Twórca kultowego koreańskiego Oldboy'a sięga koncepcyjną mieszankę, starając się zszokować i wzruszyć widza. Sztuka ta niestety się nie udaje.
Twórca kultowego koreańskiego Oldboy'a sięga koncepcyjną mieszankę, starając się zszokować i wzruszyć widza. Sztuka ta niestety się nie udaje.
Trudno o lepszą zachętę do obejrzenia filmu jak przypomnienie, że reżyser stworzył już coś kultowego, a tak jest w tym wypadku. Jeżeli natomiast tytuł Oldboy nic Wam nie mówi, to w tej chwili przerwijcie czytanie tekstu, obejrzyjcie ten film, podziękujcie mi w duchu (albo podeślijcie bombonierkę na adres Gram.pl z dopiskiem „za polecenie Oldboy’a”) i wróćcie do czytania recenzji. Nie, nie idźcie od razu do kina na nowy film tego samego reżysera, bo niestety Służąca nie jest obowiązkową pozycją, a co najwyżej wartą obejrzenia. Chociaż nie brakuje tu godnych pochwały elementów, to giną one w ogólnym wrażeniu. Ostatecznie film, już po ochłonięciu z wrażeń jakie robią niektóre naprawdę dobre sceny, trzeba ocenić jako dosyć nudny.
Chan-wook Park odkrywa karty na samym początku – to historia wielkiego oszustwa. Sook-hee jest drobną szalbierką, która dostaje z pozoru niezbyt trudne zadanie. Udając służącą japońskiej arystokratki Hideko musi wpływać na nią tak, aby zechciała ona wyjść za oszusta udającego niejakiego hrabiego Fujiwarę. Dzięki temu wraz ze swoim wspólnikiem będą mogli wejść w posiadanie fortuny niewinnej i nieświadomej intrygi Hideko. Nie będę wchodził w szczegóły, zdradzę tylko tyle, że problemy zaczyna płatać serce, a bohaterowie częściej niż by chcieli dają dojść do głosu emocjom.
Życie i losy całej trójki to niekończące się pasmo niepewności, zwrotów akcji i intryg, czasami wręcz wielopoziomowych. Problem w tym, że całość rozkręca się niemiłosiernie długo, w związku z czym przez pierwsze półtorej godziny zwyczajnie się nudziłem, nie licząc chwilowych opadów kopary, które wywoływały przesadzone sceny erotyczne. Zresztą, nawet te przesadzone akcje łóżkowe wydają mi się być zrealizowane nieco naiwnie. Z jednej strony reżyser stara się odważnie przesuwać granice do przodu, oferując dosłownie soft porno, a z drugiej całości brakuje nieco perwersji, która aż dobija się do drzwi, a same postaci zachowują się trochę… dziecinnie. To chyba ta azjatycka maniera...
Dlaczego piszę o tym, że dobrze by było dodać do scen łóżkowych trochę pikanterii? To proste – cały film jest o seksie. Sceny budowane są w sposób, które mają w nas obudzić erotyczne napięcie (czasami miałem wręcz wrażenie że chodzi napięcie materiału w wiadomym miejscu), pobudzić wyobraźnię i wręcz poruszyć zmysły inne niż wzrok czy słuch. Do tego dochodzi wątek fabularnego „tła”, które z czasem również okazuje się być związany z seksem. Do tego w sposób lekko szokujący, przynajmniej w ramach przyjętej konwencji. Szkoda jednak, że taki mocny „ogół” został rozdrobniony przez słaby „szczegół”, a dodatkowo przyprószony sporą dawką nudy, połączoną z wielokrotnym wałkowaniem w kółko tego samego. Niejednokrotnie miałem wrażenie że reżyser się powtarzał.
Chan-wook Park powstrzymuje się od potężnej zapewne pokusy, aby do filmu wpleść wątki narodowe. Tło historyczne jest tak skromnie zarysowane, jak to tylko było możliwe. Jedynie w paru momentach pojawiają się delikatne przypomnienia, że Korea była w tym okresie okupowana przez Japonię. Brakuje jednak chociażby jednej sceny, którą twórcy filmu poświęciliby wyłącznie dla dokonania jakiegokolwiek komentarza czy wręcz daliby postaciom wypowiedzieć cokolwiek politycznego czy nawet społecznego na ten temat. Film zwyczajnie nie jest o tym – akcja mogłaby się równie dobrze dziać w jakimkolwiek innym miejscu na Ziemi. Przyznam szczerze, że po przeczytaniu opisu spodziewałem się, ze pojawią się chociażby szczątkowe wątki historyczne. Cóż, zdaje się że to zboczenie polskiego widza, albo moje zamiłowanie do historii każe mi (nam Polakom?) spodziewać się, że wszyscy dzielą ją w równym stopniu.
Brawa należą się tym aktorom, którzy dostali niełatwe role i poradzili sobie z nimi bardziej niż dobrze. Szczególne uznanie należy się parze aktorek płci pięknej, których chyba najlepiej wychodziły artystyczne wygibasy – one miały do zagrania najbogatsze role i najwięcej z granych przez siebie postaci wydobyły. Dodać trzeba, że czego jak czego, ale chemii między nimi nie brakowało. Żeby nie było, nie mówię tutaj o scenach erotycznych, bo tak zupełnie poważnie mówiąc brzydzi mnie trochę serwowanie w kinie jęcząco-stękających, długaśnych scen seksu (mówcie co chcecie, ale filmy erotyczne to nie jest sztuka - nie idąc do kina na porno nie chcę dostawać porno), ale doceniam generalnie rzecz biorąc wykonaną pracę.
Kiedy już skończymy dwu i półgodzinny seans ze Służącą pozostaniemy pod relatywnym wrażeniem, głównie z powodu nagromadzenia zwrotów akcji w ostatnich kilkudziesięciu minutach filmu. Ostatecznie jednak trzeba stwierdzić, że reżyserowi Oldboy’a nie udało się stworzyć niczego, co zostawałoby z nami na dłużej. Próbując pomieszać ckliwy romans kostiumowy z kinem zemsty doprawionym perwersją tak naprawdę zostaje nam... niewiele. Służąca to kinematograficzny odpowiednik pary, która chichocząc odpowiada w towarzystwie o tym jaka to nie jest zboczona, budzi powszechną konsternację, ale i zaciekawienie. Powoli dają się przekonać do uchylenia rąbka łóżkowej tajemnicy… po czym okazuje się że tym zboczeniem są pluszowe kajdanki i parę klapsów w tyłek, ewentualnie jednorazowy seks w miejscu publicznym w zamykanej od wewnątrz toalecie w rzadko uczęszczanej toalecie w centrum handlowym w środę o 10 rano (żeby było mniej ludzi). Ogólnie rzecz biorąc historia spoko, ale spodziewaliśmy się więcej, no nie? Dysonans pomiędzy zbudowanym napięciem nie koresponduje z wreszcie ujawnioną historią, to można się poczuć lekko… oszukanym.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!