Ktoś chyba zebrał Smocze kule i poprosił Shenrona o prześliczną i przystępną bijatykę na licencji Dragon Balla.
Ktoś chyba zebrał Smocze kule i poprosił Shenrona o prześliczną i przystępną bijatykę na licencji Dragon Balla.
Pamiętam pierwszą emisję Dragon Balla z francuskim dubbingiem na RTL7. Po kolejne odcinki mangi biegałem do kiosku i nadal mam wszystkie 42 tomiki, które dumnie zbierają kurz w domowej biblioteczce. Przygodę z grami w tym temacie zaczynałem od jakiegoś Mugena na pececie u kumpla z bloku, by po latach odkryć oficjalne produkcje na konsole stacjonarne i przenośne. Było ich całe mnóstwo, ale te, które zrobiły na mnie dobre wrażenie, można policzyć na palcach jednej ręki. Ostatnią było oczywiście Dragon Ball Xenoverse 2, które mimo swoich niezaprzeczalnych zalet (pisałem o nich tutaj) nie zaspokoiło w pełni mojego głodu na dragonballową młóckę. Na szczęście po latach prób i błędów z różnymi gatunkami, pomysłami i rozwiązaniami, Bandai Namco postawiło na zupełnie nowe podejście, którego zaskakująco dobre efekty widzimy w Dragon Ball FighterZ.
Najnowsza produkcja bazująca na uniwersum wykreowanym przez Akirę Toriyamę jest owocem ciężkiej pracy specjalistów z Arc System Works. Jeżeli nie kojarzycie tej nazwy, to albo od lat omijacie gatunek bijatyk szerokim łukiem, albo jesteście kompletnymi ignorantami. Ekipa ta jest bowiem odpowiedzialna za kultowe mordobicia 2D spod znaku BlazBlue i Guilty Gear. Być może nie funkcjonują one w świadomości przeciętnego zjadacza pikseli, dla którego synonimem bijatyki jest wyłącznie Mortal Kombat czy Tekken, ale żaden szanujący się miłośnik gatunku nie przeszedł obok tamtych gier obojętnie.
Arc System Works są znani z kreowania zakręconych światów, prześlicznej oprawy graficznej i bardzo złożonych systemów walki – jeżeli właśnie tego oczekiwaliście po Dragon Ball FighterZ, to będziecie rozczarowani, choć nie pod każdym względem. Po pierwsze, Dragon Ball FighterZ to obok Guilty Gear Xrd jedna z najładniejszych gier tej generacji – jeżeli zastanawialiście się, jak mogłoby wyglądać interaktywne anime, to tutaj znajdziecie odpowiedź. Animacje, modele postaci, doskonałe wykorzystanie cell shadingu, a do tego energetyczna ścieżka dźwiękowa, skutkuje prawdziwą ucztą dla zmysłów. Nowe gry rzadko kiedy potrafią mnie zachwycić wizualiami, ale patrząc po raz pierwszy na Dragon Ball FighterZ w akcji, po prostu trzeba powiedzieć "wow". Efekty świetlne, genialnie wyreżyserowane sekwencje kombosów drużynowych, praca kamery – długo można by wymieniać zalety oprawy graficznej najnowszego dziecka Arc System Works, bo to jedna z tych gier, którą po prostu trzeba zobaczyć na własne oczy. W dobie zwiastunów i streamów nie jest to żaden problem, ale gwarantuję, że samodzielne wyprowadzenie efektownego kombosa (a takie tu przeważają) i obserwowanie efektu na ekranie, sprawia o wiele większą przyjemność.
Przedpremierowe zwiastuny obfitowały w efekciarskie akcje, po których niejeden fan serii mógł zbierać szczękę z podłogi. I pewnie wielu z nich zastanawiało się, jakim trzeba być mistrzem, by móc wyczarować takie cuda na ekranie? Odpowiedź jest prosta: każdy może to zrobić bez jakiegokolwiek przygotowania. W przeciwieństwie do wspomnianych tworów Arc System Works, Dragon Ball FighterZ jest mordobiciem banalnie prostym w obsłudze. Co nie znaczy, że prostackim, ograniczonym i pozbawionym głębi. Zgodnie z popularną regułą easy to play, hard to master, w Dragon Ball FighterZ grać może absolutnie każdy, świetnie się przy tym bawiąc. Ale dopiero po wielu godzinach spędzonych na arenie, odkrywaniu niuansów, mocnych i słabych stron wojowników oraz wymyślaniu własnych rozwiązań dla konkretnej sytuacji można powiedzieć, że umie się grać w Dragon Ball FighterZ.
Hardcore'owi fani japońskiego studia mogą kręcić nosem, ale taką decyzję twórców uważam za doskonałe posunięcie. Stawiam tezę, że gatunek mordobić od lat funkcjonuje na obrzeżach, przyciągając grono zagorzałych fanów takiej rozrywki, ale jednocześnie nie potrafi przekonać do siebie zupełnie nowych odbiorców/casuali, którzy odbiją się od wielogodzinnych tutoriali (o tobie mówię, BlazBlue). Tymczasem Dragon Ball FighterZ oferuje doskonałą i bardzo przystępną rozrywkę dla kompletnych laików i niedzielnych fanów okładania się po cyfrowych mordach. A jeżeli ktoś zapragnie zgłębić temat i postawić kolejny krok (i kolejny, i kolejny), to nic nie stoi na przeszkodzie.
System walki opiera się na czterech przyciskach ataku: light, medium, strong i special. Jeżeli będziemy sukcesywnie naparzać jeden z nich, naszym oczom ukaże się efektowne auto-combo. Wzorem tradycyjnych mordobić mamy ładowanie paska specjala, są sposoby na przerwanie sekwencji ciosów przeciwnika, parowanie, chwyty i ciosy specjalne, ale żadna z tych technik nie wymaga małpiej zręczności czy uczenia się na pamięć długiej listy przycisków. Komendy dla wszystkich postaci są bliźniaczo podobne, a jedyną "trudność" może sprawić wykręcenie ćwierćkółka na padzie. Czy wspominałem, że Dragon Ball FighterZ to bardzo przystępna gra dla każdego?
Wspomniana kompleksowość i głębia systemu ujawnia się między innymi w momencie, gdy będziemy chcieli wykorzystać zalety każdego wojownika z trzyosobowej drużyny. Dragon Ball FighterZ wzorem Marvel vs Capcom stawia na walki ekip, w których zmiana zawodnika następuje błyskawicznie, co oczywiście może być wykorzystane do celów ofensywnych. Umiejętne łączenie ciosów kilku postaci, wyprowadzanie teamowych kombosów to klucz do zwycięstwa na wyższych poziomach trudności, gdyż nawet największy heros nie podoła zgranej drużynie przeciwnika. Błyskawiczne reagowanie i doskonała znajomość zalet i wyjątkowych umiejętności to cechy, które oddzielają niedzielnych graczy od prawdziwych ekspertów traktujących Dragon Ball FighterZ na poważnie. Bo tylko ci drudzy umiejętnie wykorzystają technikę Sparking Blast, Ultimate Z-Change czy Assist.
Gracze poszukujący prawdziwego wyzwania najwięcej czasu spędzą z pewnością w trybie online, który tuż przed premierą nie pokazał się z najlepszej strony. Wiele osób sprawdzających otwartą betę narzekało na brak połączenia czy lagi uniemożliwiające zabawę. Niestety pełna wersja gry (mówię o przedpremierowej ver. 1.0 EU) nie była wolna od tych błędów. Twórcy na pewno wypuszczą serię stosownych aktualizacji, ale jeżeli miałbym kupować Dragon Ball FighterZ w obecnym stanie infrastruktury sieciowej wyłącznie z myślą o zabawie online, to mocno bym się nad tym zastanowił. W zależności od dnia i godziny, rozgrywałem przeciętnie 50 procent walk, do których udało mi się dołączyć. Druga połowa albo koszmarnie lagowała, albo wywalała błąd.
Na szczęście długo nie płakałem po trybie online (który mam nadzieję jeszcze sprawi mi dużo przyjemności), gdyż jako gracz singlowy nie mogłem narzekać na brak atrakcji. Na pierwszy ogień poszedł Story Mode, w którym rozgrywamy trzy scenariusze rozpisane na ponad 10 godzin. Cała historia kręci się wokół inwazji klonów, powrotu starych znajomych z Komórczakiem i Freezerem na czele, obowiązkową amnezją głównego bohatera i pojawieniem się zupełnie nowej antagonistki stworzonej na potrzeby gry. Nie będę zagłębiał się w szczegóły, ale ostrzegam, że zrozumienie fabuły wymaga sporej wiedzy na temat mangi/anime z różnych serii. Gracz jest od samego początku rzucany na głęboką wodę i mgliste wspomnienie "zetki" nie wystarczy do połapania się w scenariuszu. Dość powiedzieć, że bazuje od w dużej mierze na realiach z najnowszej serii Dragon Ball Super. Jednocześnie znajomość wcześniejszych seriali pozwala wyłapywać liczne smaczki, nawiązania i zabawne dialogi, których nie brakuje w przerywnikach między rozdziałami. Pod tym względem Dragon Ball FighterZ oferuje genialny fan service.
Zabawa solo to także obowiązkowy Arcade Mode, który tylko z pozoru przypomina sztampowe wspinanie się po szczebelach drabiny z bossem na jej szczycie. Zamiast tego mamy kilka ścieżek (przypisanych do danego poziomu trudności), wyznaczone cele do osiągnięcia, nagrody do zdobycia itp. Niby nic wielkiego, ale takie podejście do rutynowej zabawy stanowi świetną odmianę. To samo dotyczy huba, w którym nie tylko wybieramy tryb zabawy i modyfikujemy awatara, ale także spotykamy innych graczy (można przejść do lobby offline), zbieramy naklejki, alternatywne kolorki, otwieramy kapsuły, które stanowią tutejszą odmianę loot boksów. Gracze uczuleni na tę frazę nie muszą uciekać w popłochu, gdyż Dragon Ball FighterZ nie jest w żadnym wypadku grą nastawioną na pay to win czy grind, który da nam dostęp do lepszych skarbów. Przechodząc tryb fabularny i rozgrywając walki arcade, z automatu zdobywamy całą masę kapsuł i lokalnej waluty. Zobaczymy, jak sprawa mikropłatności będzie wyglądała za kilka tygodni/miesięcy, ale aktualnie nie widzę powodu, by skreślać ten tytuł ze względu na obecność loot boksów.
Jedno, na co naprawdę można narzekać, to lista grywalnych zawodników ograniczona do 24. Wśród nich znajduje się oczywiście kilka "powtarzalnych" postaci, np. Goku, Vegeta i Gohan występują w kilku wariantach i czasowych transformacjach, są debiutanci z serii Super (np. Hit i Beerus) czy zupełnie nowa postać Androida 21. Niektórzy mają przypisanych sobie pomocników (Android 18 z Androidem 17, Tenshinhan z Chaozu), co w niewielkim stopniu rekompensuje krótką listę grywalnych bohaterów. Pewnym jest, że Bandai Namco szykuje płatne DLC z nowymi postaciami, co w obecnych czasach nie powinno nikogo dziwić. Zakup season passa wydaje się więc niestety konieczny, bo 24 zawodników w grze nastawionej na walki 3 na 3 to bardzo mało.
Dragon Ball FighterZ od pierwszych zapowiedzi kusił przepiękną oprawą graficzną, ale mając w pamięci liczne potknięcia gier z tej serii na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat, nie pokładałem w dziele Arc System Works wielkich nadziei. Tym większe było moje zdziwienie, bo Japończycy dostarczyli nie tylko przepiękne mordobicie, ale także trafiające w gusta szerokiego spektrum odbiorców. Hardcore'owi łamacze arcade sticków mogą wracać do Gulity Gear Xrd, bo Dragon Ball FighterZ to jednak inna bajka. Bardzo przystępna, oferująca dużo treści w trybie dla samotnego gracza i niestety kulejąca w sieciowej rywalizacji – co miejmy nadzieję ulegnie poprawie po którejś aktualizacji. Jesteście fanami Dragon Balla i chcecie odsapnąć od Xenoverse? Bierzcie w ciemno. Stawiacie pierwsze kroki w świecie bijatyk, ale nie chcecie wkuwać długich list kombosów i ciosów specjalnych dla każdej postaci z osobna? Również trafiliście pod właściwy adres.