The Circle. Krąg to jeden z tych filmów, które otrzymały tendencyjny trailer, po obejrzeniu którego większość dochodzi do wniosku, że już na pewno wie, czego ma się spodziewać. Klasyfikuje więc ową produkcję jako kolejną – oczywiście sztampową – krytykę kierunku, w jakim zmierza współczesna cywilizacja (nie tylko Zachodu), a zarazem panegiryk na cześć walki jednostki z opresyjnym systemem. No bo to przecież oczywiste, że kiedy tylko bohater czy bohaterka opowieści na temat firmy, której zarząd zupełnie dosłownie chce przejąć kontrolę nad światem, zorientuje się, co jest grane, to zamacha sztandarem rewolucji i powiedzie lud na barykady w obronie obywatelskich swobód. A już na pewno wtedy, gdy mamy z rzeczoną osobą sympatyzować lub chociaż przejmować się jej losem. Tymczasem ani sam film, ani poruszone w nim kwestie nie są wcale tak oczywiste i jednoznaczne. Obraz w reżyserii Jamesa Ponsoldta, choć zawiera niejedną kliszę i nie unika przewidywalności niektórych wątków, kilkukrotnie zaskoczy jednak rozwojem fabuły. Szkoda, że także problematyczną puentą. Problematyczną, bo niby dość przewrotną, ale w gruncie rzeczy mdłą. Dla wielu będzie ona irytująca ze względu na nieoczywisty sposób realizacji, dla innych oburzająca wskutek samego przekazu. Niestety... w gruncie rzeczy pasuje do tej historii. Dzieje się ona bowiem w świecie, w którym zachodzi proces przedefiniowania i przemieszania wielu teoretycznie fundamentalnych dla jednostki pojęć i wartości. W świecie, który niedługo możemy zobaczyć za oknem, a raczej na monitorze komputera i w obiektywie kamery.
Bohaterką powieści Eggersa i kinowej wersji Ponsoldta jest Mae Holland (Emma Watson) – specjalistka od kontaktu z klientem w prowincjonalnej instytucji finansowej. Dziewczyna ma dość swojej nudnej, a zarazem upierdliwej pracy, a jej życie osobiste również nie należy do strefy pięknych baśni. Ojciec (Bill Paxton) cierpi na stwardnienie rozsiane, a ubezpieczenie nie obejmuje potrzebnej mu terapii, w dodatku i on, i matka (Glenne Headly) w sposób tyleż wzruszający co żenujący usiłują wyswatać Mae z jej dawnym przyjacielem Mercerem (Ellar Coltrane). Szczytem ich marzeń jest związek córki z chłopakiem z sąsiedztwa i tupot małych stóp niedługo potem. Oczywiście ona ma zupełnie inne pragnienia i plany, ale zarazem niewielkie widoki na ich realizację. Nagle jednak wydarza się cud: przyjaciółka Mae – energiczna, odnosząca sukcesy Annie (Karen Gillian) – załatwia jej rozmowę kwalifikacyjną w jednym z najbardziej pożądanych miejsc pracy. I tak oto nasza bohaterka dostaje się w szeregi pracowników The Circle.
Korporacja The Circle trzęsie rynkiem, zapewnia wysokie zarobki i opiekę zdrowotną, a do tego ma sławę przedsięwzięcia działającego na rzecz społeczeństwa, stworzonego z myślą o postępie i szeroko pojętym dobru ludzkości. To swoiste połączenie znanych nam instytucji technologicznych i platform społecznościowych mające na celu wykreowanie systemu, który umożliwiłby załatwianie jak największej ilości spraw, począwszy od zakupów, poprzez płatności rachunków i spłaty kredytów, skończywszy na rozrywce i kontaktach osobistych – hybryda Amazonu, Facebooka, YouTube, Google i czego dusza zapragnie. Warunkiem uczestnictwa jest oczywiście podanie prawdziwych danych i jawność informacji. Firma chlubi się altruizmem, wiele rzeczy przeprowadza nieomal charytatywnie, pobierając znikome opłaty, po to, by zapewnić komfort i bezpieczeństwo zarówno zarejestrowanym użytkownikom, jak i ludziom, którzy jeszcze nie skorzystali w pełni z dobrodziejstw Kręgu. Ma też specyficzną filozofię – jej celem jest propagowanie idei transparentności jako wartości i sposobu życia niwelujących wady natury ludzkiej. Pełna transparentność miałaby chronić przed przestępstwami, nadużyciami i manipulacją, także ze strony polityków. W rezultacie miałby powstać „zamknięty krąg” – idealne społeczeństwo oparte na współdzieleniu doświadczeń i informacji (utożsamianym z obywatelską troską). Oczywiście „przy okazji” firma gromadzi wszelkie dane i zyskuje możliwości i wpływy, które widowni jeżą włos na głowie.
Fabuła filmu Jamesa Ponsoldta z początku podąża klasycznym torem. Nudna rzeczywistość bohaterki, uniki przed niezgrabnymi zabiegami rodziców i chłopaka, którzy nie rozumieją jej ambicji osiągnięcia „czegoś więcej” (a już na pewno bardziej ekscytującego niż dotychczasowa egzystencja), a następnie istna sielanka w nowym miejscu pracy. The Circle jawi się dziewczynie niczym raj – nowoczesne, jasne, przestronne biura; przesympatyczni, służący pomocą koledzy i koleżanki; możliwość uczestnictwa w rozmaitych zajęciach artystycznych i sportowych, całonocne imprezy, a nawet prywatne koncerty gwiazd, dla pracowników. Pojawia się sympatyczny „tajemniczy nieznajomy” (John Boyega), Mae jest też pod wrażeniem szefa przedsiębiorstwa – ujmującego wizjonera Eamona Baileya (Tom Hanks), który porywa tłumy motywacyjnymi przemowami i żartami.
Oczywiście oglądający The Circle. Krąg szybko dostrzegą, że pod warstwą lukru dzieją się rzeczy niepokojące. Zachowanie widowni na przemowach Baileya kojarzy się z sektą albo spędem „piramidy Amway”. Wiecznie przemęczona Annie – niemająca czasu na sen, ganiająca ze sztucznym uśmiechem na kolejne spotkania w różnych częściach świata – wygląda niczym zombie na sterydach. Po plecach przebiega zimny dreszcz, kiedy jedna z rozmówczyń bohaterki z całkowitą powagą opowiada o projekcie wszczepienia nadajników w kości dzieci, by łatwo je było odnaleźć. Podobnie jak wtedy, gdy do stanowiska Mae podchodzi miła para współpracowników i emanując aurą Żon ze Stepford, wymusza na niej aktywację profilu społecznościowego, bo komunikacja to przecież podstawa, a powinna się umawiać na zajęcia nieobowiązkowe, które z definicji... są obowiązkowe.
Jedną z interesujących rzeczy w filmie jest miękko ukazany proces, w jakim niepewna, ale niezależna, racjonalna dziewczyna ulega wpływom z zewnątrz. Z introwertyczki staje się pasjonatką kontaktów, uzależnioną od wizji tego, że nagle coś znaczy i może „zmienić świat”. Patrzymy, jak staje się pionkiem w grze Baileya i jego zastępcy Oswalta (Tom Stenton); neofitką, która sama wysuwa szokujące pomysły, przestaje zauważać różnicę między dobrem a złem, a jednak próżno szukać w niej wyrachowania – wszystko czyni w dobrej wierze. The Circle. Krąg porusza kilka problemów – od banalnych po naprawdę ciekawe. Wzięto na warsztat klasyczną karykaturę dążeń korporacji do tego, by maksymalnie przywiązać pracowników, uczynić z nich „rodzinę”, której życie prywatne stapia się z zawodowym. Temat łatwej utraty kontroli nad swoimi danymi i tym samym życiem. Tłamszenie prywatności pod pretekstem dążenia do prawdy i uczciwości albo odebranie anonimowości i swobody pod pretekstem bezpieczeństwa. Kwestia agresji społeczności internetowych i fakt, jak łatwo za pośrednictwem tego medium zaszczuć, a nawet zabić człowieka. Problem rozmytej odpowiedzialności ludzkiej sfory goniącej za upatrzoną „ofiarą” czy ekshibicjonizmu zachłystniętych falą popularności celebrytów, podobnie jak w obrazie Nerve Joosta i Schulmana, którego recenzję można przeczytać tutaj. I wreszcie infantylizacja społeczeństwa i złudne poczucie sprawstwa odnośnie lajków na Facebooku itp. (Wysłaliśmy miliony smutnych buziek reżimowi...).
Ciekawsze od wymienionych problemów jest pytanie o to, gdzie leży granica? Nie ma bowiem wątpliwości, że będąc obserwowanymi, zwykle zachowujemy się lepiej niż w samotności. „Lepiej”, albo przynajmniej zgodnie z akceptowanymi normami. Dzięki kamerom przestępcy zostaną złapani, a jak dobrze pójdzie, to nie zaryzykują kradzieży lub napaści. Dzięki rozwijającej się technologii można wszystko uprościć. Transparentność to uczciwość, a uczciwość to bezpieczeństwo. Czyżby? Tyle że „permanentna inwigilacja” to bezustanne okłamywanie innych bez możliwości wytchnienia od konwenansów lub okłamywanie samego/samej siebie. Oddanie się pod władzę opinii publicznej. A ponieważ „łaska pańska na pstrym koniu jeździ”, w efekcie ze strachu przed krytyką i zaszczuciem można zacząć kultywować normy, które w gruncie rzeczy wielu nie odpowiadają. W trakcie seansu filmu Ponsoldta obserwujemy też z pozoru niewiarygodną eskalację gładko brzmiącego (i do pewnego stopnia prawdziwego) sloganu: Dzielić się, to troszczyć się. Łączy się ono nagle z Nie dzielić się, to okradać innych oraz Sekrety to kłamstwa. Straszny jest także proces myślowy, wskutek którego następuje zmiana „prawa”/„przywileju” w „obowiązek”, wymuszany dla „dobra ogółu”.
Bezsprzeczną zaletą obrazu The Circle. Krąg jest spostrzeżenie, że nie można już cofnąć pewnych rzeczy, bo ani to możliwe, ani to w naszym interesie, ale warto nie zaspać i postawić gdzieś granicę, póki jeszcze jest na to czas. Sama realizacja filmu pozostawia sporo do życzenia. Przydałoby się więcej wirtualnych bajerów, choćby jak w Nerve. Co ważniejsze, przydałoby się więcej głębi w portretowaniu bohaterów. Aktorzy i aktorki zagrali poprawnie, i tylko tyle – włącznie z gwiazdami Tomem Hanksem i Emmą Watson. Na ich tle zwraca uwagę znana z Doktora Who Karen Gillian, z kolei John Boyega, który dał się poznać szerokiej publiczności dzięki Gwiezdnym wojnom: Przebudzeniu Mocy, nie miał praktycznie nic do roboty. Udana jest za to muzyka – np. brzmienia inspirowane starymi grami komputerowymi, subtelnie połączone z klimatycznym wokalem. Fabuła, choć wymyka się schematom i zawiera niepokojące obserwacje oraz kilka scen, gdzie humor łączy się z grozą, jest zbyt letnia, zbyt mdła, by wstrząsnąć ludźmi w kinie – podobnie jak nieoczywista puenta.
Z drugiej strony, brutalne uzmysławianie, że The Circle to któryś Krąg piekieł, zaprzepaściłoby przekaz o tym, jak łatwo, niemal niezauważalnie wpadamy w pułapkę wciąż przesuwanej dla „większego dobra” granicy. Ciężko postawić kropkę tam, gdzie historia prosi o wielokropek – bo pytanie o to, gdzie ma leżeć granica (czy w ogóle ma być i jak o nią zadbać), nie stanowi fantastyki bliskiego zasięgu, tak naprawdę już puka do naszych kont w Internecie.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!