Mordowanie hordy Zedów przy akompaniamencie ostrej muzyki tonąc we flakach i krwi? To musi być Killing Floor.
Mordowanie hordy Zedów przy akompaniamencie ostrej muzyki tonąc we flakach i krwi? To musi być Killing Floor.
Mało? Mogłoby się wydawać. Warto jednak zadać sobie pytanie czy tak właściwie potrzebujemy więcej. Uwierzcie mi, że gracze nie lubią przepychu i udziwnień w wieloosobowych strzelankach. Dla przykładu: Call of Duty czy Battlefield wymyślają coraz to bardziej abstrakcyjne tryby zabawy. Problem polega na tym, że w ¾ z nich nikt nigdy nie gra. Widziałem to w CoD, widziałem to w Titanfall, widziałem to w BF-ie – nawet gdybyście chcieli potestować bardziej abstrakcyjne formy zabawy, z reguły nie znajdziecie do tego wielu chętnych. W tym przypadku nie dziwię się twórcom Killing Floor, że zdecydowali się przygotować mniej, w zamian zrobić to lepiej. Pojawia się tu jednak pytanie czy nie przesadzili w drugą stronę.
Killing Floor 2 w całości polega na odpieraniu kolejnych fal atakujących wściekle Zedów. Możecie to robić w pojedynkę, wybierając tryb single (bezsensu!), możecie to robić w kooperacji z innymi online, wreszcie możecie zdecydować się na zabawę „poszerzoną” i wybrać versus. A więc tryb, w którym cześć graczy wciela się w Zedów i raz za razem atakuje próbujących przeżyć. To chyba największa nowość w grze w porównaniu do poprzedniej części i muszę przyznać, że sprawdza się całkiem nieźle. Jeśli jesteście stroną broniącą się, rywalizowanie z żywymi przeciwnikami zdecydowanie nabiera rumieńców. I to pomijając fakt, że boty potrafią maksymalnie uprzykrzyć życie, a poprzeczkę z napisem "poziom trudności" Killing Floor 2 potrafi zawiesić naprawdę wysoko. SI nigdy jednak nie zagra tak, jak może zagrać żywy przeciwnik. Nie zastosuje żadnego elementu zaskoczenia, będzie po prostu nacierać całą masą prosto przed siebie, by w dzikim szale starać się zabić każdego, kto stanie jej na drodze. To zrozumiałe, w końcu Zedy są mutantami opętanymi morderczą wścieklizną, ale dlatego też rywalizowanie z innymi graczami jest szczególnie smaczne.
Jednocześnie równie dobrze bawiłem się stając po drugiej stronie barykady i wcielając się w krwiożerczego mutanta, który urządza sobie polowanie na graczy. Tym bardziej, że w Killing Floor 2 znajdziecie aż 11 różnych rodzajów Zedów, które różnią się od siebie statystykami, wyglądem, umiejętnościami oraz stopniem rzadkości. Czym bardziej wredna bestia, tym w mniejszej liczbie występuje w każdej fali, choć uzależnione jest to oczywiście od poziomu trudności. Taki wielki, tłusty Bloat porusza się powoli, ale za to opluwa wszystkich kwasem. Husk jest wyposażony w karabin, Scrake w piłę motorową, a wyjęty z najgorszych horrorów Fleshopound z metalowymi kolcami zamiast rąk to istna maszyna do przerabiania wrogów na bezkształtną mielonkę. Dla odmiany Crawler nie ma specjalnej broni, ale dzięki dodatkowym kończynom porusza się niczym pająk i jest piekielnie szybki. Fajnie się zarówno walczy przeciwko tak urozmaiconej gromadce, jak i wciela w Zedów o różnych zdolnościach.Jak się natomiast w Killing Floor 2 gra? Po pierwsze krwawo i intensywnie. Nie ma tu miejsca na dłuższe przestoje. Podczas każdej fali trupem na ziemię pada kilkadziesiąt wrogów i to na przestrzeni raptem kilku chwil. Następnie mały odpoczynek, uzupełnienie ekwipunku w sklepie i jatka rozpoczyna się od nowa – krwawsza i bardziej brutalna niż jeszcze przed momentem, bo wrogów jest więcej i są silniejsi. Krew tryska na prawo i lewo, zalegając na ulicach grubą warstwą niczym po obfitych deszczach. Zedom wybuchają głowy, odpadają ręce czy nogi, da się je także przeciąć na pół. Istnieje nawet specjalny tryb zabawy, w którym posoka i flaki symulowane są jeszcze bardziej realistycznie, rozlewając się wszędzie rzęsistym wprost strumieniem, choć wymaga to wyjątkowo mocnego peceta. Całości towarzyszy ostra, ciężka i szybka muzyka świetnie podkreślająca charakter zabawy.
Być może byłoby inaczej, gdyby poszczególne postaci różniły się od siebie w jakiś znaczący sposób, ale tak nie jest. Jedna rzecz to wygląd i ich charakterystyka – Bill jest byłym żołnierzem i lubi bluesa, a Australijka Rae lubuje się w rock’n’rollu i europejskich kawiarenkach. Niczego to nie zmienia, bo bohaterów określają ich klasy. Tu deweloperzy przygotowali kilka propozycji, ale tylko część wprowadza coś ważnego. Medyk leczy kumpli, wsparcie może zaspawać drzwi na jakiś czas przytrzymując napływ Zedów, a komandos korzysta z noktowizora, ale jest też kilka propozycji bez specjalnych benefitów. Ot procent więcej do obrażeń od danej broni. Wartości rosną wraz z awansowaniem na kolejne poziomy, co pięć leveli otrzymujemy także dodatkowe perki do wyboru (można je zmieniać), ale całość jest nadal raczej miałka i niezbyt wciągająca. Dodatkowo każda z klas może korzystać ze wszystkich broni i nawet grając jedną możemy rozwijać całkiem inną, co sprawia, że w sumie wszystko jedno. Dopiero dobrze wylevelowana postać otrzymuje bardziej znaczące ulepszenia, ale rozwój jest powolny i nie nagradza za żmudne zbieranie expa.
Małe zastrzeżenia mam także co do broni. Niby są karabiny, pistolety, granaty, rakietnice, C4, katana i od zatrzęsienia innych rzeczy, którymi da się kłaść Zedy trupem, ale przydałoby się, by posługiwanie się nimi dawało więcej satysfakcji. Pragnąłem, by poszczególne bronie były mocniejsze, głośniejsze, dawały więcej kopa adrenaliny i radości z użytkowania. W obecnej formie miałem wrażenie, że to bardziej pukaweczki niż śmiercionośne narzędzia.Od technicznej strony Killing Floor 2 to nadal horror klasy B. Walka z potworami i lejąca się wszędzie krew robią wrażenie, ale już modele postaci, tekstury budynków, samochodów czy elementów otoczenia pozostawiają trochę do życzenia. Trudno zachwycić się wizualnym pięknem, bo zdecydowanie go tu brakuje – twórcy postawili na wysokie tempo akcji, co odbija się trochę na pozostałych elementach, także technicznych. Audio jest ok – wspominałem o ciężkiej muzyce, nie są to żadne hity, ale do walki z Zedami z całą pewnością wpisują się poprawnie. Głosy postaci czy NPC nagrano miernie, ale przecież to nie przygodówki od Telltale – brak tu miejsca na wymuskane dialogi.
Killing Floor 2 to krwawa, intensywna i utrzymana w klimacie gore rzeźnia z setkami rozprutych na drobną miazgę Zedów na pierwszym planie. Bawi, ale tylko przez pierwszych kilka godzin i jedynie w krótszych dawkach, bo niestety po czasie zaczyna być monotonnie i powtarzalnie do bólu. Nie byłoby to aż tak straszne, gdyby nie plastikowe pukaweczki zamiast broni, niezbyt interesujący system rozwoju postaci i jeden tak właściwie tryb rozgrywki zalewający graczy kolejnymi falami aż do znudzenia. Gdyby Killing Floor 2 był jedzeniem, byłby cheesburgerem z McDonalda - dobrym, prostym, ale ileż można go jeść? Gdyby był muzyką, byłby Slipknot czy K0rnem, z których z czasem się po prostu wyrasta. A gdyby był serialem, byłby każdą telewizyjną produkcją, która rozpoczyna się nieźle, ale z każdym kolejnym sezonem jest coraz słabsza operując jednym motywem i ogrywając go do znudzenia. Zagrać? Można, ale raz na jakiś czas i nie jako danie główne.