Pozycja warta uwagi czy tania reklama i skok na kasę?
Pozycja warta uwagi czy tania reklama i skok na kasę?
System walki w mobilnej odsłonie znacznie różni się od tego, co możemy zobaczyć w wersjach konsolowych czy pecetowej. Jest to strategia z elementami erpega, ale bardziej „na papierze” niż w rzeczywistości. Mamy tutaj do czynienia z drużyną składającą się na kilku bohaterów (w pierwszych starciach możemy wykorzystać jedynie 3 osoby, później liczba ta się powiększa). Każdy z nich ma unikalne umiejętności, które wykorzystuje podczas walki. Nasi bohaterowie biegną przed siebie na oślep, ładując broń w ciało pierwszego lepszego przeciwnika, jakiego napotkają. Oczywiście, możemy zmienić bieg poszczególnych bohaterów, ale akcja jest tak zwarta i szybka, że zanim na dobre zareagujemy, nasze postacie już biegną do następnej fali wrogów. Takich „pojedynków” w jednym etapie jest kilka, a cały poziom kończy się walką z potężnym bossem i, niestety, z nim też walczymy na podobnych zasadach.
Jak już wspomniałam, każdy z dostępnych bohaterów ma osobny pakiet umiejętności, które odblokowujemy podczas rozgrywki. Niestety, element ten niezwykle kuleje. Umiejętności dla jednej postaci jest kilka, ale podczas gry używamy tylko wybranej. Aby jej użyć wystarczy wcisnąć jeden przycisk i voila, magia sama dzieje się na ekranie. Problem w tym, że taka rozgrywka staje się po jakimś czasie bardzo powtarzalna i najzwyczajniej w świecie nudna.
Mobilna wersja gry zaadoptowała również system Nemesis, dzięki któremu wrogowie zyskują własną osobowość. Każdy z „bastionów” będzie pilnowany przez potężnego orka lub Uruk-haia o własnej osobowości i randze. Ciekawą opcją jest możliwość wyboru – możemy takiego bossa zabić i zgarnąć sporą gromadkę bonusów lub nim zawładnąć. Takiego przeciwnika możemy później wykorzystać jako sprzymierzeńca podczas walki, niestety, jedynie raz na pojedynek. Później musi on odpocząć, więc na kolejną możliwość wykorzystania kmiotka podczas rozgrywki musimy poczekać. Takim orkom możemy zlecać również wykonywanie zadań poza kampanią, a także wystawiać orków przeciwko sobie, co kończy się zgonem jednego z nich.
Prawdziwa zabawa rozpoczyna się jednak poza główną rozgrywką. Zauważamy wtedy, że mobilna wersja Śródziemie: Cień wojny jest niezwykle rozbudowana. Każdy z bohaterów ma osobne umiejętności, które należy „pielęgnować” wciąż je ulepszając, a postaci do odblokowania jest całkiem sporo. Innymi słowy – będziemy bawić się a to w dodawanie dodatkowych punktów do umiejętności, a to w odkrywanie napisów na magicznych pierścieniach, a to w dodawanie run dla naszych postaci. Opcji jest tak dużo, że początkowo się gubimy i taki stan będzie, niestety, utrzymywał się przez przynajmniej pierwsze kilkadziesiąt minut, bo nawet po kilkunastu przeprowadzonych walkach samouczek potrafił mnie jeszcze zaskoczyć kolejną nową opcją, którą mogę wypróbować w grze. Wygląda to tak, że walczymy przez 5 minut, a kolejne 25 staramy się ogarnąć chaos widoczny na ekranie.
Muszę przyznać, że gra wygląda całkiem przyzwoicie jak na urządzenia mobilne. Ładne są zarówno postacie, jak i tekstury, ale wiąże się to z tragicznym wręcz poborem energii. Po nieco ponad półgodzinnej rozgrywce na iPhonie 6 musiałam wygrzebać kabel od ładowarki. Liczba detali zachwyca, ale dla bezpieczeństwa baterii warto jednak ustawić mniej okazałe efekty graficzne. Niespecjalnie zachwycały mnie za to te same mapy na każdym poziomie. Rozumiem, że w przypadku gier mobilnych istnieją ograniczenia, ale taka powtarzalność wprowadza niepotrzebny element rutyny.
Prawdziwą zmorą tej gry są jednak mikrotransakcje. Wierzcie mi, grałam w wiele gier, w których liczba różnych form monetyzacji potrafiła mnie przytłoczyć. Śródziemie: Cień wojny wchodzi na kolejny poziom – mamy tutaj monety, gemy, punkty umiejętności, punkty energii i punkty używane do podrasowania naszych orków. Oczywiście, jak w życiu, za wszystko można zapłacić, ale w tej grze nic tanie nie jest. Początkowo, oczywiście, będziemy pieszczeni dodatkowymi punktami, a wirtualne pieniądze będą się lały z każdej strony. Wystarczy godzina, żeby się przekonać, że to kolejny skok na kasę, więc albo jesteśmy cierpliwi albo rzucamy to wszystko w kąt.
Śródziemie: Cień wojny to po prostu kolejne bardzo mocno rozbudowane klikadełko, które miało promować edycję na PC i konsole, a zamiast tego wyciąga chciwe łapska po naszą kasę. Klimat jest, ciekawi bohaterowie również są, ale dość marna mechanika walki połączona z mikrotransakcjami nie pozostawia dobrego posmaku. Fajne, ale tylko na początku. Na moim smartfonie nie zagrzeje miejsca przez dłuższy czas.