Czy ktoś tu się pisze na uratowanie galaktyki?
Czy ktoś tu się pisze na uratowanie galaktyki?
Multimedialne adaptacje popularnych filmów, często towarzyszące kinowym premierom, były niegdyś na porządku dziennym. I niestety bardzo rzadko prezentowały zadowalający poziom, żeby tylko wspomnieć o E.T. na Atari, Street Fighter: The Movie czy Fight Club (tak, była taka gra). Od ładnych kilku lat gry powiązane z kinowymi premierami to rzadkość i choć wspominam o tym w kontekście nowej produkcji Telltale Games, to Marvel's Guardians of the Galaxy nie jest grywalną adaptacją Strażników Galaktyki vol. 2 (gra pojawiła się dwa tygodnie przed premierą filmu). Nie da się jednak ukryć, że data wydania pierwszego odcinka nie była przypadkowa i popularność filmu z pewnością pomogła sprzedać kilka kopii lub season passów.
Poza oczywistym wykorzystaniem tych samych postaci i uniwersum, Marvel's Guardians of the Galaxy: The Telltale Series nie ma nic wspólnego z fabułą filmu z 2014 roku, który tchnął nowe życie w komiksową serię Marvela znaną od prawie pół wieku. Projektując swój nowy serial Telltale nie odcięło się całkowicie od tego, co zaprezentowano na dużym ekranie, jednak zdziwi się ten, kto liczy na zobaczenie cyfrowej wersji Chrisa Pratta jako Star-Lorda. Gamora ze swoim żółtym "makijażem" również bardziej przypomina komiksowe wcielenie, aniżeli postać sportretowaną przez Zoe Saldanę.
To oczywiście drobiazgi, które jednak podkreślają, że Marvel's Guardians of the Galaxy: The Telltale Series nie należy łączyć z Marvel Cinematic Universe. Dzięki takiemu podejściu twórcy mieli dużą swobodę w pisaniu scenariusza i trzeba im przyznać, że potrafili ją wykorzystać.
Pierwszy odcinek Marvel's Guardians of the Galaxy: The Telltale Series zaczyna się jak u Hitchcocka, przy czym rolę trzęsienia ziemi, po którym napięcie wzrasta, zastępuje motyw pościgu za Thanosem. Star-Lord, Gamora, Drax, Groot i Rocket angażują się w walkę z niszczycielem planet z pobudek, które określa gracz (choć to kosmetyczny wybór, bez większego przełożenia na fabułę), a tym samym rozpoczynają ciąg niezwykłych i całkiem zaskakujących wydarzeń.
Spotkanie z Thanosem następuje po jakimś kwadransie rozgrywki i pozwolę sobie nie opisywać dalszych wątków, by nie psuć wam ewentualnej zabawy. Nadmienię jedynie, że scenarzyści Tangled Up In Blue sięgnęli po kilka zaskakujących rozwiązań i autentycznie mnie zaintrygowali. Pierwszy odcinek pełni klasyczną rolę wprowadzenia z obowiązkową ekspozycją i nakreśleniem relacji między bohaterami. Z drugiej strony nie jest to kolejna historia, w której grupa bohaterów spędzi pięć odcinków na przygotowaniach do skopania tyłka głównemu antagoniście. A przynajmniej się na to nie zapowiada, bo kto wie, w jakim kierunku pójdą scenarzyści? Pewnym jest, że pierwszy epizod napomknął o kilku drugoplanowych postaciach, które mogą namieszać w przyszłości, a zarazem zapoczątkował dwa główne wątki, czekające na rozwinięcie w następnych odcinkach.
Pod względem rozgrywki Marvel's Guardians of the Galaxy: The Telltale Series to klasyczny serial wiadomego producenta, w którym interakcja sprowadza się w 90 procentach do wybierania kwestii dialogowych i klikania odpowiednich guzików w sekwencjach Quick Time Event. Poza kilkoma drobnymi nowościami (eksploracja z użyciem odrzutowych butów, Star-Lord strzelający dwoma pistoletami) to w dalszym ciągu ten sam schemat, powtarzany od kilku lat w licencjonowanych grach. Mając za sobą kilka wcześniejszych seriali Telltale, czułem znużenie grając w Strażników Galaktyki. W pierwszym odcinku pojawia się kilka dobrych momentów (sceny walki z naprzemiennym sterowaniem kilkoma bohaterami), ale w pamięć zapada też żmudna eksploracja i klikanie w elementy otoczenia. Marvel's Guardians of the Galaxy: The Telltale Series przypomina mieszankę przygodówki, visual novel i prymitywnej gry akcji, więc jeśli nie podeszły wam poprzednie seriale Telltale, to w Strażnikach Galaktyki również się nie odnajdziecie.
Tangled Up In Blue pokazuje, że producent nie dba o podążanie z duchem czasu i skupia się w głównej mierze na pisaniu wciągających scenariuszy. Historia to oczywiście siła napędowa tego typu gier, jednak jest mi autentycznie przykro, gdy muszę patrzeć na toporne animacje bohaterów i sztucznie wyglądające scenki. Przykładowo, akcja zainscenizowana w kosmicznej knajpie to przykry żart – miejscówka świeci pustkami, nieliczni NPC zachowują się jak manekiny i przez chwilę myślałem, że mam przed oczami scenkę z RPG-a sprzed kilkunastu lat. Tło się tutaj zupełnie nie liczy – ważni są główni bohaterowie i tych kilkadziesiąt linijek tekstu, które muszą wypowiedzieć z naszym udziałem.
Kolejnym minusem Marvel's Guardians of the Galaxy: The Telltale Series jest nieumiejętne wykorzystanie wątków humorystycznych. Kinowi Strażnicy Galaktyki dali się zapamiętać jako świetna komedia i widać, że twórcy gry chcieli pójść w podobnym kierunku. Niestety rzucanie dowcipami, poprzez wybieranie odpowiedniej kwestii, nie sprawdza się w praktyce (vide scenka w windzie). Całość brzmi sztucznie i jakiekolwiek one-linery tracą urok. Sporo dobrego robi w tym temacie Rocket, ale on sam nie jest w stanie uczynić z Tangled Up In Blue zapadającej w pamięć komedii. A szkoda, bo po cichu liczyłem na szczery śmiech przed telewizorem. Zamiast tego ze dwa razy uśmiechnąłem się pod nosem i kręciłem głową, patrząc na zmarnowany potencjał.
Pod względem scenariusza Tangled Up In Blue broni się jako odcinek, który intryguje i zachęca do odpalenia kolejnego epizodu. Niestety śledzenie historii wiążę się z koniecznością prowadzenia często nudnych i nieśmiesznych rozmów, które koniec końców mają umocnić jedne przyjaźnie kosztem drugich. Fani podejmowania kluczowych decyzji z dramatycznymi konsekwencjami będą zawiedzeni. Oczywiście Strażnicy Galaktyki to nie The Walking Dead i nie liczę, że scenariusz będzie zmuszał do odcinania kończyn czy zabijania pierwszoplanowych postaci, ale i tak jestem zawiedziony poziomem interakcji i znikomym ciężarem konsekwencji. Oczywiście scenarzyści mogą mnie jeszcze zaskoczyć, wszak na premierę czekają cztery kolejne epizody, jednak w tym momencie Marvel's Guardians of the Galaxy: The Telltale Series to dla mnie przede wszystkim zmarnowany potencjał i zmęczenie materiału.
Jak widać po powyższym akapicie, który pisałem kilka tygodni temu, Marvel's Guardians of the Galaxy: The Telltale Series rozpoczął się całkiem obiecującą, choć pod względem rozgrywki, humoru i strony formalnej pierwszy odcinek pozostawiał sporo do życzenia. Tym bardziej cieszy więc fakt, że drugi epizod zatytułowany Under Pressure (czy są tu jacyś fani Queen i Bowiego?) był zaskakująco lepszy, bardziej wyrazisty i przyjemniejszy w odbiorze.
Z oczywistych względów pominę zagłębianie się w szczegóły fabularne, ale muszę zaznaczyć, że w kontyuacji głównego wątku pojawiają się postacie znane z filmowych Strażników Galaktyki. Wprowadzenie ich (nie będę psuł niespodzianki, o kim mowa) na drugi plan wpływa istotnie na kształt scenariusza i nie należy ich traktować jako swoistego cameo. Za co należy się duży plus. Drugim elementem wartym podkreślenia jest dodanie zupełnie nowych postaci, które mówią nam sporo o przeszłości Rocket Racoonna.
Jak można się było wcześniej spodziewać, każdy z pięciu zapowiedzianych odcinków serialu Telltale Games będzie się w dużej mierze koncentrował na jednym z pięciu Strażników Galaktyki. W Under Pressure pierwsze skrzypce w dalszym ciągu gra Peter "Star-Lord" Quill - to jego wątek jest osią fabularną i to właśnie on znajduje się w centrum całego zamieszania. Niemniej jednak historia serialu jest tak skonstruowana, że poboczne wątki pozostałych Strażników splatają się w jedną całość. A przynajmniej taki wniosek można wysunąć po zapoznaniu się z fabułą drugiego epizodu, który rzuca nowe światło na przeszłość zgryźliwego Rocketa.
Ulubieniec wielu fanów Strażników Galaktyki nosi w sobie mroczną tajemnicę i zwykle unika rozmów na temat bolesnej przeszłości. Teraz możemy się przekonać dlaczego. Wątek Rocketa jest sprytnie wpleciony w główną opowieść i nie czuć, że jego wspomnienia są doczepione na siłę. Co więcej, twórcom udało się również opowiedzieć co nieco na temat relacji Gamory i jej złowieszczej siostry Nebuli, która pojawiła się na radarze po kluczowym wydarzeniu z pierwszego odcinka. Krótko mówiąc, Under Pressure pod względem zróżnicowania i zaskoczeń stoi na bardzo wysokim poziomie. Poszczególne wątki są wartkie i bardzo przemyślane. Zupełnie nie czułem przestojów, które doskwierały mi w poprzednim odcinku. Choć gdybym spędził trochę czasu na opcjonalnym zwiedzaniu statku i gadaniu ze wszystkimi członkami załogi, pewnie w końcu zacząłbym ziewać. Na szczęście w kluczowych momentach twórcy dają nam wolną rękę, czy chcemy pochodzić i pozwiedzać, czy od razu udać się w kierunku wyznaczonej planety.
Under Pressure zrobił na mnie lepsze wrażenie niż pierwszy odcinek, czego zupełnie się nie spodziewałem. Wartki i pomysłowy scenariusz nie daje się nudzić, podobnie jak sekwencje akcji w kosmosie i na pokładzie naszego statku. Widać wyraźnie, że twórcy gry chcieli pójść śladami Jamesa Gunna, reżysera filmowych Strażników Galaktyki, wprowadzając "muzyczne" sceny akcji. I chociaż nie dorównują one pamiętnym sekwencjom znanym z kina, to ekipie Telltale należy się plus za inicjatywę i chęć urozmaicenia dialogowej rozgrywki. Po Under Pressure nie spodziewałem się niczego szczególnego, tymczasem twórcy zapewnili mi bardzo przyjemny wieczór z padem w rękach i pokazali, że serialowi Marvel's Guardians of the Galaxy podążają w słusznym kierunku. Czekam na ciąg dalszy bardziej niż kilka tygodni temu.
Marvel's Guardians of the Galaxy są już na półmetku i muszę przyznać z nieskrywaną przyjemnością, że Telltale Games idą w bardzo dobrym kierunku. Po średnim (i przede wszystkim mało zabawnym) początku otrzymaliśmy znacznie lepszy odcinek drugi, który nastroił mnie pozytywnie do dalszego ciągu. Trzeci epizod zatytułowany More Than a Feeling miał przed sobą wysoko zawieszoną poprzeczkę... i z łatwością ją przeskoczył. Strażnicy odwalają kawał dobrej roboty.
Wzorem poprzednich odcinków, w których pierwsze skrzypce grali odpowiednio Peter Quill i Rocket Raccoon, trzeci odcinek jest poświęcony Gamorze i jej relacji z siostrą, Nebulą. Narracyjna konstrukcja More Than a Feeling przez dłuższy czas nie różni się od tego, co już widzieliśmy w Marvel's Guardians of the Galaxy, czyli doświadczamy licznych retrospektyw wymieszanych z bieżącymi wydarzeniami. A emocjonujące sceny walki są poprzeplatane bardziej statycznymi, dialogowymi fragmentami. Telltale Games jest jednak dalekie od wykorzystywania wciąż tego samego schematu, bo chociaż fundamenty pozostają niezmienne, to scenarzyści doskonale wykorzystują potencjał danych bohaterów/bohaterek do przedstawiania zaskakujących rozwiązań.
Tradycyjnie recenzując tego typu produkcje staram się unikać spoilerów fabularnych. Zdradzę więc jedynie, że More Than a Feeling ma do zaoferowania garść świeżych pomysłów, które skutecznie urozmaicają schematyczność multimedialnych seriali. Oczywiście nie należy się spodziewać, że Marvel's Guardians of the Galaxy z liniowej przygodówki wypełnionej sekwencjami Quick Time Event zamieni się w sandboksa, ale twórcy kilkoma prostymi trikami potrafią zaskoczyć gracza, a tym samym zachęcić do dalszej rozgrywki.
Najjaśniejszym punktem całego odcinka jest niewątpliwie przedstawienie złożonej relacji Gamory i Nebuli. Jak już wspomniałem, mamy tu standardową retrospekcję z udziałem ich tatusia, który odegrał niebagatelną rolę w pierwszym odcinku. Ale twórcy poszli o krok dalej i zamiast po prostu pokazać epizod z przeszłości zabójczych sióstr, pokombinowali z podwójną perspektywą. Krótko mówiąc, pozornie oczywisty przebieg historii jest stopniowo uzupełniany, więc nie wszystko jest takie, jakie się z początku wydaje. To duża zaleta More Than a Feeling, bo dzięki temu scenariusz odcinka trzyma w napięciu i obfituje w niespodzianki.
Pod względem rozgrywki mamy tu powtórzenie sprawdzonych elementów, czyli mnóstwo zespołowej walki, dialogów z mniej lub bardziej istotnymi wyborami wpływającymi na kształt relacji, a także nudnawą eksplorację z prostą zagadką do rozwiązania. Oprócz wspomnianych retrospekcji, które są kluczowe dla przebiegu historii, scenarzyści dostarczyli genialną sekwencję muzyczną, wzorowaną na pomysłach Jamesa Gunna, reżysera kinowych Strażników Galaktyki. Przypominam, że Marvel's Guardians of the Galaxy nie jest adaptacją kinowych hitów, ale w produkcji Telltale Games z łatwością dostrzeżemy odwołania zarówno do komiksowego pierwowzoru jak i popularnych ekranizacji. Niech więc nie zdziwi was widok nowej postaci, która odgrywa ważną rolę w More Than a Feeling i jest oczywistym nawiązaniem do ostatniego filmu Gunna (choć jej komiksowe wcielenie jest znacznie starsze).
Ukończenie More Than a Feeling zajęło mi około półtorej godziny, które obfitowało w mnóstwo zabawnych scen i dramatycznych doświadczeń. Emocjonujące walki przeplatały się z poznawaniem bohaterów i budowaniem relacji, które mają wpływ na kształt dalszej rozgrywki. Scenarzyści wywiązali się ze swojego zadania na piątkę, bo nieraz udało im się mnie zaskoczyć. Zupełnie nie spodziewałem się tego, czego mogę się dowiedzieć o teoretycznie znanych mi bohaterach. Dzięki temu przekonałem się, że to postacie z krwi i kości, mające swoje sekrety i słabości. Bo chociaż Strażnicy Galaktyki to w dużej mierze autentycznie zabawna komedia w estetyce space fantasy, to przeszłość wszystkich bohaterów jest naznaczona bolesnymi wspomnieniami, które odzywają się po latach. Krótko mówiąc, jeżeli dwa ostatnie odcinki utrzymają poziom More Than a Feeling, to będziemy mieli naprawdę dobry serial.
Serialowi Strażnicy Galaktyki nie zwalniają tempa. Po świetnym More Than a Feeling, poświęconym w dużej mierze trudnej relacji Gamory i Nebuli, przyszła kolej na pięć minut Draxa. I tak jak poprzednio mamy tu mieszankę bierzących wydarzeń i wspomnień bohaterów, które pozwalają lepiej zrozumieć ich motywacje i charaktery.
Czwarty epizod pod tytułem Who Needs You jest pod pewnymi względami najbardziej chaotyczny i nierówno napisany. Wspomnienie Petera Quilla wydaje się być dodane na siłę, tak samo jak dziwna przypadłość Groota (może później się to rozwinie, ale na razie nic z niej nie wynika), zaś sekwencja z eksploracją "żywej jaskini" w poszukiwniu zapasowego silnika irytuje i nuży. Jedyny plus, że nie jest długa.
Do momentu rodzinnej retrospekcji Draxa byłem szczerze znudzony tym odcinkiem, na szczęście w drugiej połowie cała historia nabiera kolorów i – co tu dużo mówić – serwuje najpotężniejszą dawkę emocji, z jaką miałem do czynienia w Marvel's Guardians of the Galaxy. Oczywiście wiele zależy od jednostkowych wyborów każdego gracza - w moim przypadku historia zakończyła się nie tylko obowiązkowym cliffhangerem, ale przede wszystkim prawdziwym dramatem. Nie wiem, czy w Who Needs You twórcy przewidzieli happy end, ale wiele wskazuje na to, że właśnie w tym momencie historii tytułowa drużyna po prostu musi otrzymać potężny i bolesny cios.
Oczywiście nie zdradzę przebiegu mojej przygody, tym niemniej podkreślam, że początkowo nudne Who Needs You w finale zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Dało do myślenia i tak jak za czasów pierwszego sezonu The Walking Dead zacząłem analizować, czy podejmując inne decyzje mogłem rzeczywiście wpłynąć na dalsze losy moich bohaterów. Czy scenarzyści znowu się ze mną bawią i prowadzą za rączkę do jedynego, właściwego finału? Nie od dziś wiadomo, że swoboda w serialach Telltale Games jest bardzo ograniczona, żeby nie powiedzieć umowna. Wybieranie konkretnych opcji dialogowych czy wykazywanie się refleksem w sekwencjach Quick Time Event ma mniejsze lub większe znaczenie, choć nie da się ukryć, że twórcy nie pozwalają zginąć swoim aktorom w dowolnym momencie. Przypomniałem sobie o tym, gdy trzy razy z rzędu powtarzałem scenę ucieczki z *nie powiem czego*, bo nie udawało mi się w odpowiednim momencie nakierować kursora i wcisnąć R2.
Z góry narzucony przebieg wydarzeń objawia się także w niektórych dialogach połączonych ze swobodnym poruszaniem się po niewielkim terenie. Szukając drogi ucieczki mój Starlord podszedł do kluczowego miejsca i, głośno myśląc, znalazł rozwiązanie problemu. Ale kiedy chwilę później zagadałem do moich towarzyszy, oskryptowane zachowanie Petera prowadziło do kuriozalnej rozmowy, w której pytał się ich, czy nie mają pomysłu na wydostanie się z tarapatów? Może wina leży po stronie testerów, a może to przejaw niechlujnego scenariusza. Tak czy inaczej podobne zgrzyty drażnią i momentami psują zabawę.
Pomimo tych niedociągnięć Who Needs You zasługuje na wysoką ocenę przede wszystkim ze względu na finał, który nie pozostawił mnie obojętnym i odwrócił całą opowieść do góry nogami. I zakładam, że w ostatnim odcinku dosłownie wszystko może się zdarzyć. Who Needs You to dramatyczny, choć momentami niezmiernie zabawny epizod z zupełnie nowym przeciwnikiem stworzonym wyłącznie z myślą o tym fragmencie historii. Jest sporo akcji, garść wspomnień i ważnych decyzji do podjęcia. Nie wszystko układa się w spójną całość, ale i tak jest lepiej niż w pierwszym odcinku, który w dalszym ciągu uznaję za najgorszy.
Jak będzie wyglądał finał? Nie mam bladego pojęcia i bardzo mnie to cieszy.
Zakończenie czwartego odcinka było dla mnie emocjonalnym ciosem. Przez moje wybory ktoś (i to nie jeden) zginął, ktoś opuścił ekipę i w gruncie rzeczy nie miałem bladego pojęcia, jak potoczy się ta przygoda, zmierzająca wielkimi krokami do finału. Tym bardziej nie mogłem się więc doczekać ostatniego epizodu, zatytułowanego Don't Stop Believin', który absolutnie pozamiatał i podwyższył ocenę końcową całego sezonu.
W Don't Stop Believin' twórcy idealnie połączyli sceny akcji, dialogową narrację i obowiązkowe retrospekcje. Chyba pierwszy raz w całym sezonie żaden z tych elementów mnie nie drażnił. Naprawianie relacji z poszczególnymi Strażnikami (wszystko zależy od wcześniejszych wyborów) zostało przedstawione bardzo pomysłowo i nie opiera się na banalnym "idż tam i zagadaj". Zamiast tego mamy sensowne wykorzystanie postaci Mantis, której drugoplanowa rola wyraźnie się rozwinęła na przestrzeni tych kilku odcinków.
Każdy z poprzednich epizodów rzucał nowe światło na kolejnych członków ekipy Star-Lorda i zgodnie z oczekiwaniami - Don't Stop Believin' przybliża nam postać Groota. Niestety w krótkiej scenie nie cofamy się do młodości tajemniczego bohatera, a jedynie obserwujemy, w jaki sposób dołączył on do reszty Strażników. Z jednej strony szkoda, że nie dane nam było ujrzeć go w zupełnie nowych okolicznościach. Z drugiej – tajemniczość jest ogromną zaletą tego gościa, który swoim "I am Groot" potrafi skraść serce widowni. Poza tym jest coś niesamowitego w możliwości wybierania mu opcji dialogowych, które nie sprowadzają się wyłącznie do tych trzech wyrazów. Tzn. Groot w dalszym ciągu powtarza na głos wyłącznie tę jedną kwestię, jednak gracz może na krótką chwilę "zajrzeć" do jego umysłu i przekonać się, co właściwie nasz drzewiasty przyjaciel chce powiedzieć.
Poza archiwalnym epizodzikiem Groota, Don't Stop Believin' to przede wszystkim ostateczne rozstrzygnięcie konfliktu z pewną mściwą kosmitką, która dała nam się we znaki na początku tej historii. I co tu dużo mówić – finałowa walka zwala z nóg. Idealnie łączy "teledyskową" narrację z drużynowym zgraniem Strażników. Na dodatek tuż przed konfrontacją autentycznie wybuchnąłem śmiechem i musiałem zapauzować grę. Scenarzysta wykorzystał żart z pierwszych filmowych Strażników Galaktyki (przygotowania do ucieczki z więzienia), dodając do niego komiczną puentę. Mały spoiler – jeśli też chcecie się pośmiać, koniecznie wyślijcie Draxa po hełm.
Zaczęło się bardzo przeciętnie z niewielką szansą na poprawę, a zakończyło się widowiskowym, pomysłowym, świetnie napisanym i autentycznie zabawnym finałem. Czy jestem zadowolony z całego sezonu Marvel's Guardians of the Galaxy? Poniższa ocena końcowa sugeruje, że tak, choć nie ukrywam, że nawet w bardzo dobrym finale dostrzegłem szereg powracających błędów. Silnik wykorzystywany przez Telltale Games to relikt przeszłości. Graficzne sztuczki nie ukrywają ograniczeń, a wyraźne chrupnięcia animacji i toporna nawigacja w sekwencjach chodzonych/latanych potrafi odebrać przyjemność z grania.
Serialowi Strażnicy Galaktyki mieli swoje wzloty i upadki, z początku drażnił mnie wymuszony humor i irytująca eksploracja, ale z odcinka na odcinek robiło się coraz lepiej. Ogromny plus należy się twórcom za nakreślenie przeszłości poszczególnych postaci. Budowanie takiego tła, w oparciu o retrospekcyjne sceny, pozwoliło nie tylko zapełnić "czas antenowy", ale przede wszystkim określić motywacje i zmusić gracza do podejmowania często niełatwych wyborów. Oczywiście fani komiksowego pierwowzoru wiedzą całkiem sporo o piątce tytułowych bohaterów. Ale dla osób, które Star-Lorda, Gamorę, Groota, Draxa i Rocketa znają wyłącznie z przebojów kinowych, serial Telltale Games będzie prawdziwą gratką. Przypomnę jednak to, o czym pisałem we wstępie kilka miesięcy temu - Marvel's Guardians of the Galaxy nie jest częścią Marvel Cinematic Univers, dzięki czemu twórcy mieli ogromną swobodę w pisaniu scenariusza, którą wykorzystali zaskakująco dobrze.
Pierwszy sezon Marvel's Guardians of the Galaxy oceniam stosunkowo wysoko, gdyż z odcinka na odcinek robiło się coraz ciekawiej. Dawno puściłem w niepamięć słabiutki początek i po prostu cieszę się, że wziąłem udział w tej przygodzie. Emocjonującej, momentami wzruszającej i niesamowicie zabawnej. Strażnicy nie są płaskimi postaciami ze stereotypowego komiksu o bezmyślnej naparzance, uzupełnionej one-linerami. Każdy z nich nosi swój ciężar i tajemnicę, ale razem – wiem, że zabrzmi to bardzo naiwnie – potrafią stawić czoła wszelkim przeciwnościom. Po drodze dobrze się przy tym bawiąc.