Niedawno mieliśmy okazję dowiedzieć się kilku rzeczy na temat nowej zawartości szykowanej dla ESO. Krótko mówiąc: wrócimy na stare śmieci.
Gdy po niecałym roku istnienia gra Elder Scrolls Online przeszła z abonamentu na model F2P, wiele osób wieszczyło jej rychły i smutny koniec. Okazało się jednak, że baza fanów gier spod znaku TES jest wystarczająco liczna, a gra na tyle udana, że spokojnie przetrwała, po drodze dorabiając się wersji konsolowej. Na pewno pomogły w tym regularne dostawy zawartości i stopniowe dostosowywanie produktu do oczekiwań graczy – tu najlepszym przykładem jest rozszerzenie One Tamriel, które otworzyło całą mapę dla wszystkich, znosząc wcześniejsze frakcyjne restrykcje. W tym roku dorzucono coś, na co gracze bardzo czekali i naciskali, czyli możliwość posiadania własnego kąta (za walutę premium, ale jednak). Od czasów Orsinium nie było jednakże żadnego dodatku poszerzającego świat. To ma zmienić się w czerwcu, wraz z premierą ESO: Morrowind.
Widać tu pewną logikę. Projekt Elder Scrolls Online bazował na spektakularnym sukcesie TES V: Skyrim. Założono – słusznie – że sporo graczy rzuci się na okazję zwiedzenia całego Tamriel jak Reksio na szynkę. Teraz, po trzech latach, baza graczy się ustabilizowała i potrzeba nowego bodźca, by ją zasilić. Postawiono na starszą grupę wiekową, mającą może i mniej czasu na zabawę, ale za to niewątpliwie dysponującą większymi zasobami kasy. Zagrano nostalgią, tęsknotą za wyspą Vvardenfell, na której toczyła się akcja TES III: Morrowind, gry zasłużenie mającej status kultowy wśród komputerowych geeków. Na pokazie w Londynie było bardzo dużo dziennikarzy w wieku sugerującym, że trzecia odsłona The Elder Scrolls była ważną częścią ich młodości. Oprócz graczy obeznanych z ESO (jak ja) na sali znalazło się sporo osób, które nigdy z tym MMORPG nie mieli styczności. Widziałem, jak umawiają się z przedstawicielami ZeniMax na wysyłkę kodów do gry, by się w niej rozejrzeć i przygotować na premierę rozszerzenia. Trudno o lepsze potwierdzenie tego, że twórcy przyjęli słuszną strategię.
Cały ten pomysł wymagał drobnego oszustwa. No bo przecież gracze chcą wrócić na stare śmieci, a fabuła ESO: Morrowind osadzona jest w czasie Wojny Trzech Sztandarów, czyli bagatela 700 lat wcześniej. Owo oszustwo polega więc na wiernym odtworzeniu większości wyspy Vvardenfell, tak jak ją zapamiętaliśmy z TES III: Mororwind, tak jakby te siedem wieków niczego nie zmieniło. Jak zauważyłem na pokazie, wszyscy chcieliśmy być w ten sposób oszukani, więc nie ma z tym żadnego problemu. Nie ma go nawet z nawiązaniami do fabuły, która dopiero nadejdzie. Na przykład w pewnym momencie w towarzystwie Naryu Virian, agentki Morag Tong (znanej osobom grającym w ESO), trafiamy do budynku, w którym zaczynała się nasza przygoda w trzeciej odsłonie TES. Cesarski urzędnik zaczyna zadawać nam pytania z formularza (tego, za pomocą którego tworzyliśmy kiedyś postać), ale nasza towarzyszka mówi coś w stylu „daj spokój, to nie jeden z nich, jest ze mną”. Pewnie podobnych mrugnięć okiem będzie więcej.
Od strony fabularnej ESO: Morrowind to osobna opowieść. Jeśli dotąd nie bawiliście się w to MMORPG, możecie zacząć właśnie stąd, a główny scenariusz związany z Wojną Trzech Sztandarów i Molag Balem zostawić sobie na później. Jednym z wyróżników gry od ZeniMax Online Studios była niespotykana spójność fabularna i „pamięć” świata o naszych dokonaniach. Ma to być zachowane, a za przykład posłużyła Naryu Virian, zabójczyni z Morag Tong. Będzie nas pamiętała: przy spotkaniu naszej postaci po raz drugi (czy to będzie w ramach rozszerzenia, czy zostawionej na później fabuły głównej, jeśli zaczniemy od Vvardenfell) powita nas jako osobę, z którą już współpracowała. Czy będzie więcej takich momentów przenikania się dwóch fabuł? Tego jeszcze nie wiadomo, ale raczej bym na to liczył, zwłaszcza że przyjdzie nam ponownie grzebać się w spawach Trybunału. Almalexię już można było spotkać, teraz czas na Viveca. O obecności Sotha Sila twórcy mówili enigmatycznie: gdzieś wyruszył.
Jednym z głównych filarów nowej fabuły będzie uratowanie świętego miasta Trybunału przed upadkiem meteorytu. Oczywiście pomagając Vivecowi odzyskać pełnię mocy, nie własnoręcznie. Miejsce, z którego meteor ma łupnąć, zobaczycie - nie chcę wam psuć zabawy. To jedna ze zmian w świecie, inne to na przykład mniejszy zasięg oddziaływania Czerwonej Góry, bo przecież do czasu jej pełnego przebudzenia upłyną wieki. Tak więc, mimo wspomnianego oszustwa łechczącego nostalgię, niektóre części wyspy (i przyległości) będą wyglądały ciut inaczej. W ESO: Morrowind nie zabraknie oczywiście unikatowej fauny i flory Vverdenfell. Podróże Łazikami ponoć też są w planie. Czyli ogólnie, można zakrzyknąć „Żujcu, jesteśmy domem!”.
GramTV przedstawia:
Obecność Morag Tong nie oznacza, że będziemy mogli stać się częścią owej organizacji. Bez przesady, oni nie rekrutują z ulicy. Za to w ramach fabuły będziemy wplątani w ich knowania tudzież walkę między Wielkimi Rodami Morrowind. Nie udało mi się dowiedzieć, czy pojawią się narzędzia do krzywdzenia bliźnich (oraz do obrony przed nimi) specyficzne dla tej wyspy, ale czuję w kościach, że tego nie przeoczono. Jak powrót na stare śmieci to powrót na stare śmieci. Mam nadzieję, że nie pozostaną jako specjalna opcja kosmetyczna w płatnym sklepie. Z drugiej strony nie będę zdziwiony, jeśli tak się stanie – na czymś trzeba zarabiać. A na emocjach zarabia się najlepiej.
Elementem, który budzi mój opór, jest nowa klasa postaci. Wpisuje się ona znacznie lepiej w sztancę MMORPG niż w świat TES. A przecież to właśnie było siłą ESO: zerwanie z wieloma ustalonymi standardami, zachowanie jedynie tych, które pasują do realiów Tamriel. Pozwólcie więc, ze przedstawię: oto Warden. Biega z misiem. Dużym. Po prostu wow – a nawet WoW. Trzy warianty rozwoju Wardena mignęły nam tylko na chwilę na slajdzie, więc wiele nie wiem. Mam tylko nadzieję, że bieganie z misiem nie jest obligatoryjne... Wiadomo, jak to jest po dodaniu nowej klasy postaci – gracze robią sobie od razu alty. Tak wiec w czerwcu Tamriel najadą Wardeni – a jeśli każdy będzie miał ze sobą misia, to chyba będę musiał odczekać, aż im się znudzi.
Opcją, która mnie osobiście niezbyt interesuje, ale czuję, że dla wielu osób to rzecz bardzo wyczekiwana w ESO, są Battlegrounds. Specjalnie zaprojektowane areny do walk 4x4x4. Kilka trybów, dynamiczne starcia nie zajmujące wiele czasu – coś, co pozwoli się odstresować po ciężkim dniu pracy i obowiązkach domowych. Battlegrounds uzupełnią lukę pomiędzy pojedynkami a czasochłonnymi walkami o Cyrodill. Co ważne, nie łączy się z nimi żaden nowy system nagród – będzie to ta sama pula, co w przypadku frakcyjnych walk o władzę nad stołeczną prowincją. Warto też zaznaczyć, że 4x4x4 nie oznacza po cztery osoby z każdej frakcji – w tym trybie nie ma ograniczeń w konstruowaniu drużyny.
Jeśli więc już nie umiecie policzyć, ile czasu czekacie na finalizację moda Skywind, a tęsknota za prowincją Morrowind i wyspą Vvardenfell nie daje wam spać, rozważcie opcję zakupu ESO: Morrowind. To MMORPG oferuje dużo lepszą fabułę niż konkurencja, można wręcz skoncentrować się na niej i ignorować innych graczy, a po One Tamriel można eksplorować całą fabułę, więc nie ma też potencjalnego problemu z grindem, by sprostać wyzwaniom – po prostu fabuły wystarczy z nadwyżką by równomiernie rozwijać postać. Po ukończeniu wszystkich wątków (a jest tego potwornie dużo) można po prostu przestać płacić i czekać na kolejne fabularne rozszerzenie. Bo na czas intensywnej zabawy warto zapłacić za konto ESO Plus. Po prostu by nie zastanawiać się nad rozmaitymi drobnymi ograniczeniami dotyczącymi osób jadących wyłącznie na opcji F2P. Piszę to z doświadczenia.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!