Tak dawno nie pisałem nic niemiłego i deprecjonującego o konsolach, że pewnie część z czytelników zapomniała, albo też nawet nigdy nie wiedziała, że ma do czynienia ze znanym hejterem konsol. A to prawda. No, do pewnego stopnia, bo hejterem konsol byłem, w czasie przeszłym, jakieś, hmm, dobre dziesięć lat temu, gdy to one dyktowały to, co dzieje się na rynku. Steam wtedy jeszcze raczkował, rewolucja indie dopiero się zaczynała, nie było jeszcze takich potężnych przebojów jak World of Tanks czy League of Legends. I wydawało się, że Microsoft, Nintendo i Sony zaduszą branżę gier tymi swoimi sequelami gier action-adventure przeróżnych, że zabiją różnorodność, że wytną szerokie spektrum gatunków wszelakich jak puszczę amazońską, żeby sobie tam porobić poletka własne, każde jedno takie same jak pozostałe. I dlatego ich nie znosiłem, za to powolne miażdżenie rynku swoimi grami zrodzonymi w tabelkach Excela. Ale potem wydarzyło się to, co się wydarzyło, cyfrowa dystrybucja odmieniła świat i okazało się, że zagrożenia już nie ma. I tym samym konsole stały mi się doskonale obojętne jako takie. Czasem tylko, tak z sentymentu, się z nich pośmieję złośliwie. Ale nie dziś. Dziś będę piał peany.
A potem Xbox One przegrał z kretesem z PlayStation 4. I nagle się okazało, że chłopaki Billa Gatesa nie mogą już działać tak jak dawniej, że muszą się trochę bardziej wysilić, że muszą coś wymyślić. Na przykład spojrzeć w kierunku dotychczas mało interesującym, czyli… graczy. I zaczęły się dziać rzeczy. Darmowe gry co miesiąc. Integracja środowisk konsol i komputerów osobistych w ramach Windows 10. Wydawanie każdej gry na obu platformach, już tak domyśl nie, programowo. To jest akcja zakrojona na szeroką skalę. Przyszłościowa. Microsoft jest dalekowzroczny i buduje sobie społeczność, tworzy bazę, do następnego odcinka serialu „Wojna Konsol”, który zamierza wygrać. Wie, że ten aktualny już położył, więc zdecydowanymi, śmiałymi ruchami, koncentruje siły do kolejnej ofensywy. I, zupełnie przypadkiem, dzięki temu my, gracze, dostaliśmy to, czego nam nigdy wcześniej nie dano. Skorzystali zwłaszcza posiadacze pecetów, oczywiście, co mnie osobiście bardzo cieszy.
A Sony? Cóż, oni spoczęli na laurach. Uśpieni sukcesem, stracili tę zadziorność, tę agresję. I nawet jak coś robią, to tak na ćwierć gwizdka, leniwie, bo wiedzą, że nie muszą się starać. Jak z PlayStation 4 Pro czy tymi swoimi goglami VR. To były reakcje, a nie akcje, to były działania wymuszone przez rynek, a nie długofalowa strategia i planowanie. I dlatego niewiele zmieniły. A Microsoft jest głodny i łaknie krwi. I łypie też ślepiami w stronę Steam, próbując po kreciemu podkopać jego pozycję, co też jest bardzo dobre dla nas, graczy. Bo i Steam się spasł i teraz leży i gnuśnie trawi, zamiast na serio się starać.
I właśnie dlatego tak bardzo życzę sobie, i nam wszystkim, sukcesu, możliwie jak największego, Xbox One X. Bo gdy Sony poczuje gorący oddech dyszącego żądzą zemsty Microsoftu na plecach, to też zacznie się żwawiej ruszać. Postara się. Wyjdzie z jakąś nową koncepcją. Z jakąś innowacją. Z czymś lepszym niż dotychczas. Zacznie walczyć, zacznie się na serio bić. A przecież, kochani moi, mądre przysłowie mówi nam, że gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. W tym przypadku trzeci jesteśmy my. I w naszym interesie jest, żeby poszło na noże, żeby polała się korpo-krew, bo to oznacza licytację o nasze względy. Obydwa koncerny będą próbować nas zjednać, dając coś, czego wcześniej nie dawały. I nie wiem jak wy, ale ja lubię dostawać coś, czego jeszcze nie miałem.
Mam szczerą nadzieję, że sukces Xbox One X to tylko pierwsza z serii wygranych przez Microsoft potyczek. Nie ma takiej opcji, żebym tę konsolę, czy jakąkolwiek inną, kupił, i na niej grał. Ale szczerze, tak naprawdę szczerze i z głębi serca, życzę jej wszelkich sukcesów. Niech świat gier płonie, a nie tam tli się ledwie i nudnawo. Do boju Microsoft! Xbox One X pany!