Wczoraj mieliśmy okazję wypróbować kilku ciekawie zapowiadających się pozycji na Nintendo Switch.
Wczoraj mieliśmy okazję wypróbować kilku ciekawie zapowiadających się pozycji na Nintendo Switch.
Super Mario Odyssey to na tę chwilę największa produkcja, nad jaką pracuje aktualnie Nintendo. Motywem przewodnim rozgrywki jest czapka wąsatego hydraulika, która zyskała w tej grze osobowość i specjalne zdolności. Cappy, bo tak nazywa się nowy kumpel Mario, może eliminować przeciwników, tworzyć specjalną platformę do wspinania się w ciężko dostępne miejsca, zbierać znajdźki oraz, co najważniejsze, przejmować przedmioty i przeciwników.
Super Mario Odyssey składa się z otwartych światów, w których jest wiele poukrywanych elementów i zadań. Ciekawe było obserwowanie innych grających dziennikarzy, bo każde przejście wyglądało zupełnie inaczej. Przykładowo podczas wykonywania misji dla Pauline w New Donk City, w której celem było zebranie muzyków do zespołu, udało mi się znaleźć ukryty poziom mieszający ze sobą w ciekawy sposób elementy klasycznych Mario z nowym, trójwymiarowym światem. Dzięki zielonym rurom nie tylko przemieszczamy się między lokacjami, ale również zmieniamy się w starego, dobrego Mario z Super Mario Bros. (rozwiązanie zapożyczone z gry The Legend of Zelda: A Link Between Worlds). Warto też wspomnieć, że Cappy będzie występował w różnych wersjach, ponieważ hydraulikowi będziemy mogli zmieniać wdzianka podczas rozgrywki.
W trakcie pokazu miałam okazję zagrać na odłączonych Joy-Conach i choć osobiście wolę używanie kontrolera Pro, tutaj wszystko odbywa się bardzo intuicyjnie. Ataki możemy wykonywać zarówno z pomocą przycisków X i Y, poruszamy się z pomocą analoga, a skaczemy standardowo wciskając A lub B.
Super Mario Odyssey już na tym etapie produkcji prezentuje się bardzo dobrze, choć zdarzyło się, że gołąb w grze zlał się częściowo na moment z elementem planszy czy też wyświetlały się jakieś dziwnie cienie. Gra zarówno w trybie przenośnym, jak i stacjonarnym działała w rozdzielczości 720p, stałych 60 klatkach na sekundę i wyglądała dokładnie tak samo. Patrząc na to co zrobiono ze Splatoonem 2, tu też możemy liczyć na podbicie rozdzielczości w trybie TV do 900p lub 1080p.
Pewnie tego nie zauważyliście, ale w tym roku Wielkie N pojawiało się na niemal każdej konferencji podczas tegorocznych targów E3. Na pokazach Ubisoftu to Mario+Rabbids Kingdom Battle otwierało serię zapowiedzi. My mieliśmy okazję wypróbowania tego miszmaszu już kilka dni potem.
Mario+Rabbids Kingdom Battle to gra RPG, którą najłatwiej opisać jako X-COM w świecie Mario i spółki. Potyczki odbywają się w trybie turowym, a naszym zadaniem jest oczywiście wyeliminowanie wszystkich przeciwników na planszy. W grze ciekawie przeplecione są elementy świata Kórlików z uniwersum Mario, co przekłada się na rozgrywkę. I tak przykładowo zielonych rur możemy użyć, by zakraść się za przeciwnika, a z brzuchów bohaterów skorzystamy, by wykonać długi sus. W trakcie walk kluczowym elementem jest strategia, przy czym najważniejsze jest, by dobrze dobrać miejsce, umiejętności bohaterów i bronie. Poza walką gra stawia dodatkowo na eksplorację świata. W jego zakamarkach poukrywanych jest sporo zadań pobocznych kryjących za sobą kolejne zagadki, zatem czeka nas coś więcej, aniżeli krótka przebieżka przez kilka poziomów.
Myślę jednak, że kluczem do sukcesu będzie nie tylko ciekawa rozgrywka, ale też znakomity humor, jaki kryje się za tą wybuchową mieszanką. Tej gry nie da się przejść bez uśmiechu na twarzy. Warto tutaj przytoczyć chociażby księżniczkę Peach, która występuje tu w kórlikowej wersji. Nie przypomina ona damy rodem z gier Mario, tylko rozwydrzoną gwiazdeczkę pokroju Kim Kardashian. Przygotujcie się zatem na masę selfiaków i dowcipów w wykonaniu samozwańczej księżniczki. Gra wręcz bucha kolorami i nawet z bardzo bliskiej odległości wygląda dobrze pod względem graficznym.
Pokken Tournament DX to nowa wersja gry, która przeznaczona jest na Nintendo Switch. Gra przedstawia w zasadzie wszystko to, co udostępnia wersja na Wii U. Mamy tu zatem do czynienia z klasyczną bijatyką na zamkniętych arenach w stylu Tekkena. Z tą różnicą, że w trakcie rozgrywki naszymi bohaterami są Pokemony, takie jak Pikachu, Charizard czy Machamp. Ogółem wybór jest spory, a wersja DX powiększa go dodatkowo o nowe grywalne postacie – dostępne do tej pory na automatach Empoleon czy Croagung, oraz zupełnie nowy zawodnik z Pokemon Sun/Moon - Decidueye.
Produkcja w wersji na Nintendo Switch wciąż wygląda bardzo efektownie pod względem rozgrywki. Każdy z Pokemonów ma unikalny system walki, ataki, ruchy i uderzenia specjalne, które przekładają się na widowiskowe bitwy. Dodatkowym plusem jest nowy tryb rozgrywki, ale tego, niestety, nie mieliśmy okazji przetestować. Wciąż jednak stanowisko z Pokkenem stanowiło emocjonujące i momentami zaskakujące pole bitwy.
Problem w tym, że graficznie tytuł wciąż stoi na poziomie wersji z Wii U, więc ciężko tu mówić o większych ulepszeniach. Piękne, efektowne walki rozmywają się w tle i stają się jedną wielką plątaniną pikseli. Efektom zdecydowanie nie pomagało to, że z przyczyn technicznych (dość krótkie kable spinające konsolę z padem), musieliśmy siedzieć przy ekranie bardzo blisko.
Graliście w Hyrule Warriors albo jedną z tysiąca odsłon Dynasty Warriors? W takim razie nie będziecie mieć żadnych problemów w odnalezieniu się już na wstępie rozgrywki. Podczas gry wcielamy się kolejno w znanych z serii Fire Emblem bohaterów, takich jak Chrom, Corrin, Ryoma, Marth czy Xander, a następnie ciachamy cokolwiek, co znajdzie się na naszej drodze. W skład tego wchodzą setki przeciwników i kolejni bossowie.
Gra, niestety, w pewnym momencie staje się niewolnikiem dwóch przycisków. Łapiemy się na tym, że w kółko atakujemy wrogów, a wręcz możemy nawet zamknąć oczy i nie przejmować się wynikiem. Od czasu do czasu monotonię przerywa nagła walka z bossem, choć ta również wymaga od nas ciągłego nawalania w pada. Każdy z bohaterów ma oczywiście, unikalny zestaw ciosów i ataków specjalnych.
Fanom Warriors/Musou gra zapewne przypadnie do gustu. Wciąż będą tu machać bronią na prawo i lewo, patrząc jak padają setki oponentów. Jak wygląda to w praktyce, możecie zobaczyć na załączonych screenach z gry, które zostały wykonane podczas testów.
Tempo, oczywiście, podkręcone jest do maksimum. Gra się przyjemnie, choć miejscami trudno zauważyć, co dokładnie dzieje się na ekranie. Dodatkowo w nowej wersji Sonic wygląda nieco zbyt kanciasto. Drugim sprawdzonym przeze mnie trybem był Classic. Tutaj musiliśmy się zmierzyć z bossem (w tej roli Eggman), który łomotał w nas kulami. Należało wykombinować, jak oddać mu tym samym. W porównaniu jednak do szybkiej i nieco nerwowej rozgrywki w trybie Modern, tutaj klimat był nieco bardziej stonowany, choć grało się równie przyjemnie. Niestety, nie miałam szansy na przetestowanie trybu Avatar, ale nawet bez tego myślę, że Sonic w końcu doczeka się godnej siebie gry.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!