Największa pecetowa platforma dystrybucji cyfrowej jest przeładowana do granic możliwości i chyba już nie będzie lepiej.
Największa pecetowa platforma dystrybucji cyfrowej jest przeładowana do granic możliwości i chyba już nie będzie lepiej.
Sławek pisał już trochę o tytułowej „sraczce na Steamie” w kontekście indyków, a my jako gracze też widzimy ów trend wchodząc na stronę główną Steama czy wreszcie odczuwając ten przesyt na własnej skórze bezradnie patrząc jak puchną nam cyfrowe biblioteki gier. Nie byłem wyjątkiem i również ten przesyt odczuwałem, ale dopiero news z początku grudnia otworzył mi oczy i zobrazował skalę problemu. Policzono, że aż 38% gier wydanych na Steamie wyszło w tym 2016 roku (a przecież rok się jeszcze nie skończył!). Dla mnie ta liczba jest chora i świadczy o tym, że branża pędzi radośnie i bezrefleksyjnie w kozi róg.
Najnowsze badania na jakie udało mi się natknąć wskazały, że na świecie jest obecnie około 1,8 miliarda graczy. To ogromna liczba, wobec której liczba 4207 wydanych w 2016 roku na Steamie gier (info z linkowanego wyżej newsa) wydaje się blednąć. Wynik ten zapewne w następnych latach jeszcze ulegnie poprawie, wraz z postępującą „normalizacją” zjawiska grania w gry wideo, otwierania się branży na nowe grupy społeczne, na osoby starsze i młodsze, na nowe rynki, również z krajów rozwijających się, itd. Sęk w tym, że liczba graczy nie ma wielkiego znaczenia w kontekście przesytu jakiego doświadczamy.
Jest coraz więcej graczy, to prawda, ale doba każdego gracza ma tylko dwadzieścia cztery godziny. Człowiek w tygodniu ma dwa dni wolnego, czyli w miesiącu weekendów w które można pograć każdy z nas ma tylko parę, bo raz pojedziemy do rodziny, innym razem umówimy się ze znajomymi, tu coś musimy zrobić w domu, wreszcie poruszać się - pójść na siłownię, spacer czy rower. Granie w tygodniu jest raczej „na dobranoc”, którego zbierze się niedużo, bo i obowiązki gonią. Łącznie uzbiera się ile – kilkanaście godzin na poświęcenie się naszemu hobby? W dwunastu miesiącach do dyspozycji mamy więc kilkaset godzin, może tysiąc, jeżeli naprawdę dużo gramy. Jak do tej liczby ma się parę tysięcy gier, przy czym chociażby niewielkiemu ułamkowi chcielibyśmy poświęcić odrobinę uwagi? Załóżmy nawet, że robimy potężny przesiew i sięgamy co setną grę. Zostają nam 42 gry. Na każdą mamy więc 8,7 dnia, a więc maksymalnie kilkanaście godzin przy komputerze/konsoli. Niewiele.
Nie ma możliwości, aby być na bieżąco chociażby z samymi grami AAA, których w miesiącu pojawia się zazwyczaj parę. Żeby było sympatyczniej, to przecież te gry AAA już nie umierają po ich przejściu, a są pompowane kolejnymi DLC, niejednokrotnie przez długie miesiące czy lata – bywa, że i do premiery kolejnej części. Hej, ale na świecie dużych gier przecież dziś nie kończy się horyzont „światłego” gracza.
Bo są przecież jeszcze gry online, coraz częściej oferowane w modelu free-to-play. Wystarczy, że zostaniecie złapany przez jedną z mocno wciągających gier jak League of Legends, Counter-Strike: Global Offensive, Dota 2, Hearthstone czy Overwatch i już macie kulę u nogi. Każdy kto wsiąknął mocno w zabawę online wie jak łatwo jest „zgubić” w sieci całe popołudnie, albo i cały dzień. Nagle okazuje się, że tytułu odłożonego do przejścia w weekend nawet nie ruszyliśmy. Nie daliśmy rady, bo w sobotę z rana postanowiliśmy odpalić CS:GO „tylko na jedną rundkę” i zniknęliśmy na kolejne dwa dni.
Ten przesyt najlepiej widać na Steamie, który stał się hubem dla praktycznie wszystkiego co mogłoby zainteresować graczy: tytuły wszelkiej maści i rodzaju, gry indie w ogromnej ilości, produkcje free-to-play, duże dodatki i drobne DLC ze skórkami, gry dystrybuowane w Early Access… O naszą uwagę walczą niezliczone atrakcje, chociaż wraz ze wzrostem ilości nie przyszedł wcale wzrost jakości. Co najwyżej łatwiej jest zaspokoić nietypowe gusta. Mainstream jednak jak bawił się dobrze, tak bawi się dobrze dzisiaj, chociaż coraz bardziej jest zdezorientowany.
Żeby dolać do tego informacyjnego chaosu oliwy Valve do Steama dodał jeszcze sprzedaż oprogramowania i filmów. Na razie te działy są traktowane „ubocznie” ale kto wie co przyniesie przyszłość? Brakuje już tylko sprzedaży bundli, subskrypcji i sprzętu. Nie, moment. Sprzęt już jest, chociaż na razie o tyle dobrze, że „Steam-related” czyli Steam Controller, Steam Link, Steam Machines i HTC Vive. Aha, wspomniałem o wszędobylskich promocjach i przecenach? Wspomniałem o dziale „niedawno zaktualizowane”? Przecież to jest istny zalew informacji w którym nie można się połapać. Już wiadomo, że niemożliwym stało się ogranie chociażby części wydawanych tytułów, ale wkrótce ciężko będzie chociażby zorientować się w co zagrać. Przecież to absurd!
Duże znaczenia dla pogłębiającego się chaosu ma fakt niedostosowania Steama do liczby produkcji które się pojawiają. Do niedawna każda nowa gra miała swoje pięć minut na stronie głównej, a przy takiej liczbie to przecież idiotyczne rozwiązanie, zwłaszcza kiedy weźmiemy pod uwagę fakt, że brakuje jakiejkolwiek kontroli jakości. Czasami chciałbym, żeby Valve roztaczało jakiegoś rodzaju kuratelę nad tym co się pojawia na ich platformie, na wzór innych dystrybutorów. Nie znajdziemy byle czego na Xbox Live Marketplace ani w PlayStation Store, natomiast na Steamie codziennie pojawia się kilkanaście gier, które wyglądają po prostu biednie. Brakuje elementarnego przesiewu. Jest w tym oczywiście pewna prawidłowość, bo Valve chce stworzyć możliwie otwarty rynek, aczkolwiek biorąc pod uwagę przytłaczającą liczbę wydawanych gier komuś trzeba dać pierwszeństwo i puścić go na stronę główną, a całą resztę ferajny pominąć (już słyszę ten krzyk zawodzenia deweloperów, ale co poradzić?).
Steam z delikatesów dla koneserów stał się supermarketem, a później hipermarketem. Obecnie rozrasta się nadal, a poszczególne jego działy stają się samodzielnymi dyskontami czy outletami, sklepami z odzieżą używaną i pchlim targiem. Gdzieś z boku wyrósł salon prasowy i multimedialny, a na środku korytarza rozstawia się stoisko na którym dwie atrakcyjne hostessy zapraszają do wypróbowania nowego modelu żelazka parowego. Na domiar złego każda alejka ma swój własny klub dyskusyjny. To istny chaos, a ja coraz częściej po wejściu do tego sklepu męczę się, zanim jeszcze na czymkolwiek zawieszę oko, zupełnie jakbym wszedł do centrum handlowego w niedzielne, zatłoczone popołudnie. To nie tak miało być.