Polowanie na grubego zwierza - recenzja theHunter: Call of the Wild

Paweł Pochowski
2017/04/21 17:00
1
0

Takich lasów nie miał nawet Crysis! Ale to nie tylko dlatego wirtualne polowanie okazało się niezwykle wciągające i satysfakcjonujące.

Polowanie na grubego zwierza - recenzja theHunter: Call of the Wild

Wyznam Wam w sekrecie, że osobiście nie jestem zwolennikiem polowań na zwierzęta. Wiem, że pośród myśliwych znajduje się sporo ludzi dbających o dobro zwierząt, troszczących się o ich populacje. Jednocześnie wieki temu przyroda sama regulowała wielkość danego gatunku i nikt nie musiał jej pomagać, a dodatkowo cześć spośród ludzi biegających po lesie za zwierzyną wydaje się robić to z nieodpowiednich pobudek.

W rzeczywistości wzięcie na muszkę dorodnego dzika i wpakowanie mu kulki raczej nie sprawiłoby mi żadnej przyjemności. Ale gdy Myszasty zgłosił się do mnie z symulatorem polowania pomyślałem, czemu nie? Do symulatorów mam ostatnio szczęście i coś sprawia, że dobrze spędza mi się z nimi czas, a dodatkowo theHunter: Call of the Wild zbierało całkiem niezłe noty. Zwierzaczki są milutkie, mięciutkie, piękne, majestatyczne i aż mi ich szkoda zabijać, ale skoro strzelam headshoty do postaci wyglądających jak ludzie – wirtualnie mogę postrzelać i do nich. W ten oto sposób zapakowałem niezbędny ekwipunek (woda, chrupki, telefon), rozsiadłem się na swojej „ambonie” i godzinę później siedziałem w krzakach sprawdzając świeżość lisich odchodów. Nie brzmi jak dobra zabawa? Ano nie brzmi. Ale w dziwny sposób okazało się niesamowicie wciągające.

Serio. Jeżeli przed instalacją theHunter: Call of the Wild ktoś powiedziałby mi, że przez następne dni całymi godzinami będę biegał po lesie nasłuchując miłosnych wezwań sarny albo tropiąc stado danieli, pewnie kazałbym mu się pozamieniać na łby z łosiem. Symulatory polowań nigdy mnie specjalnie nie interesowały – odpaliłem jeden z dekadę temu, ale uproszczona grafika sprawiła, że całość nie wyglądała przekonująco.

Dla odmiany theHunter: Call of the Wild już od samego początku pozytywnie mnie zaskoczył, serwując najbogatszą roślinność i najbardziej zaawansowane wirtualne lasy, jakie kiedykolwiek widziałem. Osławiony swego czasu pod tym względem Crysis przy theHunter to jakaś betka. Już samo podziwianie bogatej roślinności, na którą składają się różne rodzaje drzew, krzewów i traw to zajęcie na pół dnia. Świat gry został przygotowany tak realistycznie i tak przepięknie oddaje zróżnicowanie lasów, pól i łąk, że naprawdę nie mogłem wyjść z podziwu. Gdyby tego było mało wraz z upływem czasu całość wygląda inaczej – przed zachodem przez korony drzew przedzierają się promienie słońca oświetlając żółtawe i czerwone liście. Nocą księżycowa łuna odbija się od tafli stawów i rzek, rzucając dookoła blade światło. Gdy dodatkowo w środku nocy zdarzy się mały deszczyk, nad trawami i polanami unosi się mgła dodając krajobrazowi jeszcze większej magii.

Całość uzupełniania jest przez genialną stronę dźwiękową, bogatą w pohukiwanie sów, ptasie trela różnych rodzajów czy grające świerszcze i cykady. Polowanie polowaniem, ale w rezerwacie przyrody stworzonym przez twórców theHunter: Call of the Wild można z dwa dni chodzić tylko podziwiając otoczenie, nie widząc nawet jednego lisa, a i tak mieć z tego sporo przyjemności. Na początku swojej zabawy strzelałem głównie z migawki aparatu, bo co rusz kolejny z widoków wprowadzał mnie w autentyczny zachwyt, a efekty tych fotograficznych „polowań” możecie podziwiać na dołączonych do tekstu screenach.

Gdy już tak zaczniecie sobie po świecie theHunter: Call of the Wild spacerować, prędzej czy później natkniecie się na jakiegoś zwierza. I tu zaczyna się właściwa rozgrywka. Jeżeli sądzicie, że symulatory polowanie to taki Doom ze zwierzętami zamiast przeciwników, w którym radośnie biegacie sobie po lasach, robicie sztucer-jumpy i biegacie za uciekającą zwierzynę cóż – muszę Was rozczarować. Z tego opisu zgadza się jedynie uciekająca zwierzyna, bo naturalnie wszystkie zwierzęta są wrażliwe na każdy dźwięk i jeżeli tylko będziecie hałasować zbyt mocno – a więc np. zdecydujecie się na chód w wyprostowanej pozycji po liściastym podłożu lub najdzie Was ochota na mały, leśny jogging – pouciekają we wszystkie możliwe strony zanim je w ogóle zobaczycie.

GramTV przedstawia:

Zanim więc przyłożycie kolbę do ramienia i wstrzymacie oddech celując w serce dorodnego daniela, nauczycie się w theHunter: Call of the Wild tropienia zwierzyny. To niełatwe zadanie, które składa się z podążania za pozostawianymi śladami kopyt czy łap, sprawdzania świeżości zwierzęcych odchodów i powolnego podążania za potencjalną ofiarą, najlepiej kucając. To niesamowicie wciągające, ale i wymagające cierpliwości zadanie. Jeden nierozważny ruch i zapewniacie sobie kolejnych 10 czy 15 minut takiej zabawy. Jednocześnie godzinne tropienie zakończone udanym strzałem daje naprawdę olbrzymią satysfakcję, a co najważniejsze – naprawdę wciąga i to na długo.

Głównie dlatego, że theHunter: Call of the Wild w genialny sposób symuluje zachowania pojedynczych zwierząt, jak i całych stad. Jest tu wiele rzeczy, których będziecie musieli się dowiedzieć – gdzie i o której godzinie żerują lisy, w jakim czasie najłatwiej spotkać jelenia i w jaki sposób zachęcić go do podejścia bliżej. Zwierzęta są czujne i przede wszystkim zajęte swoimi sprawami. Podczas przechadzki po lesie nie czułem się jak w grze – ofiary nie przemykały mi co chwilę przed ekranem zachęcając do strzału. Czułem się jak część całego ekosystemu i środowiska, starając się poznać zwyczaje poszczególnych gatunków i dostosować do ich zwyczajów, bo głównie w ten sposób można zapewnić sobie udane polowanie. A polować jest na co, bo poza wspomnianymi już lisami, sarnami, danielami i jeleniami w grze spotkacie także żubry, łosie, niedźwiedzie, króliki, kojoty, dziki i żubry.

Różnorodność zwierzyny i ekwipunku sprawia, że theHunter: Call of the Wild naprawdę wciąga – a twórcy naprawdę dobrze to wykorzystali planując ścieżkę rozwoju dla naszej postaci. Początkowo spotkamy najprostsze zwierzęta, ale z czasem mamy ochotę upolować coś rzadszego. To zapewnia nam punkty doświadczenia, a awansowanie na kolejne poziomy zapewnia punkty cech i umiejętności, dzięki którym potrafimy skuteczniej tropić lub lepiej wykorzystać posiadany sprzęt. Dodatkowa gotówka pozwala z czasem na zakup lepszych sztucerów, strzelb czy nawet łuków, a także amunicji i strzał do broni oraz dodatkowego ekwipunku. Bez tego wszystkiego nie ustrzelicie nic poważniejszego czy groźniejszego niż daniel. Z czasem zaczniecie wykorzystywać wabiki dźwiękowe czy zapachowe na poszczególne gatunki, dzięki którym przyczajeni w odpowiednim miejscu czy na myśliwskiej ambonie zachęcicie zwierzęta do podejścia bliżej – i tak to się kręci. Dodatkowo twórcy stawiają przed nami zróżnicowane misje główne i poboczne, a otwarty świat wypełniony jest miejscami i rzeczami do znalezienia. Mało? To dodam, że poza rozgrywką w trybie pojedynczym gra oferuje także kooperacyjne multi, w którym polujecie w grupie z innymi graczami.

Oczywiście, theHunter: Call of the Wild nie jest produkcją idealną, bo takich nie ma, a po tych wszystkich zachwytach trzeba powiedzieć o tym, co w tej produkcji jeszcze nie gra. Deweloperzy zdziwili mnie pójściem na skróty w zupełnie prostych miejscach. Wyobraźcie sobie, że podczas wchodzenia na myśliwską ambonę nie chciało się leniuchom projektować animacji i zastępują to… ekranem ładowania, podczas którego nasza postać jest magicznie teleportowana. W grze istnieje także opcja nocowania w specjalnych chatkach – głównie po to, by odnowić zdrowie (dzikie zwierzęta czasem atakują) i szybciej przeczekać np. do środka nocy. Tu lenistwo twórców objawia się w taki sposób, że po wybraniu godziny do której chcemy spać i zatwierdzeniu odpoczynku… nie dzieje się nic. Ekran nie ciemnieje nawet na sekundę. Ot na momencie zmienia się czas gry i nie otrzymujemy nawet komunikatu o pozytywnym przeprowadzeniu tej czynności. Także menu główne czy korzystanie z mapy nie są przygotowane w sposób przyjazny dla użytkownika, a dodatkowo niektóre elementy potrafią się czasem bugować. Niestety, zdarza się to także zwierzętom, które zacinają się przy ciasnych przeszkodach czy zbyt wysokich skałach i nie potrafią czasem obrać dobrego kierunku dla swojej ucieczki. Na szczęście nie trwa to długo.

theHunter: Call of the Wild wciągnęło mnie naprawdę mocno i wiem, że jeszcze przez długi czas będę siedział w krzakach ze sztucerem. Nie dlatego, że lubię zabijać małe, puchate króliczki, ale dlatego, że dzięki zaawansowanej symulacji zachowania flory oraz fauny i prześlicznej oprawie wizualnej gra wciąga naprawdę mocno. Wymaga cierpliwości i pochłania sporo czasu, ale jeśli będziecie cierpliwi – potrafi to wynagrodzić. Przy tym wszystkim deweloperzy nie ustrzegli się mniejszych błędów, ale da się do nich przyzwyczaić. Jeśli czujecie, że macie ochotę zanurzyć się w świat gry i pograć w spokojniejszym tempie, a dodatkowo lubicie obcować z przyrodą - theHunter: Call of the Wild może być grą, która dostarczy Wam sporo satysfakcji i przyjemności. Tak przynajmniej było w moim przypadku.

7,7
Call of the Wild kierowane jest do wąskiego grona graczy, ale daje im szerokie pole do popisu
Plusy
  • świetnie odwzorowany teren łowiecki, z lasami, łąkami i polami
  • efekty wizualne i dźwiękowe na wysokim poziomie
  • uczy cierpliwości
  • wciąga
  • sporo zwierząt
  • symulacja natury
Minusy
  • pomniejsze błędy i bugi
  • miejscami lenistwo twórców
  • menu nie zawsze jest wygodne w obsłudze
Komentarze
1
Usunięty
Usunięty
05/04/2019 20:48

Gra dla zaburzonych.