Nietrudno dostrzec pewną zbieżność pomiędzy niniejszym tytułem a hitem Bodyguard z 1992 roku, co skrzętnie wykorzystali specjaliści od reklamy, preparując zabawny plakat z pasującym doń dwuznacznym sloganem Czasami go ponosi i podkreślając, że tak oto rodzi się wielka męska przyjaźń. I chociaż sceny z plakatu bynajmniej nie ma w filmie, przyznać trzeba, że obu panów – i razem, i każdego z osobna – faktycznie nieraz „ponosi” ku uciesze pękającej ze śmiechu widowni. Tematyka obrazu Patricka Hughesa ma tyle wspólnego z opowieścią o narodzinach wielkiej miłości w reżyserii Micka Jacksona, że jedną z pierwszoplanowych postaci jest zawodowy ochroniarz, któremu przyjdzie stać na straży bezpieczeństwa osoby, delikatnie rzecz ujmując, niepotrafiącej dostosować się do zaleceń. Produkcji Bodyguard Zawodowiec (ang. The Hitman’s Bodyguard) daleko jednak do romantycznego melodramatu (choć twórcy od wątku romantycznego wcale nie stronią, a melodie pełnią tu ważną funkcję), otrzymujemy za to cudną krwawą łaźnię i prysznic humoru dla ochłody, na wypadek gdybyśmy mieli dość płomieni z wybuchających samochodów. Dopisek Zawodowiec to już wymysł polskich macherów, próbujących wzbudzić skojarzenia z Leonem Zawodowcem – cóż, przynajmniej rzeczywiście jest tu zabójca na zlecenie.
Na początku filmu Hughesa poznajemy Michaela Bryce’a (Ryan Reynolds), dumnego właściciela agencji ochrony najwyższej kategorii, w chwili kolejnego tryumfu, który... niestety zmienia się w klęskę. Nasz bohater traci swoje AAA, co może nie zmienia jego życia w jakiś drastyczny sposób, ale obniża komfort, wpływając na finanse, przyczyniając się do miłosnych zawirowań i generując kompleksy. Dwa lata później przekona się jednak, że może być jeszcze gorzej... Zostanie wmanewrowany w pilnowanie jedynego świadka, który jest w stanie pogrążyć straszliwego tyrana, prezydenta Vladislava Dukhovicha (Gary Oldman) – czy jak kto woli, Duchowicza – z upodobaniem dokonującego czystek etnicznych na terenie... Białorusi (sic!). To, co wyprawia nasz czarny charakter, budzi skojarzenia z krajami byłej Jugosławii, i to grubo ponad dekadę temu. Dlaczego Białoruś, a nie na przykład fikcyjne księstwo Mołdawii, które niegdyś znalazło się w serialu Dynastia, lub, powiedzmy, chociażby alternatywna „Czarnoruś”? Zapewne twórcy chcieli po prostu wyzłośliwić się pod adresem Łukaszenki. W każdym razie zarówno przebieg fabuły, jak i dobór nazw, nazwisk i odniesień wskazuje na głębokie zamiłowanie do surrealizmu – spotkamy tu pana Kurosawę i profesora Asimowa, a Duchowicz będzie miał zniszczoną twarz niczym znana persona ze świata polityki.
Wracając zaś do pary głównych bohaterów, rzeczonym świadkiem jest osobnik, z którym Bryce od lat ma na pieńku – płatny morderca Darius Kincaid (Samuel L. Jackson). Protagoniści Bodyguarda Zawodowca będą musieli zmierzyć się z pragnącymi ich dopaść siepaczami prezydenta, któremu proces w Hadze bynajmniej nie przeszkadza trzymać ręki na pulsie, unikać agentów Interpolu, którym z racji korupcji nie można ufać, a co najlepsze – nie pozabijać się nawzajem. Jedną z największych zalet scenariusza stworzonego przez Toma O’Connora okazuje się dynamika relacji bohaterów – już samo zestawienie ceniącego precyzyjne planowanie analityka ze świrniętym improwizatorem, niemal pozbawionym instynktu samozachowawczego, to istny samograj, a że w rolach tych obsadzono uwielbiających błaznować Reynoldsa i Jacksona, kinowy ekran aż iskrzy energią i dowcipem. Widz obserwuje, jak w trakcie piekielnego rajdu, podczas którego trup ściele się gęsto, a absurdalne sytuacje pędzą jedna za drugą niczym wagoniki górskiej kolejki, między dwoma straceńcami rodzi się nić sympatii i porozumienia.
Bodyguard Zawodowiec ma na swym koncie również inny strzał w dziesiątkę, jakim jest postać Sonii, małżonki Kincaida – pyskatej, plującej jadem Latynoski, oczywiście o ognistym temperamencie, morderczym usposobieniu i takichże umiejętnościach. Bohaterkę tę odgrywa kolejna gwiazda – Salma Hayek – która po prostu zachwyca ilością rozbrajających inwektyw wyrzucanych z siebie w karabinowym tempie. Hayek naklęła się tu chyba bardziej niż we wszystkich swoich filmach razem wziętych. Relacja Sonii i Dariusa dodaje jeszcze więcej absurdalnego humoru, rozczulając groteskowym romantyzmem.
Film Patricka Huhhesa charakteryzuje doskonale wyważone – w dosłownym tego słowa znaczeniu „szalone” – tempo akcji i solidna praca kamery. Zmiany perspektywy, zbliżenia na twarze aktorów w newralgicznych chwilach, błyskawiczne podjazdy z boku czy śledzenie bohaterów, ustawiając punkt widzenia tuż za ich plecami, przeskakują jak w kalejdoskopie, wywołując oszałamiający efekt. Bodyguard Zawodowiec ma bardzo dobrą choreografię walk i obfituje w świetnie zrealizowane sceny, gdzie kadry i niekiedy z przymrużeniem oka dobrana muzyka stapiają się w jedno. Na oklaski zasługują prezentacje spotkań Bryce’a i Kincaida z miłościami życia, a szczególnie okoliczności narodzin namiętnego uczucia do Sonii, które co poniektórym zapewne przypomną bar z Czy leci z nami pilot?. Rozbrajają sceny, gdy naszemu ochroniarzowi rzednie mina, a słodka lub patetyczna melodia urywa się po kilku fałszywych taktach. Mamy tu żarty sytuacyjne z odrobiną slapsticku i zabawne teksty (np. Tylko Interpol może zmienić elegancki pogrzeb z wyśmienitym jedzeniem w apokaliptyczny spektakl niekompetencji), a w całym filmie pojawia się właściwie tylko jeden żart fekalny (i to relatywnie dyskretny), co w przypadku amerykańskiej produkcji stanowi szok i niedowierzanie. Ogólnie to jakby film w stylu komedii Jackiego Chana, tyle że bez Jackiego Chana.
Cóż więcej dodać? Aktorzy poradzili sobie świetnie, włącznie z bandą drugoplanowych siepaczy. Na tle Hayek, Oldmana, Jacksona i Reynoldsa trochę blado wypadają Elodie Yung (agentka Amelia Roussel) i Joaquim de Almeida (agent Jean Foucher), ale też nie mieli do odegrania równie spektakularnych scen. Powiedzmy sobie szczerze, Bodyguard Zawodowiec do szczególnie mądrych filmów nie należy, lecz chyba nikt się tego nie spodziewał. Jest to natomiast świetne połączenie niefrasobliwej komedii z kinem akcji i jako takie stanowi dobry wybór na weekend. I jeszcze jedno – wzorem filmów z Jackiem Chanem mamy scenę nieudaną po napisach.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!