Cyberpunk, anime, ekstremalnie szybka akcja i tona genialnych pomysłów. Ruiner pojawił się i pozamiatał w kategorii „największa niespodzianka roku”.
Cyberpunk, anime, ekstremalnie szybka akcja i tona genialnych pomysłów. Ruiner pojawił się i pozamiatał w kategorii „największa niespodzianka roku”.
Kłamałbym pisząc, że nie liczyłem na tę produkcję. Mimo wszystko nie spodziewałem się, że dopiero debiutujące warszawskie Reikon Games dostarczy coś tak genialnego. Ruiner miał być szybki i intensywny. Miał też mieć klimat wylewający się wręcz z ekranu. Nie miało również zabraknąć ciekawych pomysłów, dzięki którym będzie to coś więcej niż tylko efektowny twin stick shooter. No i nie zabrakło. Mimo wszystko Ruiner zaskakuje. Tym, że to wszystko jest lepsze niż mogło się wydawać i przede wszystkim tym, że w tej grze jakości jest znacznie więcej i to na poziomach, których niekoniecznie musieliśmy się spodziewać.
Grę zaczynamy jako anonim. Człowiek nawet bez twarzy, jedynie z kaskiem wyświetlającym różne lakoniczne komunikaty. Ktoś nam mówi, że ma nad nami kontrolę. Jesteśmy jego niewolnikiem i musimy wykonać zadanie. Zabić Bossa. Do tego jednak nie dochodzi i nasz bezimienny bohater zostaje uwolniony przez tajemniczą hakerkę. A może po prostu dalej jest niewolnikiem, ale tym razem innej osoby? Fakt jest tylko taki, że ktoś porwał naszego brata. Zadanie jest więc proste – po trupach dojść do celu i odzyskać wolność chłopaka. Nie brzmi to może szczególnie oryginalnie i w sumie tak jest do samego końca. Fabuła w żadnym momencie nie zachwyciła mnie niespodziewanym zwrotem akcji. Mimo wszystko śledziłem ją z uwagę. Po części licząc na coś ciekawego, po części z powodu sposobu jej przedstawienia.
Ruiner opowiada historię na kilka sposobów. Przede wszystkim na ekranie, podobnie jak w wielu japońskich produkcjach, pojawiają się ręcznie rysowane postacie. Zamiast czytanych dialogów mamy jedynie napisy. Brzmi to jak rozwiązaniem pozwalające zakryć ograniczenia budżetowe, ale w praktyce sprawdza się całkiem ciekawie. Do tego dochodzą jeszcze dosyć częste scenki przerywnikowe. Ten element bardzo mnie zaskoczył. Po takiej grze ciężko było się spodziewać wyreżyserowanych filmików. Co ważne, zrobiono to na bardzo wysokim poziomie. Dzięki odpowiedniej pracy kamery, muzyce i brakowi głosów postaci proste przerywniki filmowe miały w sobie niesamowity klimat. Ekipa Reikon Games pokazała tym samym, że nawet coś prostego i mało czasochłonnego potrafi budować niesamowity efekt.
Ruiner to jednak nie gra oparta głównie na fabule, a ekstremalnie szybki twin stick shooter. Słowo „ekstremalnie” zostało użyte nie bez powodu. Tempo akcji jest tutaj obłędne. Jak tylko trafiałem na jakiś kill room nie było chwili spokoju, non stop coś się działo. Ruiner przede wszystkim jest dosyć wymagający, nawet na najniższym poziomie trudności. Trzeba się więc non stop pilnować, nawet jeśli na ekranie zazwyczaj nie ma zbyt wielu wrogów. Z drugiej strony twórcy przygotowali cały szereg narzędzi pozwalających radzić sobie z przeciwnikami i opanować tempo akcji. Bardzo istotnym elementem poruszania się jest dashowanie. Da się nawet na chwilę spowolnić czas i wybrać kilka takich ruchów naraz. Nic nie stoi więc na przeszkodzie, aby w taki sposób szybko wyeliminować 2-3 wrogów. Niestety przez większość czasu gry tempo było na tyle intensywne, że po prostu nie było kiedy tego użyć. Mimo wszystko Ruiner nie jest grą hermetyczną, dostępną jedynie dla osób z małpią zręcznością. Ekipa Reikon Games stopniowo podkręca tempo, dzięki czemu gracz krok po kroku uczy się mechaniki. Po koniec osoba patrząca na rozgrywkę z boku ma prawo przerazić się szybkością, ale ktoś z padem w ręku po drodze dowie się jak odnaleźć się w takim środowisku.
Sama walka to parę elementów. Duże znaczenie ma broń biała, czyli głównie kilka rodzajów katan (grę zaczynamy od zwykłej rurki). Cięcie przeciwników na kawałki nigdy się nie nudzi, a więc taki sposób eliminacji wrogów był u mnie najpopularniejszy. Oprócz tego gra oferuje dostęp do sporej liczby broni palnych o przeróżnych efektach. Amunicji nie ma zazwyczaj za dużo, ale na szczęście momentami bohater wręcz potykał się o leżące na ziemi karabiny. To również napędza akcję – non stop trzeba dashować między wrogami i regularnie zmieniać broń. Raz warto strzelić, a innym razem użyć katany czy granatu. Do tego w grze znajduje się system rozwoju postaci, który pozwala przypisać do konkretnych przycisków jedną z 2-3 umiejętności. Pod koniec gry walka przypominała więc prawdziwy taniec na padzie. W użyciu były niemalże wszystkie przyciski, które pozwalały dashować, strzelać, machać kataną, spowalniać czas, regenerować zdrowie czy ogłuszać wrogów. Czy da się zrobić grę jeszcze szybszą i efektowniejszą? Da, ale akurat Ruiner doszedł do cienkiej linii między szaleńczym tempem akcji, a przerostem formy nad treścią. Na szczęście nie przekroczył jej.
Twórcy starali się jak mogli, aby rozgrywka była jak najbardziej urozmaicona. To się faktycznie udało, dzięki czemu Ruiner to coś więcej niż seria kill room-ów. Regularnie akcja przerywana jest przez dialogi czy scenki przerywnikowe. Do tego sporo jest eksploracji. Walka nie zawsze też ogranicza się do pokonania grupki przeciwników. Czasami są to pojedyncze postacie czy łatwe do przeoczenia pułapki. Pojawiają się również potyczki z bossami. Nie są to może najbardziej pasjonujące pojedynki jakie widziałem w grach wideo, ale potrafią podnieść adrenalinę. Do tego regularnie na drodze głównego bohatera stoją mini bossowie, na których nie ma sposobu – trzeba po prostu unikać ich ataków i ładować wszystkim co się ma. Dzięki temu wszystkiemu Ruiner nie nudzi się. Nie jest to najdłuższa gra, ale ani przez chwilę nie czuć znużenia. Całość przeszedłem przy dwóch podejściach. Kończąc historię nieco żałowałem, że nie czeka mnie nic więcej. Niestety zdarza mi się to dosyć rzadko i zazwyczaj pod koniec jestem zmęczony grą. Z Ruinerem tak nie było.
Kilka słów o świecie, bo ten odgrywa niezwykle istotną rolę. W czasie gry odwiedzamy miasto Rengkok, które idealnie wpasowuje się w cyberpunkowy klimat. Na swojej drodze spotykamy mnóstwo postaci z wszczepami, dużą rolę pełni również hakowanie mózgów. To wszystko doprawione jest wyraźnymi inspiracjami anime. Od razu jednak informuję osoby uczulone na „japońszczyznę”, że Ruiner ich nie odrzuci. Zapożyczenia z tej kultury są widoczne, ale dotyczą głównie sposobu przedstawienia historii czy niektórych efektów wizualnych. Czasami ciężko to opisać, ale w czasie samej gry inspiracje są mocno widoczne. Na szczęście taki miks sprawdza się bardzo dobrze i stanowi jedynie wartość dodaną. Widać, że ekipę Reikon Games takie klimaty mocno interesują i wiedzą jak to wykorzystać.
Rangkok to miasto brudne, mroczne i pełne niebezpiecznych zakamarków. Aż szkoda, że w czasie zabawy odwiedzamy tylko kilka lokacji. Sprawia to również, że w pewnym momencie można odczuć drobną monotonię. Gdybym miał wskazać największy minus Ruinera to są to właśnie odwiedzane miejsca. Brakuje nieco różnorodności. Większość lokacji jest bardzo surowa i nieco monotematyczna, co jedynie potęguje mocno ograniczona paleta barw. Wszechobecna czerwień dodaje niesamowitego klimatu i podnosi design świata na wyższy poziomie. Mimo wszystko nieco brakowało mi większej różnorodności.
Niedawno na łamach gram.pl recenzowałem grę Redeemer. To również twin stick shooter. Zupełnie inny klimat, ale pod względem mechaniki da się znaleźć wiele podobieństw. Mimo wszystko Redeemer jest przeciętny. Ruiner robi wszystko lepiej. Ba, robi niemalże wszystko bardzo dobrze i do tego unika wielu błędów w rozgrywce. Do tego wszystkiego dodaje sporo od siebie – gęsty klimat, ciekawie przedstawioną historię czy piekielnie szybką oraz efektowną akcję. Ekipa Reikon Games przygotowało więc produkcję, która wybija się na tle coraz większej przeciętności ogarniającej branżę gier wideo. Nie jest to może tytuł rewolucyjny, ale pod wieloma względami unikatowy – na poziomie mechaniki, świata czy klimatu.
Pytanie czy warto kupić Ruinera jest więc nie na miejscu. To oczywiste. Prędzej zastanowiłbym się czy jest to największa pozytywna niespodzianka tego roku. Jestem skłonny zaryzykować tezę, że tak. Czy jest to też najlepsza rodzima produkcja 2017 roku? Observer mnie oczarował, ale nie mam pewności czy na pewno jest lepszy niż Ruiner. Na pewno ciekawszy fabularnie, ale zdecydowanie słabszy technicznie (pod tym względem produkcji ekipy Reikon Games nie mam nic do zarzucenia) oraz pod kątem mechaniki. Kwestia do dyskusji. Fakt jest jednak faktem – Ruiner to świetna gra i jeden z najlepszych twin stick shooterów w historii.