Trafienie Krytyczne #35. Gry oglądane, a nie grane

Sławek Serafin
2017/09/17 15:30
2
0

Afera z PewDiePie, Firewatch, mową nienawiści i YouTube... od trochę innej strony.

Dawno, dawno temu, jak byłem w podstawówce jeszcze, mało kto miał komputer. Wtedy ośmiobitowa maszynka do grania w stylu Atari, Commodore czy Spectrum kosztowała półroczne zarobki i, co zrozumiałe, nie wszystkich było na nią stać. Jak komuś rodzice kupili taki cud techniki, to stawał się momentalnie najfajniejszą osobą na dzielnicy. Wszyscy go lubili, wszyscy chcieli się z nim kumplować i do niego chodzić, oczywiście po to, żeby sobie pograć. Zbieraliśmy się w grupach kilkuosobowych i graliśmy właśnie. A dokładniej, jeden grał, a reszta się patrzyła głodnym wzrokiem, czekając na swoją kolejkę. Wiele godzin spędziłem właśnie nie na graniu, lecz na obserwowaniu, jak robi to ktoś inny. I dziś jest tak samo.

Nie ze mną, oczywiście. Tak ogólnie. Prawie połowa osób oglądających materiały wideo z gier na YouTube więcej czasu spędza na patrzeniu, jak gra ktoś inny, niż na graniu samemu. Niby taka niewinna statystyka, niby taki zwykły fakt jakiś, ale dla mnie osobiście uświadomienie sobie tego było niezłym szokiem. Ja na przykład tego nie robię prawie wcale. No, jasne, śledzę czasem LCS, żeby popatrzeć na rozgrywki najlepszych graczy w League of Legends. I faktycznie, ostatnio więcej właśnie oglądam niż sam, własnoręcznie gram w LoLa. Tylko to jest trochę inna sprawa, wydaje mi się. Esport to esport, a nie „let’s play” z jakiejś innej gierki, na przykład niezależnej przygodówki, albo głośnego erpega. Tych nie oglądam wcale, głównie dlatego, że nie wiem po co miałbym to robić. Ale przerwijmy na razie ten tok myślenia, by wrócić do niego za chwilę.

Trafienie Krytyczne #35. Gry oglądane, a nie grane

Znacie tę aferę z PewDiePie i twórcami Firewatch, prawda? Parę dni temu Piotr Nowacki opisywał ją w swoim felietonie. PewDiePie rzucał rasistowskimi tekstami, producentom z Campo Santo się to nie spodobało, więc podali go do sądu za bezprawne naruszenie ich praw autorskich do Firewatch w jego materiałach wideo. I zostały one zdjęte przez Google. Wielki szum się o to zrobił. Jedni twierdzą, że prawo stoi po stronie Campo Santo, inni że nie, jeszcze inni przyznają, że mieli prawo, ale to co zrobili, było niesprawiedliwie, szkodliwe i tak dalej. W ten dyskurs mieszał się nie będę, bo Piotr już poruszył ten temat przecież. I generalnie się z nim zgadzam, że taka kontrola odgórna, jaką Google sprawuje nad twórczością, jest niebezpieczna. Wystarczy przecież, żeby tenże PewDiePie został tak potraktowany sądownie o naruszenie praw autorskich przez jeszcze kilku innych twórców gier i… zniknie. Jeśli będzie miał więcej niż trzy takie sprawy, to Google będzie zmuszone zamknąć jego kanał. Unieważnić go. Wymazać. Wszystko, co do tej pory na nim było, zniknie po prostu, a prawie 60 milionów subskrybentów nie będzie mogło zupełnie nic z tym zrobić. Przerażające, prawda?

No, może i tak. Zwłaszcza dla tej połowy graczy, która więcej ogląda niż gra. Ale nie dla mnie. Ja się boję czegoś innego. Tego, że coś takiego nie nastąpi właśnie. I że aktualna sytuacja zostanie zachowana a trend patrzenia na gry będzie się rozwijał. Według mnie to on jest głównym zagrożeniem. Nie monopole wielkich, samowładnych koncernów. Nie prawne kruczki pozwalające cenzurować twórczość. Nie. Ja się boję zmian w kulturze grania i idących za tym patologii na rynku gier. I to nie dlatego, że ja, jako recenzent i felietonista Gram.pl zarabiam na życie pisaniem o grach, a coraz mniej ludzi o grach czyta, bo woli je oglądać, więc jestem bezpośrednio zainteresowany upadkiem konkurencji. Nie, dlatego, że kocham gry od ponad 30 lat. I znam historię. A już raz wolny rynek nam prawie zabił gry.

GramTV przedstawia:

Coraz więcej ludzi woli patrzeć na gry, niż w nie grać, nie? Jakie to ma konsekwencje? Dla producentów gier raczej nie jakieś tragiczne. Owszem, sporo ludzi nie kupuje ich produktów, bo je sobie obejrzy za darmo, bez grania. Ale dzięki promocji jaką są te materiały wideo i tak sprzedają więcej egzemplarzy, więc po zamknięciu sprawozdań kwartalnych są generalnie na plusie. I wszyscy są zadowoleni, bo wszyscy wygrywają. To znaczy, tak się wydaje. Przez ten aktualny układ sił zachodzą przemiany bowiem. Teraz twórcy gry muszą podczas jej produkcji brać pod uwagę nowy czynnik. Ich wysiłek musi zostać ukierunkowany w nową stronę. Powinni się postarać, by ich gra nie tylko się dobrze grała, ale też dobrze wyglądała i była atrakcyjna dla kogoś, kto w nią nie gra, tylko ją biernie ogląda. W ten sposób zwiększają swoją szansę na sukces w mediach społecznościowych i ogólnie większą sprzedaż, która za nim idzie. Czy to źle? Przecież to wolny rynek. Sam się reguluje. Jeśli ludzie tego chcą, to znaczy, że to jest właśnie najlepsze, prawda? No, cóż, ja bym nie był o tym taki do końca przekonany.

Już raz tak mieliśmy, że nam niby wolny rynek zaczął dyktować to, jakie są gry, jak się je tworzy, jak się je produkuje, żeby dopasować do gustów odbiorców. Trochę ponad dekadę temu. W czasach, gdy dominowały konsole Nintendo, Microsoftu i Sony a granie na PC, jeśli nie liczyć World of Warcraft było niszą i marginesem. Nie było jeszcze Steama, nie marzyła nam się nawet rewolucja cyfrowej dystrybucji, nikt nie słyszał o grach niezależnych. I sprawy szły w bardzo złą stronę. Gry były coraz bardziej spłycane, coraz bardziej upraszczane, znikały gatunki, umierała różnorodność. Niby dyktował to rynek, ale to nie jest prawda. Możliwości techniczne kształtowały ten rynek. Charakter medium, jakim była konsola, ograniczał odgórnie pole manewru, więc rynek wcale nie był wolny tak naprawdę, a jedynie w tych wyznaczonych przez owe ograniczenia sztucznych ramach. I przez to rodziły się patologie, a gry, co tu dużo gadać, były coraz słabsze, coraz bardziej takie same wszystkie. W tamtych czasach nie lubiłem konsol bardzo, właśnie za to, jak powoli dusiły, jak zabijały różnorodność gier. Na szczęście od pójścia w prawdziwe patologie i grania pod dyktando rachunku strat i zysków wielkich koncernów uratowała nas cyfrowa dystrybucja, ruch indie i eksplozja kreatywności w segmencie PC. Ramy zostały połamane, ograniczenia odrzucone i żywioł ogarnął również świat konsol. Wszystko się dobrze skończyło, mimo tego, że uratował nas nie wolny rynek, nie wielkie koncerny, nie my sami nawet się uratowaliśmy, tylko zadziałał deus ex machina.

A co nas uratuje tym razem? Jasne, nie ma jeszcze przed czym tak w sumie. Ja tu sobie kasandrycznie wieszczę, ale przecież na razie nic się nie dzieje, prawda? No nie, jeszcze nie, nie na jakąś dużą skalę. Rynek gier jest ogromny i ma swoją bezwładność, więc zmiany zachodzą w nim powoli i niezauważalnie. Ale zachodzą. I można sobie wyobrazić przyszłość, w której trendy się nie zmienią, nie? Przyszłość, w której coraz więcej gier produkuje się w taki sposób, żeby się je dobrze oglądało, a nie tylko dobrze w nie grało. A potem taką, w której ta widowiskowość stanie się trochę ważniejsza od grywalności. A potem jeszcze inną, gdzie już to, jak gra się prezentuje przy biernym odbiorze będzie najważniejsze. Przejaskrawiam, jasne. I pewnie się mylę również. Ale pomyślmy przez chwilę. Wyobraźmy sobie taki rozwój wydarzeń. Taki dystopijny świat, w którym grają tylko jednostki, takie różne PewDiePie’ie, a reszta z nas tylko na nich patrzy. Sami nie gramy. Raz dlatego, że granie kojarzone jest z widownią już przecież, więc jeśli nikt na nas nie będzie patrzył, to po co mamy grać, nie? A po drugie dlatego, że po prostu już się samemu nie bawi za dobrze, bo od dawna projektuje się gry tak, żeby przede wszystkim wyglądały, a nie sprawiały przyjemność w bezpośredniej interakcji…

Ponura wizja, nie? I mało prawdopodobna, mam nadzieję. Ale nie niemożliwa. I możecie mnie nazwać betonem, starym dziadem, marudą i pierdołą, która powtarza, że za jej czasów to było lepiej. Ja jednak pamiętam, że wtedy, dawno temu właśnie, oglądało się jak kolega gra nie dlatego, że się lubiło oglądać, tylko dlatego, że trzeba było poczekać na swoją kolejkę. Przede wszystkim chciało się samemu. To nastawienie, to podejście, to pożądanie, ta bezwarunkowa miłość do grania… zanika. I boję się, że zaniknie całkiem. To by było strasznie smutne, nie? Dlatego właśnie, choć zamknięcie kanału PewDiePie byłoby wielką niesprawiedliwością, bezprawną przemocą ze strony koncernów i ingerencją w naszą wolność, to… ja bym się ucieszył. Bo może część z tych dziesiątków milionów jego fanów by stwierdziła, że w sumie to teraz może sami pograją, zamiast gry oglądać. I może przez taką katastrofę uniknęlibyśmy tragedii dużo większej…

Komentarze
2
zadymek
Gramowicz
21/09/2017 12:55
21 godzin temu, Gram.pl napisał:

Prawie połowa osób oglądających materiały wideo z gier na YouTube więcej czasu spędza na patrzeniu, jak gra ktoś inny, niż na graniu samemu. Niby taka niewinna statystyka

1. Ja poproszę źródło tej statystyki. 2. To raczej oczywiste, że kto ogląda, to ... no ogląda. A kto gra, nie ma czasu na oglądanie. Czy w związku z tym autor chciałby, by więcej widzów grało, czy więcej grających oglądało?

 

21 godzin temu, Gram.pl napisał:

Już raz tak mieliśmy, że nam niby wolny rynek zaczął dyktować to, jakie są gry, jak się je tworzy, jak się je produkuje, żeby dopasować do gustów odbiorców. Trochę ponad dekadę temu. W czasach, gdy dominowały konsole Nintendo, Microsoftu i Sony a granie na PC, jeśli nie liczyć World of Warcraft było niszą i marginesem.

Chyba przespałem ten okres. Jakieś przykłady tej płycizny, co to jej teraz nie ma?

21 godzin temu, Gram.pl napisał:

Ja tu sobie kasandrycznie wieszczę, ale przecież na razie nic się nie dzieje, prawda? No nie, jeszcze nie, nie na jakąś dużą skalę.

No. I tym pozytywnym akcentem... aaa, jest coś jeszcze /uploads/emoticons/wink.png" srcset="/uploads/emoticons/wink@2x.png 2x" title=";)" width="20" />

21 godzin temu, Gram.pl napisał:

Przyszłość, w której coraz więcej gier produkuje się w taki sposób, żeby się je dobrze oglądało, a nie tylko dobrze w nie grało. A potem taką, w której ta widowiskowość stanie się trochę ważniejsza od grywalności. A potem jeszcze inną, gdzie już to, jak gra się prezentuje przy biernym odbiorze będzie najważniejsze.

I w tym punkcie branża zeżre własny ogon, i kto ma głowę na karku powróci do macierzy, bo sława bez sprzedaży rodziny nie wyżywi.

21 godzin temu, Gram.pl napisał:

To nastawienie, to podejście, to pożądanie, ta bezwarunkowa miłość do grania… zanika. I boję się, że zaniknie całkiem. To by było strasznie smutne, nie?

Dla kogo? Dawno przegniłych zwłok tych, którzy granie kochali? Tych żywych, którym granie powiewa? Tych, co jeszcze dychają nostalgią za "dawnymi czasami"? Things come and go...

 

Usunięty
Usunięty
20/09/2017 15:28

Ciekawy artykuł - próbuje 'ogarnąć' zmiany dookoła w ogólne ramy.

Nie panikując, utworzy się w praktyce dodatkowa podgrupa gier. Do oglądania raczej, a nie do grania - a mi się to będzie bardzo podoba, bo 1) uwielbiam grać/oglądać takie gry (gry od telltale, itp.),  2) uwielbiam serie jak mass effect, dragon age, bo są genialne nie przez nie wiadomo jaką mechanikę, ale przez świetnie 'wyreżyserowane' (cudzysłów, bo słowo dość luźno użyte) cutsceny, questy, misje,...

Jedyną prawdziwą zmianą będzie to, że twórcy gier będą pobierali jakiś rodzaj gratyfikacji od 'let's playerów' - oczywiście po długiej burzy o definicje i sposoby uzyskiwania pieniędzy (abonamenty, opłaty, dodatkowe usługi, itp...).

Dlatego życzę graczom nie tracić nerwów z powodu tej burzy "Brace yourselves... shitstorm is coming..."