Jeżeli chcecie kupować Ghost Recon: Wildlands, to zastanówcie się dwa razy. Na samotnych graczy czekają tutaj tylko rozczarowania i nuda.
Jeżeli chcecie kupować Ghost Recon: Wildlands, to zastanówcie się dwa razy. Na samotnych graczy czekają tutaj tylko rozczarowania i nuda.
Powiem szczerze: Ghost Recon: Wildlands prywatnie nie oceniam zbyt wysoko. Gra jest powtarzalna, system prowadzenia pojazdów jest dziwaczny, a poza tym nie znoszę tego uczucia zagubienia, kiedy nie wiem co mam robić, bo twórcy chcą żebym latał za kolejnymi zadaniami pobocznymi, aż przypadkiem wpadnę na ściśle tajne dokumenty, które doprowadzą mnie do kolejnego punktu programu. Poza tym zupełnie nie leży mi przepakowany interfejs, który do spółki z milionem wyświetlanych komunikatów wywołuje u mnie zawroty głowy. Gra ma momenty, nawet nieźle wypada zabawa gadżetami, skradanie się i reszta atrakcji, aczkolwiek nie da się ująć tego inaczej jak: „to po prostu nie mój vibe”.
Po krótkiej wizycie w Boliwii miałem Ghost Recon: Wildlands rzucić do kąta, kiedy w tak zwany „sukurs” najnowszej produkcji Ubisoftu przyszedł tryb kooperacji. Co prawda z graniem ze znajomymi miałem problem z powodu technicznej ułomności mojego providera, który wymusza restrykcyjny NAT (i w żaden sposób nie pomagają tutaj przekierowania portów czy inne ustawienia na poziomie routera), aczkolwiek z publicznym matchmakingiem problemów już na szczęście nie miałem. Dołączyłem do paru obcych osób i chociaż tylko ja używałem headsetu, gra momentalnie nabrała rumieńców.
Okazało się, że kolejne powtarzalne misje przestają być tak nudne w momencie gdy pojawia się element losowości w postaci towarzyszy broni. Do tego dochodzi mechanika „rozpracowywania” większych grup przeciwników, działająca blado kiedy innych graczy zastępuje AI, w tym wykonywania strzałów synchronizowanych, relatywnie niewielka odporność na ostrzał postaci sterowanych przez graczy czy mnóstwo większych i mniejszych drobnostek, zupełnie pomijalnych podczas gry solo, a ubarwiających zabawę w większej grupie (jak chociażby głupia możliwość wychylania się z okna jadącego samochodu).
Cała otoczka fabularna czy ogólne założenia, wymuszają działanie w grupie, co najmniej w minimalnym stopniu. Widać to bardzo wyraźnie, tym lepiej im mocniej się w grę zagłębimy, zwłaszcza gdy skończymy się już bawić odkrywaniem mechaniki, a przejdziemy do powolnego rżnięcia kolejnych oficerów kartelu Santa Blanca. Na pewnych etapach projektowania decyzje z pewnością podejmowano w oparciu o przyjęte wcześniej założenia, będące odpowiedzią na pytanie: „czym będzie nasza gra?”. W tym przypadku odnoszę wrażenie, że Ubisoft miał jasną, zdecydowaną odpowiedź: grą do zabawy w kooperacji. W związku z powyższym Wildlandsy w trybie solo zwyczajnie nudzą, zabijają monotonią i śmieszą banalnością rozgrywki, natomiast jeżeli mamy pod ręką paru znajomych/nieznajomych, od razu robi się weselej.
Potrzeba naprawdę dobrego pomysłu, umiejętności i przyjęcia koncepcji pozwalającej na wypracowanie kompromisów, aby zabawa w pojedynkę prezentowała podobny, bądź identyczny poziom, co podczas gry ze znajomymi (kazus np. Dying Light, które jest oczywiście o niebo lepsze od Ghost Recona- służy tutaj tylko jako przykład). Nie ulega przecież wątpliwości, że zupełnie inaczej projektuje się tytuł dla pojedynczego gracza, a inaczej przeznaczony do wspólnej zabawy. Niestety, w tym przypadku producent chciał upiec zbyt wiele pieczeni na jednym ogniu – wiążąc sobie trochę ręce.
Szkoda trochę, że Ubisoft postanowił iść środkiem drogi, zamiast jeszcze wyraźniej się zadeklarować po stronie kooperacji. Ostatecznie dostaliśmy grę niezłą do zabawy w parę osób, która jednak nie zawsze dostatecznie mocno akcentuje swój charakter, nie mówiąc o rozczarowaniu zrodzonym podczas pierwszych godzin, które postanowiłem spędzić samotnie, a z którego trudno jest mi się otrząsnąć. Mamy już przecież gry, które tworzone są z myślą wyłącznie o trybie multiplayer, jak np. Evolve czy Overwatch. Wyobrażacie sobie zabawę w powyższe tytuły wyłącznie w pojedynkę? To przecież absurd. Zupełnie jak granie w Ghost Recon: Wildlands samemu. Trzeba to jednak głośno powiedzieć i tutaj rolę ogrywają dziennikarze, bo producentom najwyraźniej do tego niespieszno.
W związku z powyższym mam dla Was radę, niejako uzupełniającą do naszej recenzji. Łukasz pisał, że samotnikom gra dostarczy sporo frajdy. Cóż… ja się z tym nie zgadam. Nie zgadzam się z tym - absolutnie nie kupujcie Ghost Recon: Wildlands, jeżeli nie nastawiacie się na grę ze znajomymi, albo nie lubicie zawiązywać luźnych kontaktów z przypadkowymi ludźmi. To zwyczajnie nie ma sensu, żeby Boliwię zwiedzać mając u boku wyłącznie sztuczną inteligencję. Nikt tego głośno nie przyzna, ale gra nie została zaprojektowana do tego typu zabawy. Natomiast wypad wspólnie z ekipą jest już warty rozważenia.