Założenia rozgrywki i projekty poziomów zasługują na największe uznanie, ale brak możliwości obracania kamerą skutecznie zniechęca do dalszej zabawy.
Założenia rozgrywki i projekty poziomów zasługują na największe uznanie, ale brak możliwości obracania kamerą skutecznie zniechęca do dalszej zabawy.
Bardzo często w parze ze świetną ideą powinna iść również odpowiednia realizacja. W przypadku Candleman: The Complete Journey nie wszystko poszło po myśli twórców, ale nie oznacza to, że trzeba na wstępie skreślić pozycję niezależnego studia Spotlightor Interactive. Warto się nią zainteresować, ale dopiero wtedy, gdy stanieje. Gdy uda nam się ją kupić w promocynej cenie, to powinniśmy ją jednak uruchomić wyłącznie jako przerywnik między większymi tytułami. Nie dlatego, że produkcje indie nie zasługują na całkowitą uwagę odbiorcy i mają stanowić jedynie dodatek do dania głównego, czyli wysokobudżetowych tytułów. Nie o to chodzi. Problemem jest to, że Candleman: The Complete Journey regularnie irytuje, a co za tym idzie sprawia, że mamy ochotę po prostu zagrać w coś innego.
Samo miejsce akcji nie jest może szczególnie oryginalne, bo w Candleman: The Complete Journey trafiamy na tajemniczy statek, ale nie kierujemy tu potężnym bohaterem dysponującymi nadludzkimi zdolnościami, tylko... świeczką! Nasza bohaterka (dla uproszczenia zostańmy przy żeńskiej formie) nie do końca wie, dlaczego znalazła się w tym miejscu, ale już po kilkunastu minutach widzi na horyzoncie światło latarni i postanawia, że zrobi wszystko, by do niego dotrzeć. Założenia fabuły nie są więc skomplikowane, a kolejne niuanse opowieści poznajemy słuchając miłego głosu lektorki. Nie oszukujmy się jednak, historia nie jest tu szczególnie potrzebna i stanowi jedynie pretekst do rozgrywki, która – co tu dużo mówić – potrafi wciągnąć.
Candleman: The Complete Journey jest platformową grą logiczną, w której naszym największym przeciwnikiem jest ciemność. Generalnie w większości lokacji panuje mrok (chyba że na przykład przez okno dostaje się promień światła), co sprawia, że musimy zapalać naszą świeczkę, by oświetlić sobie drogę. Wydaje się to bardzo proste, ale jeśli dodamy do tego fakt, że po około dziesięciu sekundach bohaterka po prostu się wypala, to otrzymujemy nawet element strategiczny. Od jednego do drugiego punktu kontrolnego musimy przejść tak, by nie stopić świeczki, a jednocześnie nie spaść w przepaść czy też zginąć w wyniku interakcji z innymi przeszkodami (np. ognistymi podmuchami). Jeśli chcemy ukończyć grę na sto procent, w trakcie eksploracji kolejnych plansz musimy lokalizować i podpalać inne świeczki. Gdy wystarczy nam jednak przedarcie się przez główną ścieżkę, to powinniśmy pamiętać o docieraniu do specjalnych, większych świeczek, które pełnią funkcję checkpointów, przy których odrodzimy się w razie śmierci. W momencie, kiedy nasza świeczka zginie 10 razy na danej planszy, będziemy musieli przechodzić ją od początku.
Na szczęście lokacje w Candleman: The Complete Journey nie są zbyt rozbudowane (ale za to bardzo różnorodne!), a ukończenie całości zajmuje mniej więcej siedem godzin. Warto również wspomnieć, że poziom trudności jest tutaj stosunkowo niski, ale momentami trzeba się nieco bardziej wysilić, by dotrzeć do końca etapu. Poza koniecznością skakania po kolejnych obiektach otoczenia i unikania pułapek, gra wymaga także rozwiązywania zagadek natury logicznej. Jedna z nich polega na wciśnięciu odpowiednich przycisków we wskazanej kolejności, w innej natomiast musimy zapalić świeczkę, by aktywować przejście po kolorowych kwiatach. Takich fragmentów jest znacznie więcej, a gra potrafi zachwycić nie tylko ze względu na klimat, ale i pomysłowość twórców. Jak chociażby na początku, kiedy to bieganie po stertach książek sprawia ogromną radość. Szkoda, że dzieje się tak tylko do pewnego momentu.
Candleman: The Complete Journey staje się grą z miejsca irytującą w chwili, kiedy okazuje się, że nie jesteśmy w stanie nic zobaczyć ze względu na kiepską pracę kamery (zdarza się, że zasłania ona kierowaną przez nas świeczkę) albo spadamy w przepaść, bo teoretycznie powinniśmy móc doskoczyć w dane miejsce, ale znajduje się ono nieco dalej niż nam się wydawało (perspektywa lubi płatać figle). Naprawdę przydałaby się tutaj obca swobodnego obracania ekranu, a nawet zoomowania, byśmy w razie śmierci czuli, że jeśli zginęliśmy, to jedynie z własnej pomyłki.
Skutecznie z rytmu wybijają także niedociągnięcia... Wróć, błędy, a nawet wielbłądy w polskiej wersji językowej. Tłumaczenie Candleman: The Complete Journey ewidentnie ktoś przygotował "na kolanie", w efekcie czego na ekranie można zobaczyć pełno literówek, a brak polskich znaków jest tutaj normą. Czasem zdania nie mają żadnego sensu, a niekiedy możemy "podziwiać" gramatykę osoby odpowiedzialnej za spolszczenie. I wierzcie mi, że komunikat "mały płatek wskazuje kierunek przebiegu" nie wygląda tu jak błąd i jest w miarę zrozumiały jeśli porównamy go do innych opisów lub wskazówek.
Oprawa graficzna Candleman: The Complete Journey nie jest może najwyższych lotów. Przyglądając się z bliska niektórym elementom otoczenia widać tekstury niskiej jakości, ale ten niedostatek gra nadrabia świetnym klimatem. Ciężko nie zachwycić się widokiem oddalonej o wiele kilometrów latarni morskiej obserwowanej przez jedno z okien na statku czy też widokiem magicznego pyłu wydobywającego się z butelek, dzięki któremu nasza świeczka wzbija się w powietrze.
Candleman: The Complete Journey zwraca na siebie uwagę pomysłem na rozgrywkę, ale również widokami. W grze panuje mrok, ale kiedy rozświetlimy pomieszczenie, zobaczymy przepiękną grę światła i cienia, która w połączeniu z nieskomplikowanym sterowaniem i świetnie zaprojektowanymi poziomami sprawia, że produkcję studia Spotlightor Interactive można byłoby polecić z czystym sumiemiem, gdyby nie wspomniane błędy. Pal licho już polską wersję językową, bo nie przeszkadza ona w samej rozgrywce, ale praca kamery pozostawia tu sporo do życzenia. Na tyle, by skutecznie zniechęcić do dalszej zabawy.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!