Raz drętwo, raz wesoło - recenzja Power Rangers

Joanna Kułakowska
2017/03/24 18:30
7
0

Nowy film o grupie Power Rangers niewątpliwie odświeża markę i zawiera fajne elementy, jednak ciężko uznać go za udane dzieło.

Grupę Wojowników Mocy w kolorowych pancerzach w stylu plastik fantastik, którzy bronią Ziemi przed wszelakim złem z kosmosu, znamy z serii gier komputerowych, komiksów, serialu animowanego i aktorskiego tasiemca (osiemset odcinków). Niniejszy film powstał na podstawie serii z lat 90. Owa seria była tak zła, że aż dobra... Najnowsza produkcja promująca markę Power Rangers również generuje mieszane uczucia, w tym przypadku jednak nie chodzi o to, że dzieło Deana Israelite’a jest definitywnie żenujące, tak że widz śmieje się histerycznie w momentach, które nie zostały wykreowane w celu wywołania wesołości. Ów obraz zawiera sporo udanych, autentycznie zabawnych scen, które niestety nazbyt często ustępują miejsca drętwym, pompatycznym lub zwyczajnie głupim (vide wzajemne deklaracje oddania za siebie życia na relatywnie wczesnym etapie znajomości). Jest to dość ciężkie do strawienia, mimo że mamy do czynienia z filmem, od którego nikt nie oczekuje apoteozy intelektu, tylko odświeżenia kiczowatych, lecz darzonych sentymentem historyjek o nastoletnich superbohaterach. O braku logiki i w sumie słodkich idiotyzmach w wykonaniu czarnego charakteru tej opowieści nawet nie ma co wspominać – ten film wymaga długotrwałego rozłączenia półkul i tyle.

Raz drętwo, raz wesoło - recenzja Power Rangers

Power Rangers w reżyserii Israelite’a stanowi połączenie amerykańskiej obyczajowej komedii dla nastolatków (ze wszystkimi jej atrybutami, czyli spięciami na linii rodzice – dzieci oraz popularni – dziwacy i kujony) z kinem akcji opartym na motywie wielkich robotów. Podobnie jak nastoletni bohaterowie Neon Genesis Evangelion pilotujący wielkie mechy, tak Jason – Czerwony (Dacre Montgomery), Zack – Czarny (Ludi Lin), Billy – Niebieski (R.J. Cyler), Kimberly – Różowa (Naomi Scott) oraz Trini – Żółta (Becky G.) muszą stawić czoła z pozoru niemożliwemu, pokonując o wiele silniejszego wroga. Ich środkiem do celu, a jednocześnie swego rodzaju nagrodą jest walka w zordach, maszynach imitujących dinozaury (które kryją niejedną niespodziankę). Jak każda superbohaterska ekipa członkowie Power Rangers muszą stworzyć poważną więź, zaufać reszcie zespołu, zgrać się ze sobą nawzajem – tu stanowi to nie tylko warunek skutecznego działania, ale także obudzenia pełni mocy i przywołania pancerza – co daje twórcom pretekst do dydaktycznych wtrętów, sięgających do problemów spółczesnych nastolatków, jak np. prześladowanie kompromitującymi zdjęciami lub ukrywanie cierpienia pod maską nieustraszonego świra.

Warto jednak zaznaczyć, że choć wyraźnie powiedziano, iż moc grupy Power Rangers nie może zostać użyta do osobistych celów, produkcja nie jest przesiąknięta tanim moralizatorstwem. Owszem, idea przyjaźni jest wręcz nabożnie celebrowana, ale z drugiej strony mamy do czynienia z dzieciakami niedostosowanymi, wyobcowanymi i zbuntowanymi wobec tego, co dorośli przedstawiają im jako „normalność”, więc ma to sens. Nic dziwnego, że po początkowej nieufności lgną do siebie, by stworzyć rodzinę opartą na czymś ważniejszym niż więzy krwi, chociażby poczuciu, że są w jakiś sposób „inni” od reszty i ta „inność” ich łączy. A teoretycznie trudno znaleźć osoby, które różniłyby się od siebie bardziej zarówno pod względem etnicznym, temperamentu, jak i pozycji społecznej w szkole. Mamy tu więc czarnoskórego geeka, w dodatku z zaawansowanym zespołem Aspergera; supersprawnego białego futbolistę, który nie wie, co chce robić w życiu, ale tak czy siak ma już dość wygórowanych oczekiwań ojca i całego miasteczka w związku z jego karierą; pyszałkowatego Chińczyka z pochodzenia, wyglądającego i zachowującego się jak postać żywcem wyjęta z mangi o dzieciach ulicy; odcinającą się od otoczenia Latynoskę, która udaje, że nic ją nie obchodzi, i atrakcyjną cheerleaderkę (opaloną, lecz ewidentnie białą), niepasującą do obrazka „grzecznej, miłej panienki”, od której oczekuje się, że nie będzie stosować fizycznej przemocy. Z nadmiernym moralizowaniem nie mają nic wspólnego wybryki Jasona, ukazane w sposób budzący sympatię do chłopaka będącego w gruncie rzeczy wandalem, czy sceny w szkole, które pokazują, że co poniektórych zreformuje jedynie bolesna nauczka wskutek zmierzenia się z silniejszym lub sprytniejszym, albo „skutki uboczne” działań grupy Power Rangers, które dziwnie często dotykają byłe koleżanki Kimberly.

Film Deana Israelite’a wyraźnie przeznaczono dla dzieci i młodszych nastolatków. Fabuła jest wręcz łopatologiczna – bohaterowie znajdują się pod wpływem artefaktów, które czynią z nich spadkobierców poprzedniej ekipy wojowników o pozaziemskiej proweniencji, muszą zaakceptować swe przeznaczenie (co nie przychodzi bez protestów) i trenować, by uratować Ziemię przed zagładą (zawsze chodzi o koniec świata). Niby obserwujemy wielkie zło w postaci okrutnej Rity Repulsy (Elizabeth Banks), niegdysiejszej Zielonej, kompanionki i podkomendnej Zordona (Brian Cranston), teraz spragnionej większej potęgi i władzy nad galaktyką, ale w zasadzie nie pokazano ofiar śmiertelnych, nie widać ich także podczas finałowej walki, która skutkowała niemal demontażem miasteczka. Sama Rita zaś ma strój tyleż kanoniczny (ta zła musi nosić albo czarne szmatki, albo zbroję ala kostium kąpielowy), co aseksualny (tak, z premedytacją czy nie, ale praca charakteryzatorów przyniosła taki efekt). Jest tu nieco szkolnych dowcipów i grepsów w takim stylu, a także mały, rzucający ironicznymi tekstami robocik Alpha 5. I trzeba jasno powiedzieć: dzieci na widowni wyglądały na zadowolone z seansu, dorośli nieco mniej.

GramTV przedstawia:

Obraz Power Rangers może chlubić się niezłymi efektami specjalnymi i żywą ścieżką dźwiękową (oczywiście nie mogło obyć się też bez znanej piosenki Go, Go Power Rangers). Bardzo dobrze prezentuje się statek kosmiczny Zordona i jego ekipy, sam Zordon i kitowcy wyglądają zaś nieporównywalnie lepiej niż w serialu, podobnie zordy, choć kłują w oczy boleśnie pastelową kolorystyką. Goldar (golem ze złota) i Megazord przypominały odpowiednio abstrakcyjną rzeźbę i japońską zabawkę – z drugiej strony przecież taka jest poetyka tego uniwersum – natomiast animacja obiektów wyszła efektownie. Co do montażu – wiele sekwencji cechowała lekkość i dynamika, ale finałowa walka budziła podobne odczucia co szamotanina w Transformers (do których zresztą jest tu rozbrajające nawiązanie): nużyła bałaganem.

Aktorzy i aktorki wypadli przeciętnie. Trudno się dziwić, bo chwilami musieli wypowiadać czerstwe frazesy, które ledwie przejdą przez usta średnio rozgarniętemu gimnazjaliście – oczywiście bohaterowie i bohaterki tej opowieści musieli je wygłosić, żeby np. powstał Megazord, niestety, jedno z drugim jest związane jak nastoletniość z trądzikiem. Pozytywnie wybijali się R.J. Cyler (udało mu się pokazać cechy charakterystyczne zespołu Aspergera w sposób, który budził sympatię) i Ludi Lin (trudno zagrać z wdziękiem tak irytującą postać). Przy okazji warto pochwalić fakt, że twórcy Power Rangers zadbali o rozmowę po chińsku – w amerykańskim przemyśle filmowym wciąż dominuje podejście, że lepiej iść na łatwiznę i obcokrajowcy mają rozmawiać tylko po angielsku. Oczywiście, jak to zwykle bywa, nastolatków grają osoby między dwudziestym a trzydziestym (!) rokiem życia... To już na pochwałę nie zasługuje.

Podsumowując: film wypadł średnio, ale mogło być jeszcze gorzej. Na pewno sprawdza się jako wyjście naprzeciw sentymentom, jest strawniejszy od wspomnianego wcześniej serialu, choć też chwilami żenujący (o zgrozo, nawet w perwersyjnie fajny sposób). Konstruując postacie, w większości przypadków udało się uniknąć stereotypów. Nieźle wyszły żeńskie postacie, którym trudno zarzucić, że są „słabą płcią”. Obrońcy białej rasy, tropiący gdzie się da mizoandrię, też mogą spać spokojnie – szefem ekipy jest biały młodzieniec, w dodatku grający na pozycji rozgrywającego (futbol amerykański), czyż może być coś bardziej klasycznego?

Komentarze
7
Trashka
Redaktor
Autor
04/08/2019 20:48
 

Nie nazwałbym tego politycznymi poglądami. Raczej znużeniem i przytykiem w kierunku tych drugich krzykaczy. A w tym kierunku akurat dlatego, że raczej tylko oni mogliby mieć jakiś problem z tym filmem / obsadą.

Parę lat po wpisie zauważyłam, że pod tą recenzją jednak odezwał się ktoś umiejący myśleć i wyciągać wnioski. Pozdrawiam. 

Usunięty
Usunięty
31/03/2017 00:05

Czepiacie sie. Moze autorka za czasów liceum była stereotypowa cicha myszka, zakochana wlasnie w takim rozgrywajacym, który ja wykorzystał po czym opuscil i teraz ta daje upust swojej zlosci i zgryzliwosci, zeby chociaz przez chwile poczuc sie jak królowa balu? /uploads/emoticons/biggrin.png" srcset="/uploads/emoticons/biggrin@2x.png 2x" title=":D" width="20" />

Co by nie bylo offtopu - filmu nie obejrze, bo mnie nie interesuje. 

One_of_the_Many
Gramowicz
30/03/2017 23:40
Dnia 28.03.2017 o 09:33, LosBadylos napisał:

Prawdopodobnie chodzi o ostatni akapit: "Obrońcy białej rasy, tropiący gdzie się da mizoandrię, też mogą spać spokojnie – szefem ekipy jest biały młodzieniec, w dodatku grający na pozycji rozgrywającego (futbol amerykański), czyż może być coś bardziej klasycznego?"  

Czy ja wiem... Kiedyś krzykacze się wydzierali gdy w filmie nie było kolorowego aktora. Teraz przyszła inna moda i inni krzykacze się wydzierają gdy w filmie jest kolorowy aktor. 

Cytat

Druga świerzbią palce nawet pisząc głupią recenzję blockbustera i musi, ale to koniecznie musi dodać wstawkę podkreślającą jej poprawne politycznie poglądy. Żałosne.

Nie nazwałbym tego politycznymi poglądami. Raczej znużeniem i przytykiem w kierunku tych drugich krzykaczy. A w tym kierunku akurat dlatego, że raczej tylko oni mogliby mieć jakiś problem z tym filmem / obsadą.




Trwa Wczytywanie