Gra, która zapowiadała się na średniaka wykorzystującego popularność Mario, okazała się być jedną z najlepszych produkcji 2017. Nie tylko na Switcha.
Gra, która zapowiadała się na średniaka wykorzystującego popularność Mario, okazała się być jedną z najlepszych produkcji 2017. Nie tylko na Switcha.
Od debiutu głupkowatych królików (zwanych powszechnie Kórlikami) w grze Rayman Raving Rabbids minie wkrótce 11 lat. Przez ten czas Ubisoft wypuścił kilkanaście produkcji z ich udziałem, które rzadko kiedy prezentowały wysoki poziom. A zazwyczaj były po prostu zbiorem minigier z męczącym na dłuższą metę humorem. Nic więc dziwnego, że zapowiedź Mario + Rabbids: Kingdom Battle wzbudzała spore obawy w gronie fanów maskotki Nintendo. Jak się okazuje – zupełnie niesłusznie, gdyż ten zaskakujący crossover znalazł się w gronie najciekawszych gier roku, a przy okazji jest kolejnym powodem przemawiającym za zakupem konsoli Switch.
To, co z pozoru wydaje się dziecinną wariacją na temat strategii turowych typu X-Com, Fire Emblem czy Front Mission, jest w rzeczywistości świetnie pomyślanym i doskonale wykorzystującym tytułowe marki produktem. Dopieszczonym, rozbudowanym i wcale niełatwym do przejścia bez straty podwładnego i zmieszczenia się w limicie tur.
Przygoda z Mario + Rabbids: Kingdom Battle rozpoczyna się od zabawnej historyjki z udziałem Kórlików, które wchodzą w posiadanie wyjątkowych gogli – jeden z uszatych gamoni zyskuje w ten sposób zdolność dokonywania fuzji dwóch obiektów, znajdujących się w polu widzenia. Wkrótce po tym banda rozwydrzonych Kórlików trafia do Grzybowego Królestwa księżniczki Peach, gdzie zaczynają siać prawdziwy chaos. Aby przywrócić dawny porządek, Mario musi sprzymierzyć siły z kórlikową wersją Luigiego i Peach, i ruszyć śladami wystraszonego "goglarza". Jeśli go nie powstrzymają, moc łączenia przedmiotów wpadnie w niepowołane ręce, a wówczas Kórliki mogą być najmniejszym zmartwieniem Mario i reszty ferajny.
Zdaję sobie sprawę, że ten pobieżny opis prologu nie wydaje się zbytnio przekonujący, ale uwierzcie, że scenariusz Mario + Rabbids: Kingdom Battle trzyma się kupy. Ubisoft zadbał o umotywowanie obecności Kórlików w świecie Mario i zrobił to na tyle sprawnie, że cały ten chaos nie wywołuje irytacji, a raczej uśmiech na twarzy grającego. Kórliki to dalecy kuzyni zwariowanych, wszechobecnych i drących japę Minionków, więc nie należy się po nich spodziewać wysublimowanych żartów i trafnych point. Tym niemniej niektóre scenki z ich udziałem to prawdziwe mistrzostwo, żeby tylko wspomnieć o uzależnionej od robienia selfie Peach w wersji kórlikowej i masie innych sytuacyjnych gagów, rozgrywających się często na drugim planie.
Świetne wykorzystanie licencji Ubisoftu i Nintendo do stworzenia zabawnego crossovera to oczywiście nie jedyna zaleta Mario + Rabbids: Kingdom Battle. Bo o ile humor jest nieodłącznym elementem gry, to równie istotna jest turowa walka. Bitwy rozgrywają się na ograniczonych fragmentach mapy – często wielopoziomowych, zawierających rurowe tunele, masę osłon, przeszkód terenowych i innych niespodzianek. Przed rozpoczęciem potyczki możemy podejrzeć rozlokowanie przeciwników, ich zdolności i żywotność, by odpowiednio dobrać wyposażenie naszych bohaterów i wymyślić strategię. Przez kilka pierwszych walk, stanowiących rodzaj samouczka, nie zdajemy sobie sprawy z głębi systemu, ale im dalej w las, tym gra odkrywa przed nami nowe możliwości, bronie, zdolności specjalne etc.
Mario + Rabbids: Kingdom Battle nie jest może hardcore'ową turówką dla weteranów strategii, ale ilość upchanych pomysłów i rozwiązań robi wrażenie. Podstawowe założenie polega na tym, że każda z kierowanych przez nas postaci (zazwyczaj 3 osoby) może wykonać w jednej turze kilka manewrów. Może przebiec do wyznaczonego miejsca na mapie podzielonej na kwadratowe pola, by zająć dogodną pozycję do strzału. Po drodze można wykonać wślizg, uszkadzając nieco przeciwnika. Jest opcja skoku na wyższy poziom lub na głowę przeciwnika (to w końcu gra o Mario). Oprócz takich ruchów można oczywiście strzelać z różnych rodzajów broni, biorąc pod uwagę wyrażoną w procentach szansę trafienia. Każda z kupowanych giwer ma własne statystyki i dodatkowe efekty, np. jedna strzela miodem, inna podpala wroga (aby się ugasić, przeciwnik zaczyna skakać i może skończyć turę w zupełnie innym miejscu), trzecia ma efekt odrzutu itp. Do tego dochodzą młotki, wyrzutnie rakiet, samobieżne i wybuchające "samochodziki". Jakby tego było mało, poszczególne spluwy są bardziej lub mniej skuteczne w starciu z konkretnym rodzajem wroga. Wraże siły nie są jednakowe i raz przyjdzie nam walczyć ze "skoczkami", innym razem z wolnymi, ale potężnymi osiłkami, do tego dochodzą bossowie i przeciwnicy "neutralni", np. Chain Chomp, który atakuje każdego w zasięgu wzroku, niezależnie od reprezentowanej frakcji.
Do biegania, skakania, wślizgów, skoków drużynowych i obowiązkowego korzystania z różnych rodzajów broni dochodzą jeszcze umiejętności specjalne, uzależnione od rodzaju bohatera. Domyślnym specjalem Mario i Luigiego jest strzelanie w turze przeciwnika, kiedy ten znajdzie się w zasięgu ich broni. Kórlik-Peach może odnawiać zdrowie sobie i towarzyszom lub włączać barierę ochronną, Kórlik-Luigi potrafi chwilowo zmniejszać siłę uderzenia pobliskiego przeciwnika itd. Możliwości jest całe mnóstwo, szczególnie, że po kilku bitwach odblokowują się nam drzewka umiejętności dla poszczególnych postaci. To właśnie tutaj wydajemy uzbierane Orby, które pełnią rolę punktów doświadczenia (bohaterowie nie levelują w tradycyjnym stylu).
Nie będę ukrywał, że system walki zrobił na mnie ogromne wrażenie. Mario + Rabbids: Kingdom Battle nie prezentuje zupełnie nowej jakości czy rewolucyjnych pomysłów, jednak wszystkie zawarte tutaj elementy układają się w niesamowicie grywalną całość. Poruszanie się po mapie, różne rodzaje ataków, całkiem imponujący arsenał i zmienne, które nie zawsze możemy przewidzieć, czynią z gry Ubisoftu świetną turówkę. I jak wspominałem na początku, wcale nie taką łatwą, jeśli chcemy zdobyć maksymalną ilość punktów po skończonym fragmencie. Z początku może się wydawać, że to "samograj" typu "chowaj się za osłoną i wal do przeciwnika", ale nic bardziej mylnego. O rosnącym poziomie trudności niech świadczy fakt, że twórcy wyciągnęli pomocną dłoń dla nowicjuszy/młodszych graczy, oferując opcjonalne ułatwienia. Wciśnięcie "Y" przed walką leczy naszych bohaterów i dodaje im 50 punktów zdrowia, co uważam za świetne posunięcie i zachętę dla mniej doświadczonych użytkowników, próbujących swoich sił w taktycznej rozgrywce.
Zabawa między walkami polega na przemierzaniu bajecznie kolorowych i niemal żywcem wyciągniętych z serii Super Mario poziomów. Ustawienie kamery, które możemy zmieniać w większości fragmentów, przywodzi na myśl Super Mario 3D Land, ale sposób poruszania się to bardziej RPG-owe Paper Mario. Tu i ówdzie czekają na nas proste zagadki typu "przełącz dźwignię", labirynty, wyrzutnie. Do niektórych miejsc nie mamy z początku dostępu, gdyż dopiero z czasem zyskujemy pożądaną umiejętność, np. do przesuwania kamiennych sześcianów. Mario + Rabbids: Kingdom Battle nie nazwałbym rasową metroidvanią, jednak idea wracania do raz odwiedzonych światów i docieranie do wcześniej zablokowanych miejsc zapewnia kilka godzin dodatkowej zabawy. Pełnej nowych wyzwań, skarbów do zebrania i pojedynków do stoczenia. Przemierzenie czterech głównych, tematycznych światów nie oznacza więc końca zmagań, za co należy się ogromny plus.
Dodatkowe brawa należą się za tryb multiplayer, dedykowany dwóm graczom siedzącym przed jedną konsolą. Niestety nie ma tutaj ani lokalnego, ani tym bardziej sieciowego PvP. Zamiast tego mamy kilka minikampanii rozgrywanych w trybie kooperacji. Przechodząc kolejne światy w singlu, odblokowujemy nowe wyzwania do multi, w których każdy z graczy kontroluje dwóch bohaterów. Jeżeli domyślny poziom trudności nie zrobi na was wrażenia, to na wytrwałych czeka tryb Hard, przy którym można się solidnie spocić.
Mario + Rabbids: Kingdom Battle to bezprzecznie jedno z największych zaskoczeń tego roku w świecie gier konsolowych. Wypełniony po brzegi exclusive na Switcha, po którym mało kto mógł się spodziewać sensownego crossovera. Przyznaję, że zniesmaczony poprzednimi występami Kórlików nie śledziłem losów nowej kolaboracji Ubisoftu i Nintendo, co w gruncie rzeczy wyszło mi na dobre. Zasiadając do Mario + Rabbids: Kingdom Battle nie wiedziałem bowiem czego się spodziewać. Bez żadnych oczekiwań i nadziei otrzymałem zabawną, świetnie wykonaną i rozbudowaną turówkę, od której trudno się oderwać. Już samo patrzenie na chaos wprowadzony do świata Mario przez uszatych gamoni sprawia ogromną frajdę, dzięki czemu czas spędzony między bitwami zdecydowanie nie jest stracony.
Jeżeli w przyszłości właśnie tak ma wyglądać wsparcie Switcha przez zewnętrznych developerów, to jestem za i nie będę płakał, gdy na nowej konsoli Nintendo zabraknie multiplatformowych szlagierów. Mario + Rabbids: Kingdom Battle to prawdziwa perełka, której posiadacze innych konsol i pecetów mogą nam zazdrościć.