Na początek trzeba rozprawić się z obawami wywołanymi przez wstrząs psychiczny, jaki u wielu czytelników i czytelniczek, graczy i graczek ani chybi wywołało samo wyobrażenie pląsającego i śpiewającego Geralta z Rivii. Musical, opera lub operetka wymagają specyficznych środków wyrazu. Środki te mogą wydawać się kontrowersyjne nieprzyzwyczajonym doń osobom, zwłaszcza tym, które mają już wgrany w synapsy określony wizerunek postaci z branej na warsztat opowieści – a w tym przypadku sarkastycznego, w sumie dość stoickiego wiedźmina, z którym pieśniarstwo kojarzone jest raczej jako ostatnie na liście. W musicalu Wiedźmin, prezentowanym na deskach Teatru Muzycznego im. Danuty Baduszkowej w Gdyni, nasz Geralt siłą rzeczy śpiewa, są i układy taneczne oraz akrobatyczne, na które składają się zarówno potyczki i pojedynki, jak i scenki rodzajowe z życia (np. służba uwijająca się na królewskim dworze albo wizualizacje... fantazji Jaskra). Wszystko to zdaje egzamin, generując wyśmienity artystyczny efekt i uwypuklając cechy bohatera wykreowanego przez pisarza Andrzeja Sapkowskiego, utrwalone dodatkowo przez gry z serii Wiedźmin.
Spektakl w reżyserii Wojciecha Kościelniaka (znanego z przekładu na język musicalu takich utworów jak Frankenstein Mary Shelley, Lalka Bolesława Prusa czy Zły Leopolda Tyrmanda), którego prapremiera odbyła się 15 września 2017 r., bazuje na pięciu opowiadaniach Sapkowskiego: Miecz przeznaczenia, Ostatnie życzenie, Kwestia ceny, Coś więcej oraz Okruch lodu. Nie jest to streszczenie utworów, lecz wariacja na temat poszczególnych wątków. Ułożone są one achronologicznie w stosunku do literackich pierwowzorów, tworzą jednak spójną historię o miotaniu się wiedźmina po świecie w poszukiwaniu własnego miejsca, jego tęsknotach, pragnieniach, a zarazem lęku przed ich spełnieniem, wątpliwościach co do tego, kim tak naprawdę jest i czy postępuje słusznie, a przede wszystkim o samotności i zagubieniu, walce z potworami, która pełni też funkcję metafory walki z demonami własnej duszy, i szeregu bitew o samego siebie i możliwość posiadania rodziny. Kościelniak podkreśla, że zależało mu na ukazaniu połączenia archetypowego bohatera Wschodu – rozdartego wewnętrznie Słowianina (można by rzec „mrocznego”) – i Zachodu – mistrzowsko władającego bronią i dążącego ku „jasnej stronie”. Ten dualizm duszy został całkiem nieźle wygrany, chociażby przez dobór motta do przedstawienia – powtarzanej w nim frazy, oferującej klucz widzom:
Miecz przeznaczenia ma dwa ostrza. Jednym jesteś ty.
Ramę musicalu Wiedźmin stanowi wątek z utworu Coś więcej. Geralt pomaga kupcowi Yurdze i zostaje ciężko ranny podczas walki ze zgnilcami. Kupiec odwdzięcza się za ratunek i opiekuje się pogrążonym w majakach bohaterem. To właśnie ze snów i wywołanych gorączką omamów poznajemy historię jego tańca z przeznaczeniem, skomplikowanej, perwersyjnej więzi z czarodziejką Yennefer i ojcowskiej miłości do księżniczki Ciri. W kolejnych peregrynacjach (wizycie na dworze królowej Calanthe, gdzie rozgrywa się dramat Pavetty i Jeża z Erlenwaldu, przybyciu do Brokilonu, przygodzie z dżinnem, dzięki której poznał wybrankę swego serca itp.) wiodących ku przeznaczeniu towarzyszy mu jego wierny, choć niekiedy kłopotliwy druh – bard Jaskier. Pełni on często rolę narratora opowieści, no bo przecież:
Toż to właśnie jest poezji rolą
Wszak poezja o tym mówić ma
O czym zwykle bywa cicho sza
Teksty piosenek autorstwa Rafała Dziwisza czytane „sauté”, pozbawione muzyki Piotra Dziubka i emocji wykonawcy lub wykonawczyni, wydawać się mogą niekiedy niezgrabne, pretensjonalne albo „częstochowskie”, ale wszystko zmienia się, gdy oglądamy sceniczny występ. To wyśpiewywane monologi/rozmowy postaci, którymi targają silne uczucia, i niekoniecznie pasowałby tu wyszukany rym. Świetny przykład mocnego tekstu w Wiedźminie stanowi scena, gdy rozsierdzona, a jednocześnie zrozpaczona królowa Calanthe, nie może znieść myśli, że jej plany zostaną zniweczone, a córkę zabierze jakiś „potwór” (w dodatku, o zgrozo, za jej zgodą). Pomimo przysięgi nieżyjącego małżonka żąda więc śmierci Jeża – głosem, w którym tętni przekonująco oddana furia:
Pierwszy raz za to,
że wszedł tu zdradziecko!
Drugi, że zabrać
chce moje dziecko!
Trzeci, że niszczy
plany przymierza!
Czwarty, bo chytrze
do tronu zmierza!
Wiedźmin w reżyserii Wojciecha Kościelniaka zawiera utwory zabawne i rubaszne jak piosenki Jaskra lub wokalna oprawa pierwszej sceny, w której po raz pierwszy pojawia się zmysłowa, rozmemłana Yennefer w stanie wskazującym na spożycie (a właściwie w stanie, kiedy uroki wodospadu alkoholu przemijają, ustępując miejsca rozpaczliwej pustyni w ustach). Są też ponure, podkreślające smutek i grozę świata przedstawionego – wyśpiewana opowieść Braenn/Mony i wokalne „zmycie głowy” Geraltowi przez Eithne, królową driad, jak również piosenka o Dzikim Gonie, poprzez którą wiedźmin odsłania kawałek swego serca. Widzowie będą śmiać się, przysłuchiwać się z fascynacją i... płakać. Tak, kilkukrotnie odczujemy silne wzruszenie i łza się w oku zakręci, a najprawdopodobniej spłynie po policzku. A to coś, co nie zawsze się zdarza...
Obsada musicalu Wiedźmin radzi sobie bardzo dobrze, fantastycznie oddając tę fantastyczną opowieść. Oczywiście są mocniejsze i słabsze kreacje. Karolina Trębacz w roli Calanthe zdecydowanie powinna poprzestać na popisach wokalnych, bo partie mówione nie szły jej najlepiej (dykcja...), natomiast Katarzyna Wojasińska, która wciela się w Yennefer – wręcz przeciwnie. Dźwięcznie, zmysłowo mówi i pięknie się porusza, piosenki zaś nie były jej mocną stroną (nie wszyscy jednak podzielają tę akurat opinię, być może to kwestia gustu). Jednakże Iza Pawletko jako Braenn oraz Karolina Merda jako Eithne były olśniewające w każdym aspekcie aktorskiej kreacji. Warto wiedzieć, że część ról podlega rotacji, dlatego udając się na konkretne przedstawienie, nie ma pewności, na których aktorów się trafi. Dotyczy to m.in. wiedźmina, Jaskra i Ciri. W recenzowanym tu spektaklu udział wzięli – Krzysztof Kowalski (Geralt), Jakub Badurka (Jaskier), Julia Totoszko (Ciri). Kowalski zasługuje na gromkie oklaski, ale to, co zaprezentowała dwójka później wymienionych, zapiera dech w piersi. Badurka okazał się genialnym, totalnie rozbrajającym Jaskrem, który śmieszy, tumani, przestrasza i sprawia, że w iście „Jaskrowych” momentach dłoń sama zdąża do czoła... Młodziutka Julia Totoszko poruszyła widownię niesamowitym talentem, ale także naturalnością, wdziękiem i urokiem osobistym. Po solowym występie dziewczynki widzowie na stojąco bili brawo.
Oczywiście śpiew to nie wszystko. Jak już zostało wspomniane, widzowie otrzymają sążnistą dawkę tańca i spektakularnych akrobacji. Z reguły i na pierwszym, i na drugim planie uwija się armia wykonawców – błazny, dworzanie, strażnicy, bandyci, zwierzęta... Ciężko nadążyć wzrokiem, nawet nie wiadomo, w którą stronę patrzeć, gdyż w wielu punktach sceny rozgrywają się choreograficzne perełki... Zachwyca zarówno ramowa choreografia Liwii Bargieł, dynamiczna choreografia walk Artura Cichuty (w tym miejscu znów wypada bić brawo Kowalskiemu, którego wiedźmin prezentuje się jako mistrz fechtunku z prawdziwego zdarzenia), jak i obłędna wręcz chorografia układów akrobatycznych Mirosławy Kister-Okoń. Pomysł, w jaki sposób ukazać dżinna, zasługuje na medal – jak również wcielający go w życie artyści, czyli Darek Lipski i Michał Lisiecki z Akrobatycznego Teatru Tańca Mira-ART. Na uwagę zasługuje także humorystyczna, ale i wzruszająca pantomima Reni Gosławskiej, która występuje w roli... Płotki (wierzchowca wiedźmina). Jest to występ, który na długo pozostaje w pamięci. Najwspanialsze, skomplikowane, olśniewające sceny rozgrywają się zaś w Brokilonie. To po prostu trzeba zobaczyć.
Bardzo dobre wrażenie robi strona techniczna spektaklu. Twórcy Wiedźmina wykorzystali w pełni to, co oferuje Teatr Muzyczny im. Danuty Baduszkowej w Gdyni, a zatem nowoczesne wyposażenie – liny, zapadnie, podnośniki... wszelkie możliwe udogodnienia, dzięki którym dzieją się sceniczne cuda. Scenografia i kostiumy (przygotowane przez Bożenę Ślagę) wydają się surowe, wręcz siermiężne i początkowo budzą spory niepokój, ale znów – podczas przedstawienia okazuje się to strzałem w dziesiątkę. Dzięki owej prostocie i surowości nic nie odciąga naszej uwagi od gry aktorskiej. Natomiast jeśli przyjrzymy się dokładniej, nieraz okaże się, iż pierwsze wrażenie jest mylne, a część strojów stanowi małe cudeńka. I znów doskonały przykład stanowi tu królowa Calanthe, a raczej jej gorset, za który uczestniczki larpów (Live Action Roleplaying) dałyby się posiekać lateksowymi mieczami albo – co bardziej prawdopodobne – posiekałyby konkurentki. Scenografia jest także bardzo interesująca – praktyczna, minimalistyczna, operująca na drewnianej konstrukcji, towarzyszą jej zaś animacje (autorstwa Damiana Styrny) wyświetlane na ścianach, które przy okazji pełnią funkcję informacyjną, dając znać widzom, dokąd zmierzamy w danej chwili.
Cóż tu więcej dodać? Mamy do czynienia z interesującą, udaną adaptacją prozy Andrzeja Sapkowskiego. Musical Kościelniaka to pięknie zagrana, zatańczona i zaśpiewana opowieść o przeznaczeniu, Prawie Niespodzianki, miłości, samotności i przede wszystkim o tym, że o przeznaczeniu tak naprawdę decydujemy my sami. Wiedźmin z własnej nieprzymuszonej woli, a nie rozkazu przeznaczenia, wrócił po swoją córkę, by razem mogli przyłomotać potworom. Bo jednym z ostrzy przeznaczenia jesteś ty.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!