Kingdom Come: Deliverance trafiło na Kickstartera na początku 2014 roku. Pierwotna data premiery wyznaczona była na grudzień kolejnego roku, jednak, zgodnie z niechlubną tradycją kickstarterowych projektów, przekładano ją wielokrotnie. Wszystko jednak wskazuje, że gra zostanie wreszcie wydana 13 lutego 2018 roku. Z okazji nadchodzącej premiery zostaliśmy zaproszeni na prezentację około 40 minut rozgrywki.
Kingdom Come: Deliverance wyróżnia się formułą na tle innych gier RPG. Główny bohater, Henryk, nie będzie miał ważnego wpływu na wydarzenia. Gra osadzona jest w XV-wiecznych Czechach, i niezależnie od tego, co zrobimy, historia potoczy się tak, jak w rzeczywistości. Nie zostaniemy królem Czech, nie wcielimy Bohemii do królestwa Polskiego, nie zabijemy Jana Husa, by uchronić naszych południowych sąsiadów od wojen husyckich. To, na co mamy faktyczny wpływ, to życie samego Henryka.
Jest to rozwiązanie, które potencjalnie może wnieść spory powiew świeżości. Najczęściej gry rzucają na barki głównego bohatera ciężar całego świata, losy ludzkości zależą od jego działań. Kingdom Come odchodzi od tego, i zdaje się być konsekwentne w porzucaniu tego skrajnego indywidualizmu.
Na ogół protagonista gry jest pępkiem świata. W grach z serii Arkham diaboliczne plany złoczyńców są brane na wstrzymanie, jeśli akurat Batman postanowi się skupić na szukaniu zielonych znaków zapytania pozostawionych przez Riddlera. Ciri nie czeka zguba, jeśli Geralt zdecyduje się zostać legendą wśród miejscowych graczy w Gwinta. W Far Cry członkowie lokalnego ruchu oporu nawet nie mrugną, kiedy porzucimy walkę ze złym reżimem po to, by spróbować sił w wyścigach na quadach.
Kingdom Come z tym zrywa. Życie toczy się w dużej mierze niezależnie od naszych działań. Podczas prezentacji pokazano zadanie, w ramach którego wybieramy się do pobliskiej wsi, by odnaleźć osoby odpowiedzialne za rozboje. Nie jedziemy tam sami – jesteśmy jedynie częścią większego oddziału. Co się stanie, jeśli postanowimy ich opuścić i znikniemy na kilka dni, by zająć się zadaniami pobocznymi? Nie będą na nas czekać, nie będą też błądzić jak dzieci we mgle. Prędzej czy później uporają się z misją bez naszej pomocy – być może z lepszym lub gorszym efektem, ale nikt nie próbuje nam wmówić, że bez naszej pomocy słońce przestanie wschodzić, a krowy nie będą już dawać mleka.
Bardzo ucieszyło mnie, że w grze nie pojawi się minimapa. Od czasów Wiedźmina 3 stałem się zajadłym wrogiem tego elementu interfejsu. Minimapa skutecznie potrafi odwrócić uwagę od nawet najpiękniejszego świata, a jeżeli rozgrywka jest od niej tak uzależniona, jak właśnie w Wiedźminie, wyłączenie jej to tylko półśrodek – ceną niezaśmieconego ekranu jest dość uciążliwa konieczność ciągłego zerkania na właściwą mapę.
Kingdom Come postawiło na dużo subtelniejszy kompas wskazujący ogólny kierunek, który jest wspomagany właściwą mapą. Na ile można było stwierdzić podczas prezentacji, takie rozwiązanie powinno się sprawdzać całkiem dobrze. Powinno to móc zapewnić wygodę grania nie burząc klimatu.
Z brakiem minimapy jest związana również inny aspekt, który również nieco mnie irytował w Wiedźminie. W przygodach Geralta jej obecność wymuszona była szalonym nagromadzeniem najróżniejszych atrakcji – ukrytych skarbów, obozami bandytów, siedliszczami monstrów, etc. Według mnie tych elementów było wręcz za dużo, chociaż akurat w grze w świecie fantasy nie było mi trudno zaakceptować to, że za każdym kamieniem polnym kryły się cztery nekkery, dwa utopce i jedna baba wodna. W Kingdom Come bandyci i łupieżcy nie zajmują każdego wolnego metra kwadratowego świata gry, na czym zdecydowanie zyska realizm rozgrywki.
Warto przy tym zaznaczyć, że obecna w grze mapa to kartograficzne cudo utrzymane w stylistyce średniowiecznych map. Podobnie zilustrowane są wszystkie części menu czy zawarta w grze encyklopedia historycznych miejsc i postaci. Byłem skłonny uwierzyć, że użyto autentycznych iluminacji zdobiących średniowieczne księgi, jednak wszystkie ilustracje zostały stworzone przez grafików na potrzeby gry.
W walce nie jesteśmy terminatorem, który jest w stanie samodzielnie położyć dziesiątki przeciwników. Twórcy postawili sobie za cel, aby walka była jak najbardziej realistyczna, i wygląda na to, że całkiem dobrze poradzili sobie z tym zadaniem. W walce najważniejsza jest taktyka, parowanie i krycie się za tarczą. Ciosy możemy wyprowadzać z sześciu różnych kierunków, podobnie jak nasi przeciwnicy. Dlatego kluczowa jest obserwacja ruchów wroga, aby móc w porę zablokować uderzenia mieczem.
Podczas pojedynków ważne jest także zbroja, którą mamy na sobie. Każdy pancerz inaczej reaguje na różne typy zadanych ciosów – cięte, obuchowe lub kłute. Dlatego też rycerz zakuty w pełną zbroję płytową będzie praktycznie niewrażliwy na cięcia mieczem, a przez pancerz będzie należało się przebić nadziakiem lub okładać go buławą. Z kolei jeżeli zdecydujemy się przywdziać do walki przyłbicę, potyczkę będzie obserwowali jedynie przez wąską szparę w zasłonie.
W tym momencie Kingdom Come jest, moim zdaniem, najciekawiej zapowiadającą się grą, w której walka opiera się na broni białej. W nadchodzącym Mordhau oraz wydanym kilka lat temu Chivalry ograniczenia związane z tym, że te gry skupiają się na komponencie multiplayer odzierają według mnie te gry z klimatu. Kingdom Come ma szansę pozwolić mi zatopić się w średniowiecznym klimacie.
To, co dla mnie w tym momencie jest największą wadą, zapewne zostanie zignorowane przez większość graczy. Mianowicie, w grach ważna dla mnie jest językowa autentyczność – nie bez powodu grałem w rozgrywające się we Francji Assassin’s Creed Unity i Remember Me we francuskiej wersji językowej i psioczyłem na obecność jedynie angielskiego dubbingu w na wskroś japońskiej Catherine. Dlatego też z niepokojem przyjąłem informację, że prawdopodobnie Kingdom Come: Deliverance pozbawione będzie czeskiego dubbingu. Oglądanie podczas prezentacji czeskich postaci mówiących bezbłędną angielszczyzną budziło u mnie pewien dysonans.
Drugą rzeczą, która potencjalnie może burzyć immersję, to ilość tabelek, statystyk i liczb. Praktycznie wszystko ma swoje własne statystyki, począwszy od zbroi po naszego wierzchowca. W zależności od tego, jak jesteśmy ubrani, możemy wzbudzać respekt lub postrach, a obie cechy są również regulowane przez wyrażane liczbami statystyki. Obawiam się, że w pogoni za realizmem twórcy mogli przesadzić, doprowadzając do niekontrolowanego rozrostu interfejsu. Ostatecznie może to psuć klimat gry – z tego, co zapamiętałem z lekcji historii, średniowieczni rycerze nie spędzali zbyt dużo czasu ślęcząc nad tabelkami, sprawdzając swoje statystyki.
Prezentacja gry przekonała mnie, że na Kingdom Come: Deliverance warto czekać. Na razie pozostaje zagadką, czy ta gra będzie faktycznie sukcesem. Wątpliwości może wzbudzać nietypowe podejście do formuły RPG oraz brak doświadczenia w tworzeniu gier z tego gatunku – projektowi przewodzą twórcy takich gier jak Mafia czy Operation Flashpoint, które za wiele z RPG wspólnego nie mają. Mimo wszystko, prezentacja spowodowała, że zacząłem wyczekiwać z zainteresowaniem lutowej premiery.