Tylko dla koneserów.
Tylko dla koneserów.
Widok roznegliżowanych nastolatek walczących z hordami potworów to raczej nie codzienność dla przeciętnego gracza. Chyba że jest się fanem produkcji Tamsoftu, japońskiego developera, który stoi za takimi grami jak OneChanbara: Bikini Zombie Slayers czy Senran Kagura: Peach Beach Splash. Trzeba przyznać, że Tamsoft jest bardzo konsekwentny w dostarczaniu produkcji, w których – nie ma co owijać w bawełnę - liczą się ślicznotki rodem z anime, cycki i damska bielizna.
School Girl/Zombie Hunter nie różni się pod tym względem od wcześniejszych dzieł Japończyków. Na pierwszy rzut oka może się wręcz wydawać, że to OneChanbara, w której podmieniono skiny, a slasherowy model rozgrywki zastąpiono strzelanką TPP. Bardzo toporną, prostacką strzelanką TPP.
Jak nie trudno zgadnąć, głównymi bohaterkami School Girl/Zombie Hunter są uczennice japońskiego "ogólniaka", które z niewiadomych przyczyn muszą stawić czoła hordzie nieumarłych, pojawiających się znienacka na terenie szkoły. Scenariusz rzuca nas na głęboką wodę i bez zbędnego wprowadzenia każe iść przed siebie i likwidować kolejne potwory. Nie ma tu żadnej finezji, pudrowania niedociągnięć i próby nadawania całemu doświadczeniu głębi. Po prostu, jesteś japońską nastolatką z wielką giwerą i musisz przeżyć z pomocą koleżanek.
School Girl/Zombie Hunter to pod każdym względem produkcja klasy B, skierowana do miłośników absurdalnej "japońszczyzny" i campowej estetyki. Scenariusza pod żadnym pozorem nie należy brać na poważnie, bo jest zwykłym pretekstem do powtarzania szablonowych misji, składających się na niedługą (około cztery godziny na normalu) kampanię. Scenki przerywnikowe są pełne stereotypowych postaci, patetycznych dialogów i groteskowych rozwiązań. Szkolne koleżanki często rozprawiają o życiowych problemach typowych nastolatek, niespecjalnie przejmując się zombie apokalipsą. Ot, taka stylistyka, którą albo się kocha, albo nienawidzi.
Styl i klimat gry można tłumaczyć campową estetyką, celowym upozorowaniem jej na niskobudżetowe doświadczenie dla koneserów. Ale czy w tych samych kategoriach należy rozpatrywać warstwę techniczną? Co tu dużo mówić - School Girl/Zombie Hunter to gra brzydka, toporna i do bólu powtarzalna. Patrząc na screeny można ją łatwo pomylić z produkcją z poprzedniej generacji konsol. I to taką drugoligową. W grze spotykamy kilka rodzajów zombiaków, powielanych metodą kopiuj-wklej. Taką samą metodę wykorzystano przy projektowaniu poziomów, na które składają się szkolne korytarze, sale lekcyjne, jakiś parking i kilka innych pustych, nieciekawych lokacji.
Pół biedy, gdyby chociaż eksploracja i oczywiście strzelenie sprawiało frajdę. Niestety, School Girl/Zombie Hunter to bardzo mierna strzelaka TPP, z kilkoma rodzajami broni (karabiny, wyrzutnie rakiet, strzelby, pistolety, granaty), topornym sterowaniem i płytką mechaniką. Biegniesz, strzelasz z biodra (celownik jest cały czas widoczny), turlasz się, by uniknąć ataku, biegniesz dalej, strzelasz – i tak do końca misji. Na całe szczęście poziomy są relatywnie krótkie i choć powtarzalna rozgrywka daje się we znaki, to zanim zdążyłem się znudzić, na ekranie wyskakiwało podsumowanie moich poczynań i ekran ładowania kolejnego etapu. Na dłuższą metę School Girl/Zombie Hunter to festiwal nudy, bo jedyne, co oferują projektanci misji, to konieczność zabicia wszystkich zombiaków pojawiających się nie wiadomo skąd, przeżycie w danym miejscu przez ileś minut albo walki z bossami. Żadna z tych rozrywek nie jest ani ciekawa, ani szczególnie angażująca.
School Girl/Zombie Hunter to przede wszystkim kilkugodzinna, solowa kampania, uzupełniona misjami pobocznymi i kolekcjonowaniem ciuchów dla bohaterek. Jest nawet zdobywanie punktów doświadczenia i ulepszanie statystyk, które mają znaczenie na wyższych poziomach trudności (są trzy: Normal, Hard, Extreme). Dla łowców pucharów przygotowano zestaw z platyną na szczycie, ale jeżeli ktoś marzy o zrobieniu 100 procent, musi się nastawić na żmudny grind i 20-30 godzin powtarzalnej rozgrywki. Jedno ze złotych trofeów wpada po zabicu 10000 zombiaków, przy czym przejście gry na Normalu kończy się z około tysiącem umarlaków na liczniku. Nie jest to co prawda Dead Rising, gdzie za 20G trzeba było zatłuc 53594 zombie, ale i tak nie ma lekko. Dodatkową atrakcją w School Girl/Zombie Hunter jest sieciowy, kooperacyjny multiplayer. Niestety serwery świecą pustkami, więc ten tryb można z miejsca spisać na straty.
School Girl/Zombie Hunter to gra skierowana wyłącznie do fanów produkcji Tamsoftu, którzy znając chociażby serię Onechanbara po prostu wiedzą, czego się spodziewać. A tym samym godzą się na liczne uproszczenia i ogólny charakter, rekompensowany niepowtarzalnym stylem i klimatem. Czy przypadkowy odbiorca powinien więc omijać School Girl/Zombie Hunter szeroki łukiem? To zależy. Jeżeli szukacie czegoś na maksa campowego i drugoligowego, to gra Tamsoftu może wam zapewnić kilka godzin niezobowiązującej rozrywki, która podawana w małych dawkach jest naprawdę znośna. W kategorii gier o licealnych lolitach, rozwalających hordy nieumarłych, o wiele wyżej cenię sobie jednak Lollipop Chainsaw.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!