David Cage zabiera nas ponownie na wycieczkę, po której obudzicie się z moralnym kacem.
David Cage zabiera nas ponownie na wycieczkę, po której obudzicie się z moralnym kacem.
Ciekawe doświadczenie, żyć w strachu, czyż nie? Tak właśnie czuje się niewolnik.
- Roy Batty, Łowca androidów
Niewolnictwo, człowieczeństwo, postęp technologiczny, rodzicielstwo, bezpieczeństwo, nierówność rasowa, bezrobocie – zastanawialiście się, ile problemów społecznych, politycznych i moralnych można upchnąć w jednej grze? David Cage już nie raz udowadniał nam, że potrafi zajrzeć w najbardziej ukryte zakątki umysłu człowieka i wygrzebać z nich to, co wygrzebywane być nie powinno. W Detroit: Become Human kolejny raz stawia nas przed trudnymi wyborami i pytaniami, które trawią ludzkość od kilku dziesiątek lat. A więc ile jest androida w człowieku i człowieka w androidzie?
Detroit w Stanach Zjednoczonych było pierwszym miastem na świecie, które kilka lat temu ogłosiło bankructwo. W Become Human przenosimy się o zaledwie dwie dekady do przodu i możemy zobaczyć tętniące życiem miasto. Przynajmniej pozornie – technologia firmy CyberLife pozwoliła na skonstruowanie niemalże idealnych, humanoidalnych maszyn, które przejmują wszystkie prace niegdyś wykonywane przez człowieka. Technologia okazuje się dobra, wytrzymała i, przede wszystkim, tania, co prowadzi do masowych zwolnień ludzi. Wynik jest łatwy do przewidzenia - bezrobocie na poziomie blisko 38%, które wiąże się z licznymi problemami społecznymi. Jakby tego było mało, androidy coraz częściej zaczynają wykazywać błędy, co prowadzi je do buntu przeciwko ludzkości. My pokierujemy historiami jedynie kilku z nich – Kary, Connora i Markusa.
Markus to android, który, wbrew późniejszych czynom, nie miał trudnej przeszłości. Jako maszyna należał do bogatego, mało wymagającego, chorego artysty, który wpajał mu wiedzę na temat wolnej woli i wyobraźni. Markus stanie na czele rewolucji defektów, czyli popsutych androidów, które buntują się przeciwko ludzkości. Tymi właśnie zajmował się będzie Connor – humanoidalny robot nowej generacji, stworzony na potrzeby detekcji i likwidacji uszkodzonych jednostek. Tą najbardziej uczuciową, ludzką częścią gry jest natomiast opowieść Kary. Androidka będzie świadkiem ludzkiej brutalności, bezczynności i obojętności, które przełożą się na jej późniejsze losy. Poprzez wybory definiujemy ich osobowość, uległość lub wyciągniemy z nich buntowniczą naturę.
Karę z pewnością kojarzycie z niezwykle popularnego dema technologicznego prezentującego możliwości silnika Quantic Dream. Wideo było nie tylko świetnie zaprezentowane, ale uderzało mocno w ludzkie emocje i niejeden z graczy dopytywał się, kiedy będziemy mogli zobaczyć grę z Karą w roli głównej. Prośby i błagania zostały wysłuchane, ale twórcy nie wzięli sobie na cel jedynie tego krótkiego filmu. Gra aż kipi od subtelnych nawiązań do Łowcy Androidów, czy książkowego pierwowzoru – Czy androidy śnią o elektrycznych owcach. Pojawiają się powiązania pomiędzy testami androidów, czy delikatne, choć nie bezpośrednie zapożyczenia nazw. Widać tu również nawiązania do powieści Shelley – Frankenstein czy filmu A.I. Sztuczna Inteligencja. Wszystkie te dzieła jednak starają się odpowiedzieć na jedno kluczowe pytanie – czy człowiek może bawić się w boga i tworzyć inne, inteligentne formy życia?
David Cage kolejny raz stara się wywołać u gracza kaca moralnego. Stawia nas niczym osły przed żłobem i każe wybierać pomiędzy większym lub mniejszym złem. Zadaje przy tym, jak chociażby w Beyond: Dwie Dusze czy Heavy Rain, bardzo trudne pod względem moralnym pytania i zahacza o wiele problemów społecznych, takich jak wspomniane bezrobocie, sztuczna inteligencja i jej możliwość nauczenia się ludzkich zachowań, obojętność ludzkości na niesprawiedliwość, dyskryminację rasową czy imigrację. Ociera się też o tematy tabu do tej pory w grach ignorowane, takie jak obozy koncentracyjne.
Nie bez powodu akcja dzieje się za dwadzieścia lat. Cage daje nam tu do zrozumienia, że te problemy wciąż są świeże, istnieją wokół nas i tak w zasadzie dotyczą czasów teraźniejszym. Reżyser subtelnie żongluje kolejnymi tematami, by wprowadzić prawdziwą mieszankę wybuchową emocji i dać nam porządnie do myślenia. Napisana historia, nieważne, jaką drogę wybierzemy, jest spójna, logiczna i trzyma w napięciu.
Tu też tkwi problem. Gra niemalże w całości posiłkuje się historią. Mechanika rozgrywki, która opiera się na wyborach rodem z Efektu motyla i okazjonalnych quick time eventach jest w tym przypadku mało trafnym połączeniem. Początkowo całość naprawdę świetnie się ze sobą łączy, ale po jakimś czasie widać jednak, że gameplay jest miejscami wymuszony. Pojawiają się elementy i sceny zupełnie zbędne, które wręcz psują nam doświadczenia z rozgrywki. Dobrym przykładem mogą być nudne i rozciągnięte przejażdżki autem czy zupełnie przekręcona scena na wysypisku śmieci. Podobnie jak Beyond: Dwie Dusze, i tutaj mamy do czynienia z rozgrywką do bólu prostą w opanowaniu, która aż prosi się o to, by czegoś tu dodać, gdzieś zamieszać, jakoś to wszystko ładnie spiąć i wykorzystać.
Widać gołym okiem, że twórcy skupili się na tworzeniu samej fabuły, a później dodawali do niej skrawki wymuszonej rozgrywki, byśmy jak małpy mogli poprztykać na padach. Momentami ruchy postaci są toporne, blokują się one na najmniejszych elementach i, niczym defekty, nie słuchają się podstawowych poleceń. Pod koniec widać też pewne niedociągnięcia. Miejscami bardzo ciężko jest wykierować analogiem do wyznaczonego celu, więc wykonanie pewnych czynności doprowadza do szewskiej pasji. Zdarzył się mi również błąd, który uniemożliwił mi zbadanie pewnej lokacji. I choć rozgrywkę można w tym momencie poprowadzić dalej, każdy nieodkryty detal może wpływać na późniejsze kroki w grze, a nawet śmierć bohatera, więc w tak liniowej produkcji tego typu błędy nie powinny się zdarzać.
W Detroit: Become Human wprowadzono specjalny wykres, który pozwala nam na cofnięcie się do kluczowych momentów gry i poprowadzenie historii inną ścieżką. Widzimy przy tym jakich dokładnie dokonaliśmy wyborów. Twórcy dzielą tytuł na poszczególne etapy, które możemy przejść osobno mając wgląd w poszczególne ścieżki. Na pewno docenią tę opcję łowcy trofeów ostrzący sobie zęby na platynę. Jest to element, dzięki któremu możemy ugryźć historię na wiele sposobów, poznawać ją bez konieczności cofania się do jej początków. Stanowi też delikatny ukłon dla miłośników zbierania trofeów. Plusem jest, że takie ścieżki mogą być zapisywane przez system lub odrzucane – wszystko zależy od naszego wyboru.
Detroit: Become Human jest grą piękną. Oprawa graficzna przyciąga wzrok i powoduje, że androidy faktycznie ożywają na naszych ekranach. Twórcy nie raz i nie dwa chwalili się tym, iż przyłożyli wielką wagę do oczu bohaterów. Faktycznie tak jest – zarówno ich struktura, jak i ruchy są niesamowicie naturalne. Na pochwałę zasługują również osoby, które podkładały głos zarówno w angielskiej, jak i polskiej wersji językowej. Rodzimi aktorzy świetnie się w tej roli spisali. Choć niespecjalnie przypadł mi do gustu głos Markusa, tak głosy znudzonego życiem Hanka, robotycznego Connora czy subtelnej Kary były oddane bardzo dobrze.
Detroit: Become Human jest raczej polemiką na tematy społeczno-naukowe powiązaną z filmowymi doznaniami i okazjonalnym klikaniem w pada. Cage kolejny raz dotyka ważnych tematów, które przykują naszą uwagę. Sięgając jednak po tytuły tego twórcy trzeba się przygotować, że niewiele jest gry w grze. To Łowca androidów z nieco wymuszonym gameplayem, którego polecam wszystkim tym, którzy nadają cechy ludzkie Siri w swoich telefonach. To produkcja o poważnej i wciąż aktualnej tematyce, w którą warto zagrać, jeśli szukacie w grach czegoś więcej, aniżeli tylko prostej rozgrywki.