Battlefield 1 przywraca wiarę... no, nie w ludzkość na pewno, ale w studio DICE i wydawcę Electronic Arts. Przez kilka ostatnich lat próbowali uparcie mierzyć się z głównym konkurentem, serią Call of Duty, na polu bitwy współczesnych konfliktów zbrojnych, co im z każdą kolejną odsłoną cyklu wychodziło coraz gorzej i coraz bardziej żałośnie. A potem, tak jakby uznając swój błąd, skierowali się w strony zupełnie nowe, wydając na świat biednego, upośledzonego Battlefield: Hardline oraz skrojone pod płytkie, masowe gusta Star Wars: Battlefront. Wiem, wiem, to ostatnie nie było Battlefieldem z imienia, ale chyba nie ma wątpliwości, że duch rozgrywki był ten sam. Tyle, że uproszczony do bólu. Krótko mówiąc, DICE pogrążało się coraz bardziej. Na szczęście w końcu ktoś tam poszedł po rozum do głowy i wymyślił Battlefield 1. Czyli najlepszą grę w serii od lat sześciu i premiery Battlefield: Bad Company 2. I na dodatek wyjątkową.
Jakże miło jest zagrać w końcu w Battlefielda, który nie jest dokładnie taki sam jak poprzednie lub też tak bardzo inny, że wręcz niegrywalny.