Kazuma Kiryu powraca, aby udowodnić, że rodzina jest najważniejsza. Yakuza 6: The Song of Life dostarcza emocji, choć do perfekcji trochę zabrakło.
Kazuma Kiryu powraca, aby udowodnić, że rodzina jest najważniejsza. Yakuza 6: The Song of Life dostarcza emocji, choć do perfekcji trochę zabrakło.
Szósta odsłona serii to ogromny krok naprzód pod kątem graficznym oraz rozwoju mechanik, które w grze istniały od zawsze. Z kolei pod względem fabularnym, mimo iż opowiadana historia jest w miarę dobra, tak może pozostawić hardkorowych fanów Yakuzy z uczuciem niedosytu.
Z pewnością zadajecie sobie pytanie: „Czy w Yakuzę 6 wymagana jest znajomość poprzednich odsłon serii?”. I tu odpowiedź może być dla was zaskoczeniem – nie.
Głównie dlatego, że fabularnie The Song of Life nie opiera się aż tak mocno na wydarzeniach oraz bohaterach z poprzednich odsłon. O ile nowym graczom w momencie czytania tych słów spada kamień z serca, tak fani serii mogą czuć się zawiedzeni. Niektórzy znani bohaterowie grają w szóstce bardzo krótkie i epizodyczne role, a ciężar opowiadanej historii spada na tych zupełnie nieznanych.
I tutaj następuje miłe zaskoczenie, bo nowi przyjaciele Kazumy z Hiroshimy to całkiem pozytywnie zakręcona banda. Znalazło się miejsce na wstawki komediowe, sensacyjne, a nawet przygodowe w stylu Goonies. Problem pojawia się jednak po stronie „tych złych”, których motywacje nie są do końca wyjaśnione. Znalazło się jednak miejsce na momenty, gdy serce bije mocniej, a łzy się cisną do oczu, jakby gromada niewidzialnych ninja zaczęła siekać tonę cebuli. Być może właśnie mimo niedoskonałości fabularnych The Song of Life, to niektóre momenty i wydarzenia sprawiły, iż lekko zawiesiłem swoją niewiarę.
Brakuje w tym całym zamieszaniu jednak ulubieńców fanów, których absencja nie jest wyjaśniona lub wyjaśniona jest bardzo pobieżnie. Rozumiem jednak to, że stawiając głównie na nowe twarze SEGA próbowała stworzyć grę będącą w zasięgu dla tych, którzy dopiero mają ochotę rozpocząć swoją przygodę z Yakuzą właśnie od The Song of Life. Tym bardziej, że krótkie wyjaśnienia i dzienniczek z opisanymi bohaterami wystarczą, aby się nie pogubić. Jeśli natomiast graliście w poprzednie odsłony, to każde dodatkowe nawiązanie dodaje smaku.
Wielbiciele dłuższych przerywników filmowych również będą usatysfakcjonowani. Płynne przejścia między filmami a starciami to jeden z największych plusów przejścia Yakuzy na Dragon Engine. Dzięki temu nie dość, że gra prezentuje się znakomicie, to nie licząc przerw między rozdziałami oraz kluczowymi scenami wszystko odbywa tu i teraz. Choć przyznam, że nieco się przeraziłem, gdy na wstępie animacja lekko „chrupnęła”. Wyjątek potwierdza regułę? Najwidoczniej.
Yakuza to nie tylko dobry wątek fabularny, ale również dziesiątki aktywności w Kamurocho oraz Onimichi! Zakładając, że przejście całej historii zajęło mi mniej więcej dwadzieścia godzin, tak dobrze wiedziałem, iż czeka na mnie o wiele więcej dodatkowych zadań do wykonania. Weterani z pewnością odnajdą swoje ulubione miejsca, a jeśli to wasza pierwsza wyprawa – odkrywajcie to miejsce!
Wystarczyło, że w drodze do kolejnego znacznika misji: trafiłem kilkukrotnie na zbirów, sprawdziłem moc „tajemniczego napoju” z jednego z automatów, wpadłem na siłownie i otrzymałem konkretny plan żywieniowy, poznałem tajemną wiedze na temat „laibo czato”, a także pograłem w klasyki na automatach w Club SEGA.
To tylko przykład, ale faktycznie – Kamurocho to tętniąca życiem dzielnica, gdzie atrakcji nie brakuje. Podobnie jest również w przypadku Onimichi, choć miasteczko portowe samo wypada nieco gorzej w porównaniu z kultową dzielnicą z poprzednich odsłon. Jest co prawda kilka aktywności specjalnych, ale ostatecznie wracałem tam tylko po to, aby popchnąć fabułę dalej. Trochę słabo jak na miejsce, które miało grać dużą rolę w grze.
Nie zmienia się natomiast to, że w każdym z tych miejsc można trafić na szukających guza gangsterów. Gdy Kazuma Kiryu zostaje zauważony są dwie opcje – ucieczka lub walka. Każde starcie to potencjalne punkty doświadczenia do wykorzystania na nowe umiejętności. Wśród nich m.in. specjalny cios z wykorzystaniem pałeczek do jedzenia czy mikrofalówki! W odróżnieniu jednak od poprzednich odsłon serii, warto trochę poćwiczyć wykorzystywanie Extreme Heat Mode oraz umiejętności podpiętych pod ten tryb. Odpowiednia kombinacja przycisków to jedno, ale odpowiednie położenie względem przeciwników to drugie. Warto się jednak pomęczyć, aby ułatwić sobie starcia, a przy okazji cieszyć się każdą animacją specjalną.Możliwości na zdobywanie doświadczenia jest sporo. Nawet pozornie niewinne granie w Virtua Fighter 5, śpiewanie w klubie karaoke czy nawet randkowanie sprawi, że kilka punków z różnych kategorii wpadnie na konto. Regularne posiłki również pomogą rozwijać się bohaterowi szybciej. Dodając do tego dziesiątki wzmacniających napojów i przedmioty w ekwipunku, to otrzymujemy zupełnie inną wizję gry od tej, do której ją się porównuje.
Innymi słowy: Yakuzie daleko jest do Grand Theft Auto, a nazywanie jej „japońskim GTA”, to wyrządzanie szkody serii. Choć niektóre akcje, które mają miejsce, są tak porąbane, iż sam sobie przypominam powiedzenie: „Yakuza to gra o poważnej mafii i poważnych przestępstwach, więc idę szukać maskotki z ramenem na głowie”.
Szkoda tylko, że Clan Creator, czyli mini gra będąca osobnym wątkiem pobocznym w The Song of Life, jest banalna, a pokonanie wszystkich misji zajmuje maksymalnie trzy godziny. Brakuje tu pewnej głębi, którą miało chociażby zarządzanie klubem w Zero. Mimo miłego dla mnie elementu, jakim jest występ gościnny zawodników New Japan Pro Wrestling, to ostatecznie można uznać Clan Creator za element „do odklepania”.
Jak wspomniałem wcześniej, zarówno w tym tekście, jak i we wrażeniach w lutym, Dragon Engine to śmiały krok naprzód w stosunku do tego, co jeszcze mogliśmy obserwować w Yakuza Zero czy Kiwami.
Wyeliminowanie krótkich ekranów ładowania, większa swoboda w eksploracji oraz spore pole do popisu w trakcie pojedynków. To wszystko składa się na jeszcze lepszy odbiór The Song of Life. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby z ulicy przejść z walką do pobliskiej burgerowni i zdzielić osiłka kotletem czy krzesłem. Można również przymknąć oko na przesadzoną fizykę przedmiotów. Przecież dobrze wiadomo, że prawy sierpowy Smoka Dojimy wywołuje walę uderzeniową wywracającą wszystkie przedmioty dookoła, a rowery i skutery latają po niebie.
I nie przeszkadza nawet trzydzieści klatek na sekundę, do których można się z łatwością przyzwyczaić. Nie licząc kilku (chyba trzech) momentów, gdy gra „chrupnęła”, to całość nie odnotowywała tragicznych spadków klatek. Tym bardziej, że czasami od efektów specjalnych w Yakuzie 6 aż kipi.
Oprawa muzyczna również stoi na wysokim poziomie, choć szkoda, że problemy z licencją nie pozwoliły na umieszczenie w zachodniej wersji piosenki tytułowej z wersji japońskiej. Wydaje mi się, że o wiele lepiej wpisuje się w klimat pożegnania legendarnego bohatera.
Widząc wielki napis „koniec” i ekran podsumowujący moją przygodę w Kamurocho poczułem, iż przygoda jednej z ciekawszych postaci w grach komputerowych właśnie się zakończyła. Smutek mieszał się z ciekawością, ponieważ o Yakuza Online oraz projekcie Shin Yakuza wiemy już od jakiegoś czasu. Mimo pożegnania Kazumy Kiryu wiem, że pojawią się kolejne ciekawe historie w Kamurocho do opowiedzenia, a Kasuga Ichiban pewnie się obroni nowy protagonista.
Czy Yakuza 6: The Song of Life mogło być lepsze? Zdecydowanie, ponieważ niektóre rozwiązania fabularne wydają się grubymi nićmi szyte. Mimo, iż są one w pewien sposób wytłumaczone. Dodatkowo, brakuje gestu w kierunku fanów Ryu ga Gotoku, czyli większego wpływu znanych wcześniej bohaterów na wydarzenia w grze.
To z drugiej strony sprawia, że Yakuza 6: The Song of Life to dobra pozycja dla tych, którzy dopiero mają zamiar rozpocząć swoją przygodę z serią. Informacje podawane przez twórców w trakcie rozgrywki w zupełności wystarczą, aby bez problemu cieszyć się historią. I właśnie chyba o to chodziło również twórcom. Zawsze przecież można wrócić do Zero i Kiwami, a za jakiś czas swoją premierę będzie miała także Yakuza Kiwami 2. Czy reszta otrzyma „ekstremalne wsparcie”? Tego nie wiem, ale bądźmy dobrej nadziei.
Dlatego też ocena, którą zwieńczam ten tekst jest raczej oceną dla tych, którzy nadal nie odpowiedzieli sobie na pytanie zadane na samym początku tekstu. Fani już odliczają dni do kwietniowej premiery, a reszta powinna sobie zakup The Song of Life w najbliższym czasie zaplanować.
Piękny koniec będzie również pięknym początkiem przygody. Tak o tym pomyślcie i grajcie w Yakuzę.
I błagam… Każde porównanie Yakuzy do GTA to jeden smutny kotek w kociej kawiarni w Kamurocho. Nie róbcie tego kotkom!
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!