Soulblight z czasem staje się monotonny, ale trudno nie docenić starań twórców, którzy wprowadzili do swojej gry naprawdę unikatowe mechaniki.
Soulblight z czasem staje się monotonny, ale trudno nie docenić starań twórców, którzy wprowadzili do swojej gry naprawdę unikatowe mechaniki.
Centralnym miejscem w świecie gry jest Sanktuarium, do którego trafiamy po każdej śmierci. To właśnie tam możemy porozmawiać z NPC i dowiedzieć się, jakie przedmioty musimy znaleźć, by otrzymać od postaci niezależnych rozmaite bonusy. Tu również jesteśmy bezpieczni jak nigdzie indziej. Możemy spokojnie przygotować się do kolejnej wyprawy, by wreszcie poprosić o otwarcie bramy i ruszyć do boju. A potem zginąć. I znów. I jeszcze raz. I następny. Aż do skutku. Ale po co to wszystko? By pokonać zarazę. Nic wyszukanego, nic skomplikowanego, ale na pewno wystarczającego jako pretekst do rozgrywki.
Akcja w Soulblight ukazana jest w dwóch wymiarach z perspektywy kamery zawieszonej wysoko nad kierowanym przez nas bohaterem. Początkowo można odnieść wrażenie, że nie jest to szczególnie wygodne, ale już podczas pierwszej wyprawy docenimy widok top-down, dzięki któremu mamy pełną kontrolę nad postacią i możemy zobaczyć znaczny fragment mapy. Pozwala to nam lepiej zorientować się w sytuacji i sprawdzić na przykład, czy skradając się w kierunku przeciwnika nie zostaniemy zaatakowani przez innego wroga.
Podczas starć możemy nie tylko atakować wrogów, ale także blokować ciosy przeciwników, wykonywać odskoki, a nawet odpychać intruzów. Istotne jest umiejętne obserwowanie poziomu wytrzymałości głównego bohatera, a także monitorowanie jego energii życiowej. Obie te statystyki w pewnym sensie oplatają naszą postać, dzięki czemu nie musimy skakać oczami po ekranie, by sprawdzić, czy możemy na przykład jeszcze raz machnąć mieczem. Niby nic szczególnego, ale... Jeśli nasze życie spadnie do zera, to... nie zginiemy, ale otrzymamy ranę. Niewielkie rany można wyleczyć ziołami, a te większe trzeba zaszyć, uprzednio znieczulając się alkoholem, by nie odczuwać bólu. Warto o tym pamiętać, bo maksymalnie można mieć trzy rany. Czwarta oznacza śmierć.
Jasne, takie podejście do tematu może frustrować i zniechęcać do zabawy, ale ej! To roguelike. Przecież czytając opisy gry, którą chcemy kupić, musimy sprawdzić, jaki gatunek reprezentuje, więc każdy, kto wkracza do świata Soulblight powinien wiedzieć, na co się pisze, prawda? Zwłaszcza, że – jak już wspomniałem – śmierć nie jest tutaj bezsensowna. Co prawda po każdej zaczynamy wszystko od nowa w wirtualnym świecie, ale my sami uczymy się, jak obchodzić się z przeciwnikami, co robić i czego nie robić, by przetrwać i za każdym razem przejść choćby kawałek dalej.Soulblight jest grą dla cierpliwych. Wysoki poziom trudności sprawia bowiem, że śmierć postaci jest tutaj na porządku dziennym, ale z każdego takiego zgonu należy wyciągnąć odpowiednie wnioski. Nie ma co uczyć się rozkładu przeciwników na pamięć, bo poszczególne lokacje – jak to w roguelike'u – są generowane losowo. Dzięki temu za każdym razem możemy czuć się zaskoczeni, ale niestety nie będzie to trwać w nieskończność. Z czasem nic nas już nie zdziwi, bo do Soulblight wkradnie się monotonia. Poziomy zaczną się powtarzać, a później nawet zostanie zaburzony balans rozgrywki. W początkowych etapach trafimy na zbyt mocnych wrogów, by w kolejnych zmierzyć się ze znacznie mniej wymagającymi przeciwnikami.
A może to tak miało być? System walki jest bardzo prosty do opanowania, ale daje naprawdę spore możliwości. Możemy zarówno korzystać z rozmaitych typów broni w bezpośrednich starciach z nieprzyjaciółmi, jak również skradać się, by wyeliminować wrogów z zaskoczenia. Nic nie stoi na przeszkodzie, by odpuścić oba wspomniane warianty i najzwyczajniej w świecie czmychnąć po cichu między oponentami i niezauważonym dotrzeć do celu. Może być nim chociażby skrzynka, którą otworzymy wytrychem, chcąc zdobyć nowy miecz albo pasek syntentyczny do opatrywania ran. Wierzcie mi, ale przedmioty leczące w Soulblight nie pojawiają się często i są tutaj na wagę złota. Skoro już o znaleziskach mowa, to warto dodać, że w skrzynkach może być wszystko. Nie tylko rzeczy, które ułatwią nam przetrwanie, ale takie, które sprawią, że rozgrywka stanie się jeszcze trudniejsza (na przykład przez pewien czas będziemy zadawać mniejsze obrażenia).
W grze nie ma tradycyjnego zdobywania punktów doświadczenia i awansowania na kolejne poziomy. Zamiast tego otrzymujemy ścieżki rozwoju, które wybieramy przed rozpoczęciem każdej wyprawy. Spełniając określone wymagania przedstawione na specjalnych kartach możemy otrzymać rozmaite bonusy. Obierając żarłoczną ścieżkę o 5 procent zwiększymy poziom synergii odpowiedzialnej za zwiększenie zadawanych obrażeń i posiadanej wytrzymałości, a przy okazji będziemy mniej podatni na zatrucie. Zyskamy również stan "pyszny", który sprawi, że przed 45 sekund poziom synergii będzie wyższy o 15 procent.
Bardzo się cieszę, że autorzy Soulblight nie postawili na popularny w ostatnich latach pixel-art. Grafika nie jest może bardzo szczegołowa, ale z pewnością niezwykle klimatyczna. Przemierzanie mrocznych lokacji w stylu dark fantasy i steampunku, umiejętna gra światła i cienia oraz zastosowana kolorystyka sprawiają, że recenzowane dzieło charakteryzuje się specyficzną atmosferą. W połączeniu z naprawdę udaną ścieżką dźwiękową otrzymujemy tu niezwykle udaną mieszankę, którą docenią zarówno fani staroszkolnych produkcji, jak i młodsi gracze. O ile nie zrazi ich poziom trudności, rzecz jasna.
Już na samym początku gry otrzymujemy komunikat, że do zabawy w Soulblight rekomendowane jest użycie kontrolera. I faktycznie. Rozgrywka jest skrojona pod gamepada i nie wyobrażam sobie jej przy użyciu klawiatury oraz myszy. Można to traktować jako wadę, ale ostatecznie spora część popularnych "indyków", czyli gier niezależnych, również cierpi na tę przypadłość.
Soulblight może się nie podobać – oczywiście. Próg wejścia jest naprawdę wysoki i przez pierwsze kilkadziesiąt minut tak naprawdę nie do końca wiemy, co się tutaj dzieje, ale jeśli zdołamy się przełamać, to docenimy tego nietypowego roguelike'a. Przede wszystkim dlatego, że dzieło polskiego studia My Next Games mocno różni od innych przedstawicieli wspomnianego gatunku, oferując wspomniane już ścieżki rozwoju, dający wiele możliwości system walki czy też system ran, który sprawia, że zupełnie inaczej podchodzimy do kolejnych pojedynków z wrogami.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!