Od dawna uważam, że złe science-fiction można poznać po tym, że skupia się na gadżetach - hologramach, turbonapędach i laserach z pupy. Dobra fantastyka naukowa używa tych gadżetów jako akcesoria, aby pokazać człowieka z innej perspektywy, konfrontuje bohaterów z futurystycznymi technologiami, żeby wyjawić coś na temat ludzkiej natury. Black Mirror zalicza się właśnie do tego drugiego rodzaju science-fiction.
Black Mirror to serial nietypowy. Słowo serial w zasadzie nie do końca tutaj pasuje - jest to raczej telewizyjna antologia luźno powiązana nieszczególnie optymistyczną wizją przyszłości. Najczęściej nie jest to przyszłość daleka - w niektórych wypadkach akcja mogłaby rozgrywać się nawet współcześnie.
Wizje snute w serialu najczęściej są próbą ekstrapolacji współczesnych trendów. Serialowa przyszłość nie skupia się na latających samochodach, lecz na rozwoju mediów (zarówno tych tradycyjnych, jak i społecznościowych), czy też na tym, dokąd zmierza polityka.
Jak wspominałem wyżej, twórcy nie patrzą na przyszłość w różowych okularach. W pierwszych dwóch sezonach pointa każdego odcinka była na tyle posępna, że dość często spotykałem się z opinią, że jest to najbardziej depresyjny serial, jaki kiedykolwiek powstał.
Trzeci sezon w dużym stopniu idzie podobną ścieżką. W dwóch odcinkach (Nosedive i Hated in the Nation) zaprezentowane są dwa skrajnie odmienne, ale równie pesymistyczne spojrzenia na rozwój mediów społecznościowych.
Pierwszy z nich przedstawia świat, w którym fikcyjne odpowiedniki serwisów takich jak Instagram stały się podstawowym wyznacznikiem pozycji społecznej. Popularność na takich portalach i ilość zdobywanych lajków nie jest już jedynie sztuką dla sztuki - wysokie oceny powodują, że użytkownicy mogą liczyć na preferencyjne traktowanie, zaś niskie noty mogą spowodować, że taksówkarz postanowi po nas nie przyjechać, a kelner w restauracji będzie nas ignorował. Taka rola mediów społecznościowych spowodowała, że dbanie o własny profil i wysokie oceny stało się celem samym w sobie, dla wielu osób życie zaczęło się kręcić wokół kreowania swojej wirtualnej persony.
Sama idea stojąca za tym odcinkiem jest nieszczególnie oryginalna - sam często spotykałem się z opiniami, że Facebook czy Instagram to targowisko próżności, na którym wszyscy próbują pokazać, jakie to ich życie jest niesamowite. Jednak dzięki swojej konsekwencji scenarzyści byli w stanie takie wyświechtane argumenty przekuć w przekonującą i dającą do myślenia historię.
Hated in the Nation z kolei skupia się na drugiej twarzy mediów społecznościowych - na Facebooku i Twitterze z taką samą częstotliwością co zdjęcia roześmianych dzieci i malowniczych plaż Lazurowego Wybrzeża pojawiają się groźby i życzenia śmierci. Tutaj też doprowadzono ten fenomen do logicznej konkluzji - za sprawą enigmatycznego zabójcy wirtualna nienawiść zaczęła przynosić realne ofiary. Serial skutecznie pokazuje, w jaki sposób zwyczajni ludzie zaczynają ziać nienawiścią w Internecie.
Na szczęście Black Mirror unika w tym wszystkim moralizatorstwa. Pewne wnioski są widzowi sugerowane, ale jest to robione w sposób nienachalny. Dobrym przykładem będą tutaj pojawiające się w jednym odcinku mechaniczne pszczoły, które zastąpiły te prawdziwe po tym, jak z niewyjaśnionych przyczyn stanęły one na skraju wyginięcia. Pszczoły-drony pojawiają się tu przede wszystkim jako rekwizyt, nie zaś jako element nachalnej propagandy z cyklu nawróćcie się, albowiem inaczej Matka Ziemia zginie. Chociaż przesłanie jest jasne, udało się uniknąć wpychania go widzom w gardła. Kaznodziejskiego tonu uniknięto również również w odcinku, który bierze na tapetę problem rasizmu oraz dehumanizacji obcego. Trudno przecenić wagę sensownych głosów w tym temacie w momencie, gdy ksenofobiczna propaganda w realnym świecie tak mocno przybrała na sile.
Po premierze trzeciego sezonu spotkałem się wśród moich znajomychz głosami, że Black Mirror straciło na mocy, że historie już nie są tak depresyjne i dobijające jak w początkowych odcinkach. Uważam jednak, że takie zarzuty nie są do końca uzasadnione. Takie wrażenie może brać się z tego, że po dwóch sezonach serialu można było się przyzwyczaić do charakterystycznego stylu Charliego Brookera, głównego scenarzysty antalogii. Podejrzewam również, że oczekiwania względem “siły przygnębiania” mogły wzrosnąć na tyle, że niemożliwe było im sprostać.
Spotkałem się również z tym, że jeden odcinek nowej serii skrytykowano za to, że zafundował widzom happy end. To, że zostało to uznane za zarzut jest moim zdaniem niedorzeczne - nie widzę powodu, aby scenarzysta miał sobie narzucać takie sztuczne ograniczenie, aby każdy odcinek miał smutne zakończenie. Dzięki temu, że pozwolono sobie na takie delikatne odejście od formuły powstał jeden z lepszych odcinków najnowszego sezonu.
Rozważania na temat tego, na ile smutne są poszczególne odcinki uważam za bezcelowe. Najważniejsze dla mnie jest to, że to wciąż bardzo dobry serial, który potrafi autentycznie skłonić widza do przemyśleń. Black Mirror świetnie odnalazło się pod skrzydłami Netfliksa. Myślę, że serwis, który redefiniuje to, czym jest telewizja to idealne miejsce dla serialu, którego lejtmotywem są zmiany, które przynoszą światu nowe technologie - w tym Internet. Być może przyszłość nie będzie usłana różami, ale na wiele rzeczy mogę przymknąć oko, jeśli tak ma wyglądać telewizja dwudziestego pierwszego wieku.