Zelda moich marzeń - recenzja The Legend of Zelda: Breath of the Wild

Jakub Zagalski
2017/03/10 15:00

Szukacie nowej jakości w grach z otwartym światem? Zagrajcie w The Legend of Zelda: Breath of the Wild.

Zelda moich marzeń - recenzja The Legend of Zelda: Breath of the Wild

Ciągła ewolucja i wdrażanie eksperymentalnych rozwiązań jest wpisane w historię serii The Legend of Zelda od samego początku. Fani przez lata obserwowali zmieniające się podejście do gatunku action RPG, byli zachwyceni lub otwarcie krytykowali diametralnie różne kierunki artystyczne (np. Wind Waker vs Twilight Princess), bo chociaż Nintendo zawsze budowało na wspólnym fundamencie, to trudno uznać serię przygód Linka, Zeldy czy Ganona za jednorodną i konserwatywną. The Legend of Zelda: Breath of the Wild przynosi kolejne zmiany - takie, które zatrzęsły całym fandomem, a zarazem przyciągnęły do siebie zupełnie nowych odbiorców. I nie chcą puścić.

Powiedzenie, że The Legend of Zelda: Breath of the Wild to „Zelda z otwartym światem” jest ogromnym uproszczeniem, chociaż w pewnym stopniu oddaje ducha nowej gry. Otwarte, niemal nieograniczone sztucznymi barierami i przerwami na loading królestwo Hyrule to główny element definiujący wielkość i wspaniałość Breath of the Wild. Równorzędny bohater tej opowieści, a nie tylko miejsce akcji czy tło kolejnych wydarzeń. Zdałem sobie z tego sprawę, gdy po kilku godzinach błądzenia bez celu, docierania do punktu widocznego na horyzoncie, który sam sobie wyznaczyłem, odkrywania tajemnic i drobnych cudowności tego świata nie czułem znużenia i konieczności powrotu na ścieżkę fabuły. I nie był to jednorazowy wybryk, gdyż chęć obcowania z tą krainą jest niezwykle silna.

The Legend of Zelda: Breath of the Wild ma jeden z najlepszych i najbardziej przemyślanych początków, z jakimi miałem styczność. Schematyczne wybudzenie głównego bohatera z długiego snu stanowi doskonałe narzędzie do przeprowadzenia niestandardowego tutoriala. Kiedy Link obuty i odziany w podstawowe ciuchy znalezione w jaskini, w której przebywał przez nie wiadomo jak długo, wychodzi na zewnątrz, oczom gracza ukazuje się ogromna kraina. Świat zachęcający do natychmiastowej eksploracji i przeżywania setek przygód. Bez wyznaczonych celów i określonych granic, strzałek pokazujących jedyną właściwą ścieżkę do miejsca, które musimy odwiedzić w następnej kolejności.

Link jest pozostawiony samemu sobie, więc to gracz decyduje, gdzie pójdzie i czym się zajmie. Oczywiście początkowe możliwości działania są ograniczone, ale sam fakt, że już na starcie możemy się wspinać na każdą (!) pionową ścianę, uważając jedynie na wartość staminy, atakować przypadkowych przeciwników, polować na dziką zwierzynę, zbierać rośliny i owoce, gotować etc. robi niesamowite wrażenie na graczu, który przywykł, że każde działanie w grach z otwartym światem jest poprzedzone serią samouczków, wprowadzeń i bardziej lub mniej zauważalnego prowadzenia za rękę.

W The Legend of Zelda: Breath of the Wild samodzielność i swoboda jest elementarnym składnikiem całego doświadczenia. W myśl tej zasady Link uzyskuje niemal wszystkie specjalne umiejętności, które pozwalają mu się poruszać po świecie, na samym początku gry. Tradycyjne zwiedzanie dungeonów w narzuconej przez twórców kolejności odeszło w zapomnienie. W Breath of the Wild wystarczy spędzić 1-2 godziny, odwiedzić cztery świątynie, przyswoić sposób działania bomb, magnesu, mocy zamrażania wody i zatrzymywania obiektów w czasie, by móc przejść do odkrywania reszty świata.

GramTV przedstawia:

Po skończeniu sprytnie zakamuflowanego samouczka gracz poznaje pierwsze szczegóły fabularne i dowiaduje się, że po raz kolejny przyjdzie mu wziąć udział w odnalezieniu tytułowej księżniczki Zeldy, uratowaniu Hyrule i pokonaniu złego Ganona. Brzmi do bólu sztampowo i zapewne wielu fanów Zeldy będzie ziewać (znowu to samo...), ale z drugiej strony ta pretekstowa historia pasuje idealnie do konwencji baśni pełnej niesamowitych przygód. Bo takich w nowej Zeldzie jest od groma. Niezależnie, czy podążamy ścieżką fabularną, czy zbaczamy gdzie się da i wciskamy nos w każdy kąt, Breath of the Wild ma mnóstwo atrakcji do zaoferowania. I znowu jest to zasługa wspaniale pomyślanego, wiarygodnego świata. Pełnego szwendających się NPC-ów, wrogich obozowisk, dzikich zwierząt, starożytnych machin porośniętych roślinnością. W każdej krainie natrafimy na świątynie, pełniące rolę mini-dungeonów z kilkoma zagadkami do rozwiązania, są wioski, tajemnicze ruiny i miasteczka, samotne domostwa i wysokie wieże, które stanowią punkt widokowy i element systemu szybkiej podróży na zasadzie teleportacji. Tradycjonalistów muszę uspokoić, bo jest też kilka klasycznych dungeonów z bossem na końcu, ale to, kiedy do nich wejdziemy, zależy tak naprawdę tylko od nas.

Być może nie widać tego na pierwszy rzut oka, ale The Legend of Zelda: Breath of the Wild to w dużej mierze gra action RPG o charakterze survivalowym. Pogoda i ukształtowanie terenu znacząco wpływa na przebieg naszej wędrówki. Każdą górę można zdobyć, ale podczas wspinaczki trzeba odpowiednio zarządzać paskiem staminy i odpoczywać na wystających półkach. Pływanie w rzece z wartkim nurtem to nie lada wyzwanie i często kończy się śmiercią, gdy nie zdążymy dopłynąć na drugi brzeg przed utratą sił. Deszcz, błyskawice i silny wiatr to nie tylko miły dla oka ozdobnik, ale realny żywioł, z którym trzeba się liczyć. Twórcy położyli duży nacisk na odpowiedni dobór ekwipunku i crafting na zasadzie gotowania. W grze mamy całe mnóstwo składników do zdobycia, z których przyrządzamy pożywne dania lub eliksiry zwiększające szanse na przeżycie w niebezpiecznym środowisku. Warto o tym pamiętać, gdy chcemy zaatakować silnie strzeżoną bazę lub wybieramy się w kierunku mroźnych szczytów bez odpowiedniego ubrania, chroniącego przed wychłodzeniem. Aspekt survivalowy przejawia się również w podatnej na zniszczenia broni – czy tego chcemy, czy nie, ulubiony łuk, miecz, młot czy topór (arsenał jest całkiem pokaźny i zróżnicowany) trzeba będzie w końcu wymienić na nowszy model. Zamienników oczywiście nie brakuje i to od nas zależy, czy będziemy wymachiwać gałęzią, ogromną maczugą, zardzewiałym mieczem czy ramieniem pokonanego kościotrupa.

Walka w The Legend of Zelda: Breath of the Wild to świetna zręcznościówka z koniecznością obserwowania ruchów przeciwnika i wykorzystywaniem ich słabych stron. Do SI nie mam większych zastrzeżeń i często byłem zaskoczony, że zwyczajne Bokobliny chowają się za tarczą, gdy mierzę do nich z łuku, wzywają wsparcie i biegną po broń, zanim rzucą się do walki z długouchym intruzem. Oczywiście nie brakuje też ludków „na jednego strzała”, których pokonanie zajmuje dwie sekundy, ale jest też sporo atrakcji dla miłośników prawdziwych wyzwań i walk wymagających stosownego przygotowania. Nawet po kilkudziesięciu godzinach spędzonych w Hyrule Link nie może czuć się bezpiecznie, gdyż po świecie szwendają się istoty zdolne pokonać pewnego siebie bohatera jednym celnym ciosem.

Każdy, kogo interesuje The Legend of Zelda: Breath of the Wild, a jeszcze nie miał okazji zagrać samemu, z pewnością słyszał o niesławnych spadkach płynności animacji w nowym hicie Nintendo. Domyślnie gra na Switchu i Wii U jest wyświetlana w 30 FPS-ach i niestety nie da się ukryć, że animacja lubi chrupnąć i wyraźnie zwolnić. W moim przypadku spowolnienia występowały w 90% podczas biegania w wysokiej trawie – o dziwo walki z wielkimi bossami czy widowiskowe wybuchy na cały ekran w obecności kilku pomniejszych wrogów nie męczyły silnika tak bardzo, jak liczne źdźbła trawy falujące na wietrze. Słyszałem o sporadycznych „zwiechach” i konieczności resetowania konsoli, ale na szczęście nie doświadczyłem takich problemów. Warto też podkreślić, że Breath of the Wild działa o wiele stabilniej w trybie tabletu (grafika 720p) niż po podłączeniu konsoli do telewizora (900p na Switchu, 720p na Wii U), więc zwolennicy przenośnego grania mają w tej kwestii dodatkowy plus. Ale nawet grając wyłącznie na telewizorze i złoszcząc się na rażące 20 FPS-ów (które są anomalią, a nie standardem), nie można odmówić The Legend of Zelda: Breath of the Wild prawdziwego piękna.

Kierunek artystyczny to kolejna mocna strona tej gry. Twórcy wreszcie znaleźli złoty środek pomiędzy mocno stylizowanymi przygodami Toon Linka a bardziej mroczną i dojrzałą estetyką chociażby z Twilight Princess. Oprawa Breath of the Wild to prawdziwy majstersztyk - niezależnie od tego, czy znajdujemy się w starożytnych lochach, na otwartej łące czy zdobywamy mroźne szczyty – krajobrazy zapierają dech swoją malowniczością i rozplanowaniem. Bardzo rzadko zdarzało mi się pomyśleć, że w tym konkretnym miejscu twórcy przesadzili z „kopiuj-wklej”. Różnorodność jest widoczna na każdym kroku: pustynie, lasy, łąki, rzeki, góry, jaskinie, wioski, posępne zamczysko, wulkan majaczący w oddali – wszystko to aż się prosi o eksplorację i zachęca do przeżycia nowej przygody. W dodatku w Breath of the Wild występuje cykl dnia i nocy oraz zmienne warunki atmosferyczne, dzięki czemu każda wizyta w danym miejscu może być źródłem zupełnie innych przeżyć.

Opowiadając o The Legend of Zelda: Breath of the Wild superlatywy same cisną się na usta i chociaż jestem daleki od stawiania werdyktów w stylu „sandbox wszech czasów” czy „najlepsza Zelda ever”, to najnowsza przygoda Linka jest z pewnością jedną z najlepszych gier ostatnich lat. Może nawet dekady, ale to nieważne. Istotnym jest, że Nintendo dostarczyło wielką, piękną i genialnie przemyślaną opowieść z otwartym światem, w którym chce się przebywać. Jeździć „bez celu” na samodzielnie okiełznanym rumaku i szukać przygód na własną rękę, bez wielkiej strzałki wskazującej kierunek. Bo The Legend of Zelda: Breath of the Wild, spośród wszystkich swoich zalet, właśnie to robi najlepiej.

9,5
Nowa jakość w grach z otwartym światem
Plusy
  • Nieliniowość
  • niesamowicie bogaty świat
  • mnóstwo elementów nieobecnych we wcześniejszych częściach
  • kierunek artystyczny
  • udźwiękowienie
Minusy
  • Spadki płynności animacji (głównie w trybie TV)
  • obiekty doczytujące się przed oczami
Komentarze
17
Usunięty
Usunięty
18/03/2017 11:44

Mi tam się grafika podoba, ba! niedługo kupuję na Steam podobną graficznie produkcje, "Shiness: The Lighting Kingdom".

Usunięty
Usunięty
18/03/2017 10:56
Dnia 10.03.2017 o 19:08, lis_23 napisał:

Grafika i jej styl to właśnie jedna z zalet tej gry.

Dla mnie akurat to minus, do mnie kompletnie nie przemawia.

Usunięty
Usunięty
16/03/2017 23:34

Sorry, ale chyba niedokładnie przeczytałeś mój post, bo ja gram w "Zeldę" od premiery i sobie chwale a to, co wypisałem to zarzuty ludzi którzy nie grali, zwykle pisane pod recenzjami gry.

 

Moim zdaniem, nowa "Zelda" to jest prawdziwa "piaskownica", gdyż tutaj gracz może robić dosłownie wszystko i sam musi dojść do tego, co i jak może zrobić. Porównań do W3 nie ma co robić bo jedna gra to RPG z naciskiem na fabułę, a druga to gra eksploracyjna nastawiona na kreatywność gracza.




Trwa Wczytywanie