchem. Nawet dziś, po tylu latach, pierwszy BioShock w odrestaurowanej wersji na ósmej generacji konsol prezentuje się bardzo dobrze. Nie, nie spodziewajcie się, że w BioShock: The Collection zobaczycie odnowione tekstury czy modele postaci. Wprowadzono tu we wszystkich trzech grach „tylko” podniesienie rozdzielczości do 1080p oraz zwiększono płynność animacji do 60 klatek na sekundę. Zdarzają się co prawda spadki, ale nie tak częste i nie tak drastyczne, by w jakikolwiek sposób zakłócały przyjemność rozgrywki.Czy można mieć twórcom za złe, że nie przyłożyli się bardziej do odrestaurowania serii BioShock? Moim zdaniem absolutnie nie. Po tym poznaje się gry ponadczasowe, że mimo upływu lat i postępu technologicznego w dalszym ciągu potrafią wywrzeć ogromne wrażenie. I tak jest w przypadku choćby pierwszego BioShocka. Nie oszukujmy się, Unreal Engine, na którym powstały gry autorstwa Kena Levine’a nigdy nie wyciskał z konsol ostatnich potów. Ale czy to ważne? Ktoś mądry kiedyś powiedział, że dobry design broni się sam. Coś w tym musi być, skoro mimo upływu czasu, pierwszy BioShock nie zestarzał się ani trochę i na dobrą sprawę nie odstaje znacząco od współczesnych produkcji.
Twórcy BioShock: The Collection na szczęście nie poprzestali wyłącznie na podciągnięciu oprawy wizualnej do współczesnych standardów. W pierwszym BioShocku możemy odwiedzić interaktywne muzeum, w którym poznamy nie tylko historię modeli Big Daddy’s czy inspiracji będących przyczyną powstania wizji Rapture, ale także projekty koncepcyjne. Cieszy również możliwość posłuchania w grze komentarza reżyserskiego, choć ten niestety trzeba odblokować zbierając specjalne taśmy w trakcie rozgrywki. Dodane zostały również Challange Rooms, w których eksperymentujemy rozwiązując zagadki, eksplorujemy oraz unieszkodliwiamy przeciwników. Miły dodatek po zakończeniu właściwej rozgrywki.BioShock 2 nie był idealnym sequelem, nie wywierał już takiego wrażenia jak pierwsza część, niemniej kontynuacja przygód w Rapture utrzymana została w klimacie „jedynki” i zbierała wysokie noty. Mysztasty w swej recenzji na łamach Gram.pl tak podsumował ten tytuł: Design gry, to po raz kolejny połączenie stylistyki art déco, klimatu lat pięćdziesiątych i steampunku, które od trzech lat jest dla mnie absolutnym mistrzostwem. Poszczególne lokacje – mimo wspólnych i powtarzających się elementów wystroju – są naprawdę mocno zróżnicowane. Od feerii barw głównych bulwarów, przez zalane wodą sekcje i pomieszczenia, po klaustrofobiczne cele i ciemne korytarze – doświadczymy niemalże wszystkiego, co możliwe jest do zobaczenia w upadłym, podwodnym raju. Wszystko to zaś okraszone zostało po raz kolejny rewelacyjną muzyką. Muzyką, która rozczula, ale niepokoi, uspakaja, ale pobudza. Dokładnie tak, jak i sama gra.
Niestety, poza dołączonymi do BioShock: The Collection rozszerzeniami Protector Trials i Minerva’s Den w przypadku BioShock 2 nie uświadczymy żadnej dodatkowej zawartości. Szkoda, bowiem z chęcią bym posłuchał komentarzy twórców o pracach nad sequelem czy obejrzał niewykorzystane w finalnej wersji projekty. Nie ma tu także trybu multiplayer, który był dostępny w grze w dniu premiery, ale miał on tak marginalną wartość, że jego niedostępność w zbiorczym wydaniu przechodzi bez większego echa.Ostatnią częścią w kolekcji jest wydany trzy lata temu BioShock: Infinite, w którym z podwodnego Rapture przenosimy się w podniebną Columbię. Totalna zmiana otoczenia przed premierą rodziła duże obawy fanów serii, jednak w ostatecznym rozrachunku BioShock Infinite okazał się świetnym tytułem, o czym nie omieszkał wspomnieć Myszasty w swej recenzji na naszych łamach: Bałem się. Naprawdę, mimo wypowiedzi Levine'a, bałem się, że BioShock Infinite odejdzie od korzeni serii i wykolei się z podniebnych szyn efekciarstwa. Nawet nie wiecie, jak strasznie się cieszę ze swojej pomyłki. Bo skracając to podsumowanie do jednego zdania powiem tylko: to gra, w którą po prostu musicie zagrać. Mnie nie pozostaje nic innego, jak tylko się podpisać pod tymi słowami, bowiem Columbia urzeka od samego początku, a BioShock Infinite oferuje świetną historię i rozgrywkę i mogę z całą pewnością postawić go na jednej półce obok pierwszego BioShocka.
Podobnie jak w przypadku BioShocka 2, tak i w BioShock Infinite na zbiorczym wydaniu znalazło się miejsce dla wszystkich dodatków i rozszerzeń, w tym świetnym Burial at Sea, które jest idealnym zwieńczeniem całej „trylogii”. Szkoda tylko, że w wersji konsolowej BioShock: The Collection zabrakło choćby polskich napisów. Wszystkie części serii są tu w wersji anglojęzycznej i osoby, które nie znają tego języka przynajmniej na poziomie średniozaawansowanym wiele stracą z odkrywania tajemnic skrywanych przez Rapture i Columbię.Czy warto zatem sięgnąć po BioShock: The Collection? Zdecydowanie tak. Dla osób, które nie miały wcześniej okazji poznać serii, to pozycja obowiązkowa. Gry z serii BioShock to dziś już kanon gier wideo, którego po prostu nie można nie znać. A co z tymi, którzy już grali? Jeżeli macie wolne niecałe 200 zł i ochotę na sentymentalną podróż, nie będziecie żałować zakupu.