Rynoka nie jest zwyczajną miejscowością. Jej głównym towarem eksportowym są podziemia, a raczej to, co można w nich znaleźć. Mieszkańcy tego miasteczka regularnie plądrują najniższe poziomy podziemi, by czerpać stamtąd towary na handel z szukającymi chwały przybyszami. Co ciekawe, pomimo tego, że ten proceder trwa od lat, to w podziemiach pojawiają się coraz to nowe skarby, a układ lochów nieustannie się zmienia.
Zagadkę pochodzenia tych podziemi zamierza rozwikłać Will, którego nie satysfakcjonuje zbieranie przedmiotów z najbezpieczniejszych poziomów. Za cel postawił sobie otworzenie tajemnicznych Piątych Drzwi, za które nie wszedł nikt od czasu pojawienia się zagadkowych lochów w Rynoce. Will nie pogardzi również sławą i bogactwem, które zdobędzie na drodze do tego celu.
Moonlighter należy do gier rogalikopodnych, czasami nazywanych roguelike-like. Jednym z ich znaków rozpoznawczych jest szalenie wysoki poziomem trudności. Spelunky, prekursor gatunku, jako jedna z niewielu gier powodował, że miałem ochotę rzucić kontrolerem o ścianę. Podobnie graczy nie oszczędzało The Binding of Isaac, zaś o tym, ile razy zginąłem w Rogue Legacy przed ujrzeniem napisów końcowych wolę nie wspominać.
Moonlighter obiera jednak inną ścieżkę i wybacza graczom dużo więcej. Przede wszystkim, w przeciwieństwie do wcześniej wymienionych tytułów, nie ma tutaj permanentnej śmierci. Jeżeli nie powiedzie nam się w walce, to tracimy jedynie przedmioty znajdujące się w naszym plecaku i wracamy do miasta lub na pierwszy poziom podziemi.
Przejście gry na normalnym poziomie (który tutaj jest najniższym z trzech) zajęło mi około kilkunastu godzin. Jeśli oczekujesz od gry dużego wyzwania, sugeruję rozpoczęcie rozgrywki od któregoś z wyższych poziomów – “normalny” jest relatywnie łatwy, przed zobaczeniem napisów końcowych zginąłem ledwie kilka razy. Nie oznacza to jednak, że gra jest banalnie prosta czy nudna. Pomimo tego, że nie napotkałem większych trudności podczas rozgrywki, to jednak gra cały czas wymaga pewnego skupienia, nie da się przechodzić jej bezmyślnie. Przeciwnicy są bardzo różnorodni, każdy z nich wymaga odmiennej strategii, i choć rozprawić się z nimi nie jest trudno, to bezmyślny, frontalny atak będzie szybko ukarany.
Świetnie sprawdza się również system handlu. Jako że Will jest nie tylko poszukiwaczem przygód, ale też handlowcem, do jego zadań należy upłynnienie przedmiotów znalezionych w lochach. Wbrew pozorom, praca sklepikarza nie należy do najprostszych. Jako sprzedawcy musimy nieustannie korygować ceny w zależności od reakcji klientów, uzupełniać brakujący towar, uważać na kieszonkowców i pilnować, aby kolejka nie zrobiła się za długa, bo inaczej zirytowani niedoszli nabywcy pójdą do domu z pustymi rękoma i pełnym portfelem.
Bardzo dużym plusem Moonlightera jest system ekonomii. Zmorą gier RPG jest fakt, że zwykle w pewnym momencie zaczynamy posiadać tyle złota, że nie wiadomo, co zacząć z nim robić. Tutaj jest wręcz idealnie: ceny przedmiotów i ulepszeń rosną odpowiednio wraz z postępami w grze i coraz cenniejszymi zdobyczami. Grając w żadnym momencie nie czułem ani potrzeby grindowania ze względu na pustki w portfelu, ale równocześnie nie cierpiałem na nadmiar gotówki.
Od pierwszych chwil urzekła mnie oprawa audiowizualna gry. Na pierwszych rzut oka grafika może wydawać się być dosyć standardowym pixel-artem, jednak po bliższym przyjrzeniu okazuje się, że ma dużo więcej do zaoferowania. To, co najbardziej wyróżnia Moonlightera, to wspaniałe animacje – z jednej strony szalenie płynne, z drugiej przesadzone i przerysowane, niczym w filmach ze złotej ery Disneya. Równie dobre wrażenie robi muzyka. Trudno nie uśmiechnąć się słysząc, jak aranżacja granego w mieście motywu przewodniego płynnie zmienia się w zależności od tego, gdzie się znajdujemy: kiedy idziemy porozmawiać z bankierem, zaczynają dominować kojarzące się z przepychem dźwięki instrumentów dętych, zaś podczas wizyty u kowala na pierwszy plan wybijają się rytmiczne, metaliczne dźwięki instrumentów perkusyjnych. Taka dbałość o detale sprawiła, że Moonlighter skradł moje serce.
Przed wystawieniem oceny w okolicach 9.0 powstrzymują mnie przede wszystkim rozmaite błędy i niedociągnięcia. Żaden z nich nie psuł zabawy, jednak było ich zwyczajnie zbyt dużo, abym mógł przejść obok nich obojętnie. Jeden z najbardziej dokuczliwych bugów dotyczył mapy. Jeżeli podczas eksploracji podziemi wracałem do miasta korzystając z portalu, by potem wrócić z powrotem do podziemi, to za każdym razem mapa zupełnie przestawała działać i musiałem poruszać się po lochach na ślepo. Innym irytujący problem związany był z tym, że elementy interfejsu zasłaniają rogi ekranu, przez co wróg kryjący się w kącie może pozostać niezauważony. Z kolei podczas kupowania magicznych mikstur w mieście szybko na nerwy zaczyna działać fakt, że nie można od razu zaznaczyć, że chcemy kupić 5 mikstur – każdą z nich musimy nabyć osobno, za każdym razem potwierdzając zakup… Mógłbym dalej wyliczać takie niedopatrzenia. Jednak nie są one niczym więcej niż tylko drobną rysą na naprawdę świetnej grze.
Dla mnie Moonlighter jest obecnie najlepszą grą spośród wszystkich rogalikopodobnych tytułów. Być może nie ma takiego replay value jak The Binding of Isaac czy Spelunky, a miłośnicy bezlitosnych wyzwań obejdą się ze smakiem. Jednak ekipa Digital Sun nie próbuje z nimi konkurować. Podczas gdy wyżej wspomniane gry motywują gracza przede wszystkim kijem, nieustannie karząc graczy za porażki, Moonlighter to gra marchewki, która w losowo generowanych podziemiach kryje przede wszystkim smakołyki. Jeśli chcecie odetchnąć od trudniejszych tytułów rogalikopodobnych, Moonlighter to gra dla Was.