Ni no Kuni II: Revenant Kingdom to gra, od której ciężko się oderwać, ale jednocześnie nietrudno zauważyć, że wymaga ona dopieszczenia.
Ni no Kuni II: Revenant Kingdom to gra, od której ciężko się oderwać, ale jednocześnie nietrudno zauważyć, że wymaga ona dopieszczenia.
Sam początek Ni no Kuni II: Revenant Kingdom jest doprawdy zaskakujący, bowiem przenosimy się do współczesnego świata, gdzie obserwujemy Rolanda, czyli prezydenta Stanów Zjednoczonych jadącego samochodem na ważne spotkanie. Głowa państwa ma jednak wypadek i tym samym trafia do fantastycznego królestwa Ding Dong Dell, gdzie spotyka króla Evana Pettiwhiskera Tildruma (to ten dziwny chłopiec z ogonem i kocimi uszami wyglądający jak dziewczynka, którego mogliście zobaczyć na wielu grafikach promocyjnych z gry). Okazuje się, że Ding Dong Dell zostało najechane przez... myszy, a Evan Pettiwhisker Tildrum musiał uciekać, by utrzymać się przy życiu. Młody władca postanowił jednak, że zbuduje swoje królestwo gdzie indziej, a Roland – podobnie jak i wielu innych bohaterów – zaoferował mu swoją pomoc.
Historia przedstawiona w Ni no Kuni II: Revenant Kingdom jest więc dość infantylna, a zarazem bardzo przewidywalna, przynajmniej jeśli chodzi o to, jak potoczą się kolejne wydarzenia. Niemniej i tak trudno przewidzieć, że postacie widoczne na ekranie wezmą udział w takich, a nie innych przygodach – gra wielokrotnie zaskakuje właśnie pod tym względem, nierzadko całkowicie "jadąc po bandzie", przez co opowieść śledzi się tu z ogromną przyjemnością. Nie tylko "dziwne" (z perspektywy europejskiego gracza) wątki fabularne są atutem dzieła studia Level 5, bo do ekranu przyciągają również charakterystyczni bohaterowie. Wspomniałem już o królu z ogonem i kocimi uszami, ale musicie wiedzieć, że w trakcie przygody zobaczymy także szereg innych, nietuzinkowych postaci.
Ni no Kuni II: Revenant Kingdom pozwala na eksplorację otwartego świata, ale nie jest to sandbox jaki znamy z innych RPG-ów akcji, bowiem autorzy mocno zadbali o to, byśmy kolejne tereny odkrywali zgodnie z zaplanowaną przez nich kolejnością. Ciężko tu się gdziekolwiek zapuścić, bo każdy wrogów posiada swój poziom doświadczenia i jeśli jest on zbyt wysoki dla naszych bohaterów, to nie będziemy w stanie go pokonać, a tym samym przejść dalej. Inna sprawa to zadania poboczne – owszem, są one dostępne w grze, ale tak naprawdę pierwszą opcjonalną misję udało mi się odblokować dopiero po niespełna dziesięciu godzinach zabawy. Zapomnijcie więc o miliardach znaczników na – skądinąd przepięknej – mapie świata. Takie rozwiązanie ma oczywiście swoje plusy i minusy. Brakuje swobody, ale scenariusz się nie rozmywa, więc autorom udało się zachować odpowiednie tempo narracji.
Przyznam szczerze, że dawno nie miałem takiej frajdy podczas walki z przeciwnikami, jak w Ni no Kuni II: Revenant Kingdom. Co prawda starcia diametralnie różnią się od tych z pierwszej części, ale mimo wszystko Level 5 odwaliło kawał naprawdę dobrej roboty. W trakcie rozgrywki możemy swobodnie przełączać się między członkami swojej drużyny (nie tylko Evanem i Rolandem), którzy oferują podobny styl walki, ale dysponują odmiennym wyposażeniem i czarami. Wrogów tłuczemy w czasie rzeczywistym, obserwując mapę z perspektywy trzeciej osoby. Możemy wyprowadzać pojedyncze ataki (lekkie i ciężkie), a nawet łączyć je w kombinacje ciosów, wykorzystując przy okazji także liczne zaklęcia czy nawet broń palną! Wykonywanie przewrotów także jest możliwe, ale okazuje się koniecznością wyłącznie podczas trudniejszych pojedynków, gdzie mierzymy się na przykład z potężnymi bossami. Do takich sytuacji dochodzi jednak głównie podczas zaliczania misji pobocznych, bo zadania z głównej kampanii nie sprawią problemu nawet mniej doświadczonym graczom. Niski poziom trudności to jeden z niewielu ogromnych minusów Ni no Kuni II: Revenant Kingdom.
Skoro już o wadach mowa, to warto zaznaczyć, że eksploracja w Ni no Kuni II: Revenant Kingdom bywa irytująca. Jasne, świat jest niezwykle klimatyczny, a oprawa graficzna robi wrażenie, ale co z tego, jeśli nie możemy spokojnie wykonać kilku kroków bez konieczności pojedynkowania się z jakimiś stworami? Owszem, bardzo lubię walczyć w tej grze, ale starcia odbywają się zbyt często i trwają niezwykle krótko. Mowa rzecz jasna o zadaniach z głównej kampanii fabularnej, bo opcjonalne bitwy z czasem stają się naprawdę wymagające.
Wspomniałem już, że Level 5 stworzyło bardzo łatwą produkcję, dlatego też pokonanie szeregowych wrogów zajmuje raptem kilkanaście sekund (w późniejszej fazie rozgrywki oczywiście więcej), a niemal przed i po każdej z takich mini-bitew oglądamy krótki ekran ładowania. W takich sytuacjach nawet nie zdążymy zrobić pożytku z Higgledów, czyli malutkich stworków towarzyszących w walce i odpowiedzialnych za uleczanie Evana, Rolanda oraz innych bohaterów, a także potrafiących osłabić przeciwników. Po podejściu do tych sojuszników możemy również aktywować ich dodatkową zdolność. Wtedy na przykład skorzystają oni z wielkiej armaty, by siać spustoszenie w szeregach nieprzyjaciela.
Gdyby rozgrywkę ograniczyć jedynie do zwiedzania wirtualnego świata, rozmawiania z napotkanymi przeciwnikami, walki i rozwijania postaci, Ni no Kuni II: Revenant Kingdom nie byłoby aż tak atrakcyjne i z czasem mogłoby zacząć przynudzać. Ale tak nie jest, bo oprócz wspomnianych rozwiązań, gra oferuje elementy strategii. Z czasem zyskujemy możliwość zbudowania własnego królestwa (dość późno, biorąc pod uwagę rozwój linii fabularnej), co polega na stawianiu kolejnych budynków na wyznaczonym obszarze, ulepszaniu posiadanych już konstrukcji, zbieraniu surowców czy też odblokowywaniu licznych ulepszeń, pozwalających zyskać na przykład dostęp do lepszych rodzajów broni czy pancerzy.
Kolejnym urozmaiceniem Ni no Kuni II: Revenant Kingdom są dodatkowe bitwy, w których kierujemy grupami jednostek niczym w rasowych strategiach czasu rzeczywistego. Jako że całość kontroluje się za pomocą gamepada, system został mocno uproszczony, przez co ustawianie odpowiednich formacji nie jest aż tak istotne, a często jedyna słuszna taktyka to "w kupie siła". Mamy tu również wycieczki do podziemi, gdzie musimy walczyć z coraz bardziej wymagającymi przeciwnikami. Ukończenie dungeonów jest znacznie trudniejsze niż uporanie się z główną kampanią, więc lepiej nie zapomnijcie o lepszym mieczu czy też zbroi. Spamowanie jednym czarem również może okazać się nie do końca udanym pomysłem.
Ni no Kuni II: Revenant Kingdom przyciąga do siebie również ze względu na fenomenalną oprawę wizualną (modele postaci, bogate w detale lokacje, świetna kreska, idealnie dobra kolorystyka – cud, miód i orzeszki!), która idzie w parze ze znakomitą ścieżką dźwiękową. Znany kompozytor, Joe Hisaishi, ponownie stanął na wysokości zadania, więc nawet w trakcie pisania niniejszej recenzji słucham jednego z utworów.
Nie zrozumcie mnie źle. Ponarzekałem trochę na Ni no Kuni II: Revenant Kingdom – to fakt, ale przez cały czas bawiłem się znakomicie. Gra ma swoje wady, ciężko o nich nie mówić, ale w ogólnym rozrachunku wypada naprawdę świetnie. System walki to istna bajka, eksploracja wirtualnego świata, choć przerywana zbyt krótkimi starciami, może się podobać, a niecodzienne podejście do kwestii otwartego świata, w którym nie mamy aż takiej swobody, jak w innych produkcjach, wyróżnia tę produkcję na tle innych RPG-ów akcji.