Premiera odświeżonego F-Zero X była ogromnym rozczarowaniem. Na szczęście w dobie aktualizacji kultowy futuracer mógł się podnieść z popiołów.
Premiera odświeżonego F-Zero X była ogromnym rozczarowaniem. Na szczęście w dobie aktualizacji kultowy futuracer mógł się podnieść z popiołów.
F-Zero to najpewniej jeden ze słabiej znanych tworów Shigeru Miyamoto, ale dla fanów zapomnianego gatunku futuracer stanowi ważny element kanonu. Gra, która debiutowała w 1990 roku na SNES-ie, wykorzystywała rewolucyjny (jak na tamte czasy) efekt Mode 7, imitujący trójwymiar w formalnie dwuwymiarowej grze. F-Zero było kamieniem milowym, który zainspirował twórców takich racerów jak Daytona USA czy Wipeout, a także zapoczątkował kolejną flagową serię Nintendo.
Osiem lat po debiucie cykl futuracerów trafił na Nintendo 64 pod postacią F-Zero X. Gry cenionej przez fanów gatunku między innymi ze względu na stałe 60 klatek animacji na sekundę (w wersji NTSC – PAL był wolniejszy) przy 30 zawodnikach na trasie. Taka płynność miała jednak swoją cenę. F-Zero X było ubogie w detale i próbowało, choć niezbyt skutecznie, ukryć pop-up efektem „mgły”. Mimo tych ograniczeń produkcja z 1998 roku cieszy się szacunkiem wśród starszych graczy, którzy od jakiegoś czasu nie muszą już odkurzać N64 i szukać kartridża z grą, gdyż amerykańska wersja F-Zero X trafiła do europejskiego eShopu na Wii U. I z miejsca wzbudziła ogromne kontrowersje.
Na powyższym zwiastunie widać wyraźnie, że port F-Zero X nadal nie zachwyca oszczędnym designem, chociaż minimalizm wymuszony ograniczeniami sprzętowymi sprzed prawie dwóch dekad w połączeniu z wygładzonymi teksturami ma swój urok. Szczególnie, że prędkość (cztery cyfry na liczniku to tutaj standard) urywa łeb i dzięki 60 klatkom animacji na sekundę możemy doświadczyć prawdziwego smaku futuracerów. F-Zero X nie bierze jeńców i nie wybacza błędów. Jeden zły manewr może nas kosztować utratę dogodnej pozycji (a pamiętajmy, że oprócz nas na trasie jest 29 kierowców), uszkodzenie pojazdu czy wypadnięcie z toru. To prawdziwy przedstawiciel starej szkoły bez ułatwień, wspomagaczy i innych współczesnych rozwiązań.
Chciałbym napisać coś w stylu: „60 FPS-ów ma znaczenie” i wystawić tej klasycznej pozycji wysoką ocenę wyłącznie za odświeżenie starej, ale nadal atrakcyjnej formy zabawy. Niestety nie mogę, gdyż w dniu premiery F-Zero X na Wii U było praktycznie niegrywalne. Problem tkwił w czułości gałki analogowej, która nijak nie przypominała doświadczenia znanego z oryginalnego kontrolera do Nintendo 64. Niezależnie, czy grało się na GamePadzie, czy Pro Controllerze, odświeżone F-Zero X było tak samo toporne i niewrażliwe, co skutecznie utrudniało prowadzenie pojazdu. Jak nie trudno zgadnąć, w grze, w której zasuwamy ponad 1000 km/h, taki „drobiazg” może zepsuć humor każdemu amatorowi wyścigów przyszłości.
Fani skuszeni wizją F-Zero X w 60 FPS-ach na Wii U zamieszczali w mediach społecznościowych swoje żale i pretensji... i najwyraźniej zwrócili na siebie uwagę twórców gry, którzy przygotowali odpowiednią aktualizację. Patch znacząco poprawił błędy w sterowaniu, choć weterani wychowani na oryginale z N64 w wersji NTSC nadal kręcą nosem, że to nadal nie to samo. Na szczęście zarzut, że F-Zero X na Wii U jest niegrywalne, przestał obowiązywać i faktycznie możemy się już cieszyć z rozwijania zawrotnych prędkości na krętych i wymagających trasach.
F-Zero X nie jest portem idealnym, szczególnie dla starszych graczy z Ameryki, jednak cała reszta może bez wahania sięgnąć po ten kultowy tytuł, który ma już osiemnaście lat na karku. Mamy tu całą masę atrakcji, w tym kilka zróżnicowanych trybów dla pojedynczego gracza, jak i warianty dla kilku zawodników dzielących ekran. Podstawą jest tryb pucharowy, czyli cykl wyścigów, w których zdobywamy punkty za zdobyte miejsca. Ciekawą odmianą jest X Cup, w którym trasy są generowane na bieżąco. Time Attack to standardowe (i uzależniające) śrubowanie wyników, w Death Race staramy się usunąć 29 zawodników w jak najkrótszym czasie, zaś VS Battle to klasyczny multiplayer dla 2-4 graczy i botów.
Ścigamy się jednym z 30 pojazdów (określonych trzema parametrami: Body, Boost, Grip) po 24 zakręconych i wymagających trasach. F-Zero X to prawdziwy test sprawności, opanowania i pamięci, więc jeśli szukacie wymagających i bezwzględnych wyścigów (walka w zwarciu to stały element zabawy), to warto zainteresować się tym tytułem. Szczególnie, że na horyzoncie nie widać nowej odsłony tej serii, a ostatnia pojawiła się dwanaście lat temu na GBA. Kto wie, może zremasterowane F-Zero X przetrze szlak dla pożądanego sequela? Jeżeli w przyszłości twórcy podejdą z większą rozwagą do sterowania, to nie mam nic przeciwko.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!