Choć zabawę zaczynamy na białej plaży, przygoda z Rime to coś więcej niż beztroska wycieczka. To wyprawa, po której nic nie jest takie, jak przedtem.
Choć zabawę zaczynamy na białej plaży, przygoda z Rime to coś więcej niż beztroska wycieczka. To wyprawa, po której nic nie jest takie, jak przedtem.
Wiecie, że Rime jest od początku do końca produkcją w której nie ma miejsca na walkę, brutalność czy krew? Pewnie część graczy już w tym miejscu skreśli trud Tequila Works, bo co niby można robić w grze, w której nie walczymy z przeciwnikami. Okazuje się jednak, że decyzja o wykreśleniu elementów walki to strzał w dziesiątkę. Wszystko dlatego, że bohaterem Rime jest mały chłopiec, a cała produkcja skrojona została właśnie pod niego. Wyobraźcie sobie chłopaka znajdującego się na pięknej, choć nieznanej mu wyspie. Ciekawość pcha go naprzód, w sumie trochę się boi, ale brnie dalej, zaczyna eksplorować, zwiedzać ciekawe miejsca, wspinać się na skały, beztrosko skakać do wody. W tej wizji nie ma miejsca na broń - chłopak nie ma z sobą żadnej, bo przecież mali chłopcy biegają z kijem, nie karabinami czy mieczami. Nie staje także do walki, bo przecież i tak nie byłby w stanie pokonać żadnego przeciwnika w siłowej konfrontacji. Nie oznacza to jednak, że jest całkowicie bezbronny.
Chłopak nie może walczyć, ale może przecież radzić sobie z przeszkodami na wiele innych sposobów. Wykorzystujemy więc spryt oraz zręczność, by rozwiązywać kolejne zagadki i zwiedzać coraz dalsze fragmenty wyspy. A gdy pojawia się przeciwnik znacznie większy i silniejszy, trzeba się po prostu dobrze schować lub szybko uciec. Gdy nie można gdzieś przejść, musimy znaleźć inną trasę, albo wykombinować sposób na to, by w jakiś sposób odblokować sobie drogę. Łamigłówki czy elementy platformowe to naturalnie żaden wielki wymysł dla gry takiej jak Rime, ale Hiszpanie projektując poszczególne poziomy i zagadki sprawili, że każdy fragment tej przygody po prostu się chłonie.Level design, klimat kolejnych lokacji, pomysły na łamigłówki żonglujące często podobnymi motywami, ale na wiele różnych sposobów oraz praca kamery – to wszystko łączy się tutaj w niesamowicie porywającym miksie, w którym wiele elementów gra wspólnie razem piękną melodię. Wspinamy się na monumentalne przeszkody, obserwując każdy kolejny krok z dynamicznych ujęć. Krzyczymy, ile sił w płucach, by aktywować specjalne posążki otwierające ukryte drzwi czy przejścia. Nurkujemy głęboko pod wodę w poszukiwaniu właściwej drogi wyjścia z zamkniętego terenu. Kombinujemy w jaki sposób nie zostać zjedzonym przez potężnego przeciwnika – każda z tych rzeczy sama w sobie to mniej lub bardziej tradycyjny element dla gier platformowych. Z tym, że w przypadku Rime każdy z nich wyniesiony został na naprawdę niezły poziom, a całość tworzy coś naprawdę porywającego. Nie jeden raz łapałem się na podziwianiu świetnie zaprojektowanych poziomów, nie wiedząc nawet na pierwszy rzut oka, gdzie w całym tym chaosie mam iść i po co. Ale z czasem wszystko stawało się klarowne, a skomplikowane drogi przez wiele komnat zaczynały się ze sobą łączyć. Rime pozwala się graczom zgubić i szukać własnej ścieżki. Deweloperzy trochę prowadzą z graczem podwójną grę, starając się zawsze go czymś zaskoczyć, często używając mylnych tropów lub magicznych sztuczek, ale przecież to tajemnicza wyspa – jest na niej wystarczająco dużo miejsca na magię. Nie ma to za miejsca na żadne elementy interfejsu użytkownika czy strzałki, dokąd iść. I okazuje się, że są one całkowicie zbędne, a minimalizm to strzał w dziesiątkę.
Mamy tu do czynienia z produkcją, w której nie padnie żadne słowo. Zanim z obsypanej białym piaskiem plaży pobiegniecie w stronę wysokiej wieży i zaczniecie eksplorować kolejne fragmenty tajemniczej wyspy nie dowiecie się absolutnie nic na temat tego, co działo się wcześniej. Dopiero fragmenty retrospekcji pomiędzy etapami odkryją rąbka tajemnicy. Nie oznacza to jednak, że to tytuł bez treści, bo od dawna nie grałem w nic, co niesie z sobą tak wiele przesłań i wzbudza różne emocje. Jednocześnie twórcy to z drogi, a nie z celu uczynili najważniejszy element całości.Rime podzielono na pięć aktów. Każdy z nich zdominowany jest przez inny nastrój. Początek to wspaniałe kolory i iście wakacyjny klimat, ale nie cały czas tak będzie. Dostosowane są do tego wszystkie elementy – od kolorystyki przez pogodę, muzykę, a nawet samego bohatera, który choć przez większość gry głośno krzyczy, śpiewa lub choćby nuci, w pewnych momentach nie może już nawet wydobyć z sobie głosu.
Bardzo ważnymi elementami tej układanki jest oprawa wizualna i dźwiękowa. Obydwie to kawał świetnie wykonanej pracy. I to wcale nie pod technologicznym względem. Pal sześć, na jakim to działa silniku czy w jakiej rozdzielczości, czy ma więcej czy mniej pikseli, bo ma w sobie artyzm. To jest to, co odróżnia grupy pikseli w różnych grach, z jednych tworząc piękne widoki, z innych szkaradne paskudztwa. Pod tym względem Rime to perła, ale nie dzięki UltraHD czy ilości wodotrysków na ekranie. Nadmorskie widoki z białymi grzbietami fal, jasnymi plażami oraz niebieską wodą są tu inspirowane twórczością Joaquína Sorolli, hiszpańskiego impresjonisty. Grając w Rime poznacie też surrealistyczne wizje niczym z obrazów Salvadora Dali. Wdrapiecie się na wysokie, śnieżnobiałe budynki malowane jakby ręką Giorgio de Chirico. Takie obrazy zapadają głęboko w pamięć i pozwalają poczuć się niczym w niezłym sci-fi. A całości zawsze towarzyszy perfekcyjna oprawa dźwiękowa, która w najważniejszych momentach przemienia się, nabierając tempa czy głośności, podkreślając jednocześnie nastrój na ekranie i przekazywane emocje.
Pozostaje pytanie czy Rime ma jakieś wady? Z kronikarskiego obowiązku muszę odnotować nierówną animację na Xbox One, momentami liczba klatek na sekundę spadała poniżej 30. Ale to przecież nie strzelanka i nie gra akcji, nie było to aż tak problematyczne. Konsoli ogólnie zabrakło trochę mocy, bo ekrany wczytywania też nie są najkrótsze. Dobrze za to, że loadingów nie musimy oglądać po każdej śmierci - każdorazowo błyskawicznie kontynuujemy grę. I to wszystko. Absolutnie nic, co mogłoby zepsuć przyjemność z tej wspaniałej wyprawy. Myśląc o wadach zastanawiam się czy niektórzy nie będą oczekiwać trudniejszej rozgrywki. Zagadki nie są tu wysiłkiem dla szarych komórek, ale to też nie gra logiczna. Pasował mi ich lżejszy klimat, ale jeśli szukacie czegoś pokroju The Witness, to raczej musicie zmienić adres.Rime spełniło moje nadzieje. To przepiękna opowieść, która urzeka i dostarcza wielu emocji, niosąc jednocześnie garść uniwersalnych prawd o życiu. Każdy zinterpretuje całość lekko inaczej, choć znalazło się miejsce na satysfakcjonujące zakończenie. Dzięki temu miejsca na własne wyobrażenia jest jeszcze wiele, ale wiemy o czym gra była i po finale nie zostajemy przed monitorem z wielkim znakiem zapytania. Patrzymy za to na przesuwające się nazwiska twórców... Wstać, nie wstawać? Kończyć, nie kończyć? Rime nie jest tak długie, jak Wiedźmin 3, nie przywiązuje do siebie więc aż tak mocno, ale i tak pozostaje podobny lekki smutek i żal po przeżytej, zakończonej, trafiającej w serducho przygodzie. Przygodzie, którą możecie przeżyć więcej niż jeden raz, bo choć produkcja jest w sumie liniowa, przechodzenie jej po raz kolejny to ponowna szansa na dobrą zabawę, emocje, wzruszenie, a co najważniejsze – odkrycie pozostałych sekretów wyspy. Dla mnie Rime to prawdziwa perełka. Jeśli lubiliście Inside czy Ori and the Blind Forest możecie śmiało kupować.